A A+ A++

O kilometrze ziemi od polskich drutów w głąb Białorusi mówi się “strefa śmierci”. Tam białoruscy pogranicznicy biją, strzelają pod nogi, zabierają dokumenty i resztki pieniędzy, gonią na polską stronę. Tam w jesiennym mrozie ludzie koczują w tymczasowych obozowiskach na gołej, udeptanej ziemi, gdzie każda gałązka została już spalona w ogniskach.

Tam najbardziej nie chcą trafić. Lepiej, żeby zastrzelili – mówią. Lepiej nie wzywać karetki, bo za nią przyjadą.

Złapani i pakowani do wojskowych ciężarówek, do furgonetek i dżipów polskiej straży granicznej, mają nieruchome, zrezygnowane twarze. Czasem zanoszą się szlochem, próbują klękać, całować ręce funkcjonariuszy.

– Codziennie płaczemy – z tęsknoty i nad sobą – mówią ludzie złapani w pułapkę między Białorusią a Polską.

Oto tylko kilka spotkań z nimi z ostatnich kilku dni.

Uchodźcy na granicy polsko – białoruskiej Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta

Piątek, 8 października

Grupa Kongijczyków, przebywająca w lesie od pięciu dni, już poza strefą stanu wyjątkowego. Wśród nich kobieta w ciąży. Ma pusty wzrok. Uciekała z kraju przez Trypolis, Turcję i Białoruś, w drodze pogubili się z mężem. Droga innych wiodła przez Moskwę. Najlepiej żeby do Francji. O tym marzy np. francuskojęzyczny nauczyciel biologii: – Tam mam rodzinę, miałbym możliwość zaczęcia nowego życia.

Na razie są w polskim lesie i nie wiedzą, czy przeżyją. Temperatura nocami spada do 6-7 stopni poniżej zera.

– Teraz największym zagrożeniem jest zimno – jeden z mężczyzn próbuje rozprostować palce, nie bardzo się udaje. – Chcę tylko ochrony, obojętne gdzie, żebym mógł znaleźć normalne życie.

Rodrigue* opowiada naszej fotoreporterce Agnieszce Sadowskiej, jak w wojnach stracił całą rodzinę, został mu tylko jeden żyjący brat, ale nie wie, gdzie on teraz jest. Mężczyzna dzięki czyjejś pomocy uciekł przez Kenię. Nie może uwierzyć w to, co widzi na polsko-białoruskim pograniczu: – Ludzie codziennie umierają w tych lasach. Jesteśmy ludźmi, tak samo jak wy, płynie w nas taka sama krew. Chcemy tylko żyć – tak samo jak wy i jak wasi politycy. Nie chcę miliona euro, chcę tylko być człowiekiem, przeżyć moje życie, być wolnym. Czasami modlisz się i myślisz, że Bóg nie słyszy twojego głosu. Potrzebujemy osoby z wielkim autorytetem, która tu do nas przyjedzie. Nie wiem, może papieża z Watykanu?

Kongijczycy zrezygnowali z ubiegania się o ochronę międzynarodową w Polsce, ocenili, że mają na to za małe szanse. Poszli dalej. Nie wiadomo, gdzie teraz są.

Niedziela, 10 października, rano

Wstawał poranek po mroźnej nocy, aktywiści w okolicy wsi Szymki odnaleźli Syryjczyków w ostatniej chwili. Iwo Łoś, wolontariusz wspierający Grupę Granica opowiada: – Mężczyzna i kobieta leżeli obok siebie, w jesiennych ubraniach, na ziemi – nie było tam koca ani karimaty. Pomiędzy nimi, właściwie na nich – dziecko.

To była dwuletnia dziewczynka, w najlepszym stanie – jak ocenili ratownicy. Właśnie dzięki temu, że dorośli ogrzewali ją swoimi ciałami. 49-letnia kobieta była już bez kontaktu, w stanie agonalnym.

Jeden z aktywistów wziął dziecko na kolana, inni owinęli dorosłych folią NRC, podali ciepłą herbatę. Dyspozytor pogotowia odmówił wysłania karetki, bo jego zdaniem najpierw miejsce pobytu pacjentów powinna dokładnie ustalić policja ze strażą. W trasę ruszyli Medycy na Granicy – profesjonaliści, którzy pomagają ochotniczo. Paweł Łukasiewicz (kierowca-ratownik), Paweł Podkościelny (lekarz) i Tomasz Glapiński (ratownik medyczny) zjechali z różnych części Polski. Tylko co zaczęli swój dyżur. Potrzebowali 40 minut, by dotrzeć do poszkodowanych. W ich zlokalizowaniu pomógł im patrol policji, ale do lasu wjechać się nie dało. Wolontariusze po kolei wynosili półprzytomnych ludzi do ambulansu. Syryjka była w skrajnej hipotermii, miała temperaturę ciała 34 stopnie. Była skrajnie odwodniona i wycieńczona. Podobnie jak 21-letni mężczyzna. Cała trójka została przewieziona do szpitala w Hajnówce.

Dla medyków ta pierwsza interwencja to był szok. Wychłodzone dziecko i umierająca w lesie kobieta – wydawało im się, że to w XXI wieku nie może się zdarzyć.

 – Myślałem, że mnie to nie dotyczy, ale wzruszenie jest – przyznawał dziennikarzom Paweł Łukasiewicz. – Już nie mówię o pomocy medycznej – bo do tego jestem przyzwyczajony – ale o podaniu wody… Zobaczyłem na własne oczy i dopiero uwierzyłem w to, co czytałem w internecie.

Niedziela, 10 października, wieczór

Bardzo zimno. Aktywiści niedaleko Mielnika, także poza strefą, odnajdują siedmioosobową grupę Irakijczyków, w tym czworo dzieci – maluchów: siedmiomiesięczne, dwuletnie, czteroletnie i pięcioletnie. Od tygodnia w lesie. W zgłoszeniu zaznaczyli, że ich mama może mieć złamaną nogę. Na miejsce jadą Medycy na Granicy, w tym samym składzie. Na szczęście okazuje się, że pomocy medycznej nikt nie wymaga. Medycy zostawiają pakiety pomocowe: koce, żywność, napoje.

Całą siódemką zaopiekowali się aktywiści, odebrali pełnomocnictwa, a od straży granicznej – zapewnienia, że zabiorą ich do placówki, a nie na granicę.

Noc z niedzieli na poniedziałek (11 października). Grupa Kurdów (w tym 4 dzieci) w obecności strażników granicznych oświadczyła chęć złożenia wniosków o ochronę międzynarodową. SG zobowiązała się zabrać ich na placówkę w Narewce i nie wywieźć kolejnych dzieci do lasu. Kilkanaście godzin później Fundacja Ocalenie poinformowała, że uchodźcy przez pograniczników zostali wywiezieni do lasu.Noc z niedzieli na poniedziałek (11 października). Grupa Kurdów (w tym 4 dzieci) w obecności strażników granicznych oświadczyła chęć złożenia wniosków o ochronę międzynarodową. SG zobowiązała się zabrać ich na placówkę w Narewce i nie wywieźć kolejnych dzieci do lasu. Kilkanaście godzin później Fundacja Ocalenie poinformowała, że uchodźcy przez pograniczników zostali wywiezieni do lasu. Fot. Facebook Fundacji Ocalenie/Zdjęcia z interwencji: Monika Bryk, Krytyka Polityczna

Poniedziałek, 11 października

Fundacja Ocalenie informuje: “Dziś po północy koło Narewki grupa Kurdów (w tym czworo dzieci) w obecności strażników granicznych oświadczyła chęć złożenia wniosków o ochronę międzynarodową. SG zobowiązała się zabrać ich na placówkę w Narewce i nie wywieźć kolejnych dzieci do lasu. Po tym oświadczeniu wojskowa ciężarówka z naszymi klientami odjechała w stronę strefy stanu wyjątkowego. Od rana próbowaliśmy uzyskać od SG w Narewce informacje o miejscu pobytu i dalszych losach tych osób. Kiedy SG przez telefon utrzymywała, że osoby nadal przebywają w placówce w Narewce, my dostawaliśmy od nich informacje, że są z powrotem prowadzone w las. Wisieliśmy na telefonach między placówką a rzeczniczką, kiedy dostaliśmy pinezkę. Z białoruskiej strony granicy. Chwilę później znajoma dziennikarka dostała od grupy zdjęcie: dzieci i dorośli znów siedzą na leśnej polanie.

Alaa, 11 lat

Awin, 15 lat

Aland, 17 lat

Jwanko, 6 lat

Dzisiejszą noc spędzą w lesie”.

Środa, 13 października

Rankiem dwoje Irańczyków, w tym kobieta deklarująca, że jest w ciąży, błąka się w okolicy Kleszczel. Zaopiekowali się nimi wolontariusze, nakarmili, dostarczyli pełnomocnictwa. Irańczycy proszą o azyl w Polsce.

O godz. 7 SG zabiera ich do placówki w Czeremsze, w strefie stanu wyjątkowego. Aktywiści nie mogą za nimi pojechać, by to sprawdzić.

W czwartek (14.10) od rana próbuję się dowiedzieć, co z nimi się stało. Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, obiecuje to ustalić. Przez cały czwartek jej to się nie udaje. Mówi, by dowiadywać się dziś.

Uchodźcy na granicy polsko - białoruskiejUchodźcy na granicy polsko – białoruskiej Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta

Uchodźcy na granicy. Ruletka bez zasad

W poniedziałek młody Syryjczyk opuścił szpital w Hajnówce. Stan 49-latki się stabilizuje, ale jeszcze długo powalczy z zapaleniem płuc. Okazało się, że to babcia 2-letniej Joulei (mężczyzna nie był z nimi spokrewniony). Dziewczynka lada dzień opuści szpital i pewnie zostanie umieszczona w ośrodku opiekuńczo-wychowawczym bądź domu dziecka, gdzie poczeka na babcię albo na odnalezienie rodziców w Syrii.

Podczas środowej konferencji prasowej ppor. Anna Michalska, rzeczniczka komendy głównej SG, rozwodzi się na temat ucieczek cudzoziemców ze szpitali: jedna kobieta miała nawet “przeprowadzony zabieg i doskonałą opiekę”, a “wyskoczyła z okna, bo chciała dotrzeć do swojej rodziny we Francji”.

Na pytanie o kolejną wywózkę Kurdów z dziećmi Michalska odpowiada: – Jeżeli nie zostały od nich przyjęte wnioski, to widocznie te osoby nie chciały ochrony międzynarodowej w Polsce. Mężczyzna z czwórką dzieci przez całą niedzielę nam powtarzał, że on nie chce ochrony międzynarodowej w Polsce, tylko w Wielkiej Brytanii. W ośrodku będzie czekał na decyzję o zobowiązaniu go do powrotu. Rozumiem działania aktywistów i fundacji, ale proszę nam uwierzyć, że celem tych osób nie jest absolutnie Polska, tylko inne kraje.

– Wniosek o azyl plus obecność aktywistów i mediów, plus prawników – choć to nierealistyczne, plus uszczerbek na zdrowiu, plus interwencja medyczna, karetka – wylicza Iwo Łoś, wolontariusz z Grupy Granica. – Wszystkie te czynniki zwiększają szanse na to, że nie będzie wywózki na Białoruś. Ale wcale tego nie gwarantują. Zdarzały się przypadki, że człowiek trafiał do szpitala, otrzymywał tylko doraźną pomoc i był wywożony.

– Ludzie dostają bilet tylko w jedną stronę, uniemożliwia im się powrót do Mińska, nie jest im dane cofnąć się z tej drogi. Są już zmęczeni, zupełnie bezradni – ciągnie Iwo. – Przekazują między sobą doświadczenia wywózek, informacje o rozgrywanym między Polską a Białorusią “ping-pongu”. Mogą być coraz mniej skłonni, by o cokolwiek tutaj prosić.

Uchodźcy na granicy polsko - białoruskiejUchodźcy na granicy polsko – białoruskiej Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta

Graniczne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe

W sieci mnożą się określenia na aktywistów i lekarzy, pomagających ludziom w pobliżu strefy stanu wyjątkowego: “Graniczne Anioły”, “Anioły z Lasu”, “Graniczne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe”. Narażają się, czasem dostają po głowie. Jedna z wolontariuszek, mieszkanka strefy, wyruszająca na poszukiwania z zapakowanym bagażnikiem (zupa, ubrania, leki) opisuje odnalezienie grupy ośmiorga Afrykańczyków. Bezwładnie leżeli na mokrej ziemi. “Część nawet na nas nie spojrzała. Byli obojętni, całkowicie zrezygnowani, wyczerpani. Wokół nich leżały małe butelki z brudną wodą. Kilka osób się trzęsło i jęczało. W pierwszej kolejności podaliśmy im wodę i zupę (jedna osoba zwymiotowała). Dostali leki przeciwzapalne oraz niektórzy węgiel aktywny. Dałyśmy im ubrania na przebranie i owinęłyśmy folią NRC” – opisuje wolontariuszka.

A tak pisze o patrolu straży granicznej: “Z trzech kierunków szybko nadciągali uzbrojeni ludzie w kominiarkach, głośno pokrzykując. Wysocy, postawni, zamaskowani mężczyźni, bez nazwisk, bez dystynkcji, okazali się funkcjonariuszami straży granicznej. Zabrali nam dokumenty, a każde ich pytanie zmierzało do tego, żeby wykazać, że jesteśmy członkiniami gangu przemytników. Było dla nich podejrzane, że za dobrze poruszamy się po lesie (bo w ogóle tam doszłyśmy), że za dobrze znamy kierunki (pokazałyśmy, gdzie stoi samochód), że za dobrze znamy prawo (bo wiemy, że przemyt ludzi jest nielegalny)”.

Iwo Łoś jest doktorantem socjologii, na co dzień zajmuje się edukacją ekologiczną. W latach 2015-2016 pomagał w obozie dla uchodźców Idomeni na granicy grecko-macedońskiej.

– Różnica jest ogromna. Tam mogły działać duże organizacje humanitarne, z doświadczeniem, dopuszczono Lekarzy bez Granic. My nie jesteśmy profesjonalistami, możemy świadczyć tylko doraźną pomoc. Czasem pomagają też mieszkańcy wsi, ukrywają ludzi, dokarmiają ich. Świetna inicjatywa ogrzewalni w Michałowie, ale co się dzieje potem? Ci sami ludzie nadal narażeni są na to, że trafią na łapankę i wywózkę do lasu. Trzeba zmienić tę absurdalną politykę wywózkową i natychmiast dopuścić do strefy stanu wyjątkowego profesjonalne organizacje humanitarne, takie jak PAH, Lekarze bez Granic, Polski Czerwony Krzyż – apeluje Iwo. – Nie mam złudzeń co do Łukaszenki i jego barbarzyńskiej polityki, ale czy my musimy grać w jego grę? Czy to on ma być dla nas punktem odniesienia do tego, jak traktujemy najsłabszych? Bo to są osoby najsłabsze, niezależnie od tego, z jakich warstw społecznych swoich krajów pochodzą – idą boso albo w przemoczonych butach, niedożywione, osłabione, na chłodzie i mrozie.

Uchodźcy na granicy polsko - białoruskiejFot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta

Uchodźcy. Granica w liczbach

W środę (13.10) straż graniczna informowała o 470 próbach nielegalnego przekroczenia granicy w ciągu doby, wszystkim zapobieżono (co znaczy, że wszystkich wywieziono na Białoruś – także kobiety i dzieci). W czwartek (14.10) na Twitterze straż podała, że poprzedniego dnia prób było 482. Zatrzymano 8 nielegalnych imigrantów: 6 ob. Iraku i 2 ob. Iranu. Za pomocnictwo funkcjonariusze SG zatrzymali w środę 5 cudzoziemców: 2 ob. Gruzji, ob. Ukrainy, ob. Syrii i ob. Iraku.

Podczas środowej konferencji prasowej Aleksander Ulański, zastępca dyrektora ds. cudzoziemców komendy głównej SG mówił o tym, co dzieje się z zatrzymanymi. Mówił, że straż przejęła od Urzędu do Spraw Cudzoziemców trzy ośrodki, do których co do zasady kierowani są migranci. Przygotowanych jest w sumie nieco ponad 2 tys. miejsc, a poziom obłożenia wynosi 80 proc. (dokładnie 1612 cudzoziemców przebywa w ośrodkach, w tym 433 dzieci). Jak mówił Ulański, dzienny koszt pobytu w takim ośrodku to 50-60 zł (1700 zł miesięcznie od osoby). Dodawał, że narzędzia systemu zawracania cudzoziemców do krajów pochodzenia (decyzje o zobowiązaniu cudzoziemca do powrotu i deportacje) są w rękach komendanta głównego SG. W tym roku deportowanych zostało ponad 280 cudzoziemców – głównie obywateli Białorusi, ale ostatnio też Iraku czy Tadżykistanu. Niemieckie media szacują, że przekraczając polsko-białoruską granicę, dotarło do nich ponad 4 tys. uchodźców.

* Imię zmieniliśmy

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRazem z żoną i ojcem prowadził agencję towarzyską. Zarobili ponad milion złotych
Następny artykułNauczą się oszczędzać