A A+ A++

Z zawodu księgowa, z pasji krawcowa. Śmieje się, że obie nazwy są na literkę „k”, więc do siebie pasują. Joanna Kowalska — teraz już spod Elbląga — opowiedziała nam o tym, jak w ciągu trzech lat bez profesjonalnego szkolenia stała się krawcową.

— Skąd u pani wziął się pomysł na szycie?
— Pomysł zrodził się zrobił z ucieczką na wieś, bo przeprowadziłam się trzy lata temu z Elbląga na wieś. Mieszkam teraz pod Fromborkiem. I żeby nie siedzieć bezproduktywnie w długie wieczory, postanowiłam zająć czymś głowę i ręce. Tak zrodził się pomysł na rękodzieło. Na początku szyłam siatki eko, takie torby na zakupy i te torby miały duże wzięcie. Były kupowane na przykład do przedszkoli czy szkół na różne akcje charytatywne, ale też na Dzień Matki. Dzieci malowały sobie na nich farbkami do tkanin.
Potem przyszedł czas na skrzaty. Dwa pierwsze postanowiłam sobie zachować. Dałam im nawet imiona: Gandalf Biały i Gandalf Szary. One są zrobione z recyklingu. Idę do lumpeksu, szukam swetrów, włóczek, szalików, wycinam, dopasowuje, w środek wkładam ryż, zszywam, głównie ręcznie i już. Skrzaty idą w sezonie przedświątecznym. Robię też dużo piórników. Sama zresztą taki mam, noszę go w torebce, mam tam wszystko. Może to być też etui na okulary. Są wodoodporne. Materiały na piórniki kupuję z różnych grup, bazarków, gdzie kobiety sprzedają jakieś nadwyżki czy końcówki. Ze sklepów krawieckich korzystam bardzo rzadko, bo tam jest po prostu drogo.

— Gdzie uczyłaś się szyć?
— Nie uczestniczyłam w żadnym profesjonalnym szkoleniu. One są drogie, więc z nich zrezygnowałam. Podglądam różne grupy, różne filmiki na YouTube. To wszystko jest szyte metodą prób i błędów, bo ja nie jestem krawcową i nigdy nie uczyłam się w tym kierunku. Jestem samoukiem. Zawodowo jestem księgową. W pewnym momencie stwierdziłam, że te moje próby nadadzą się, żeby gdzieś je pokazać. Moja siostra ma stronę, gdzie prezentuje swoje wyroby z gipsów, więc stwierdziłyśmy, że razem będziemy ją prowadziły. Siostra gipsy, a ja wszystko to, co jest szyte z materiału. Później pojawiły się wszywki i pieczątka z logo. I tak to się kręci.

— Zacznijmy od… początku.
— Szyję dopiero trzy lata. Zaczęłam szyć na takiej zwykłej, marketowej maszynie, oczywiście na samym początku bardzo łamały mi się igły, bo nie wiedziałam, jaki jest gatunek materiału i jak dopasować do niego igłę. Tak naprawdę… nic nie wiedziałam. Więc dopytywałam o wszystko na grupach. Mam koleżankę, która jest po szkole odzieżowej. Jak mi przyniosła swoje zeszyty, to stwierdziłam, że to jest dla mnie czarna magia, że nie umiem tego czytać i jej oddałam. Wiadomo, że na takim blogu też wszystkiego się nie zobaczy, trzeba do pewnych rzeczy dojść samemu.

— Jak teraz wygląda twoje szycie? Jesteś już na tyle doświadczona, że idzie ci to łatwiej?
— Teraz śmieję się, że przeszłam level wyżej, bo zainwestowałam w używanego overlocka, bo nie dajmy się zwariować, nie ma co inwestować w drogie maszyny. Najpierw trzeba spróbować, czy mi to pasuje, czy mi to leży. Zaczynam eksperymentować, zaczynam szyć ubrania, ale tak bardziej dla siebie, dla męża. Zobaczymy jak to będzie wyglądało.
A te drobne rzeczy robię na prezenty, dla najbliższych, dla znajomych, dla osób, które chcą to kupić. Ostatnio udzielam się również na różnych aukcjach charytatywnych. Teraz wspieram taką Natalię z Kostrzyna, która w wyniku wypadku w pracy straciła dwie ręce i stara się o protezę.

— Pomagasz też społeczności lokalnej…
— Jak wyprowadziłam się na wieś, to — jak w każdej większej wsi — jest u nas świetlica. Realizowane są tam różne inicjatywy, takie jak na przykład Dzień Dziecka czy mikołaj. Ja też w tym uczestniczę, dokładam się do paczek. U nas jest sześcioro dzieci, więc w tym roku uszyłam im po piórniku i po kominie. I dołożymy im to do paczek świątecznych.

— A u ciebie w domu rodzinnym ktoś szył?
— U mnie w domu, jak byłam dzieckiem, to szył tata. Tata szył nam sukienki, spódniczki, wszystko. Maszyna w domu zawsze była. Oczywiście, jak byłyśmy małe, to nie mogłyśmy się zbliżać do maszyny. Ale jak podrosłam, to uszyłam sobie taką torbę do noszenia z resztek skórek i jeansu. To była jedyna rzecz, którą sobie uszyłam. I od tamtej pory nic.
Dopiero teraz ta wyprowadzka na wieś skłoniła mnie do szycia. Od września do marca, kiedy wieczory są długie, człowiek chce się trochę odprężyć, zająć czymś relaksującym. A do tego, jak mi to coś wychodzi, to jest też satysfakcja z tego, że to się ludziom to podoba. Tu nie chodzi o to, żeby zarobić, tylko żeby móc za te pieniądze kupić jakiś dodatkowy materiał, albo zainwestować w nowe urządzenie.

— Co teraz szyjesz?
— Chcę się skupić na około dziesięciu produktach. Uważam, że nie sztuką jest robić wiele rzeczy naraz, lepiej robić kilka, a dobrze. Teraz robię torby na zakupy, piórniczki, skrzaty, czapki i kominy, a w przyszłości planuję szyć bluzki, bluzy, sukienki, a także kosmetyczki.

— Myślisz, że w przyszłości rzucisz księgowość i na stałe zajmiesz się rękodziełem?
— Księgową jestem już od 20 lat, od 10 lat prowadzę swój biznes i to jest moje główne źródło dochodu. I myślę, że tego nie zostawię tak ostatecznie, bo mam bezpośredni kontakt z klientami z którymi jestem już zżyta. Szycie chciałabym rozwijać, rozszerzać, bo daje mi to dużą satysfakcję. Wolałabym na tym nie zarabiać, bardziej pomóc komuś, na przykład schronisku dla zwierząt, domowi dziecka czy brać udział w akcjach charytatywnych.

Karolina Król

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułX Mikołajkowy Turniej Olimpii Końskie
Następny artykułPolicjant u dzieci w Kryłowie. Rozmawiali o feriach