Grupę w poniedziałek wczesnym rankiem zauważyli mieszkańcy wsi Szymki, zawiadomili Straż Graniczną. Cudzoziemcy od początku opierali się, nie dawali się zapakować do auta. Byli przerażeni, że znowu trafią na granicę z Białorusią. Około godz. 10 dowieziono ich jednak pod placówkę SG w Michałowie. Tu odmówili wejścia do budynku, kładąc się na chodniku, rozpaczając.
Uchodźcy. Funkcjonariusze straży granicznej odstawili we wtorek (28 września) na granicę polsko-białoruską ponad 20 osób, w tym ośmioro dzieci. Grupa w poniedziałek 27 września tkwiła przed placówką straży granicznej w Michałowie Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Stojący po drugiej stronie ogrodzenia aktywiści z Grupy Granica, w tym prawniczka Maria Poszytek, usiłowali skomunikować się z zatrzymanymi. Mimo że funkcjonariusze to utrudniali, udało im się zdobyć część pełnomocnictw do reprezentowania. W grupie jest większość uciekinierów z Iraku oraz tureccy Kurdowie. Ponad połowę stanowią kobiety i dzieci, w tym także malutkie, płaczące na rękach matek, w śpioszkach ubrudzonych już po długiej tułaczce.
Kurdyjski uchodźca: W lasach są martwe ciała
Suat z Turcji krzyczał do aktywistów i dziennikarzy zgromadzonych za ogrodzeniem, by wytłumaczyć im swoje tragiczne położenie: – Chcemy tu zostać i stać się obywatelami Polski, ale nam na to nie pozwalają. Kiedy idziemy na Białoruś, biją nas tam, zabierają pieniądze i odsyłają z powrotem do Polski. Białoruska policja wyrzuca nas do Polski. Te dzieci nie mogą chodzić, one wszystkie umrą w drodze, w lesie. Nie mamy jedzenia ani wody. Idziemy 40 kilometrów na Białoruś, tam nas łapią, biją i odsyłają do Polski. I tak w kółko między Polską a Białorusią.
Powinni odesłać ludzi do ich ojczyzny samolotem albo ich tu przyjąć, bo takie błędne koło nie działa. Ludzie są zdesperowani. Tam w lasach leżą martwe ciała. Uwierzcie w to. Kurdowie i Turcy idą w tę i tamtą stronę, niektórzy umierają. Europejski Trybunał Praw Człowieka powinien znaleźć rozwiązanie tego problemu. Umieścić tych ludzi w obozach albo nie pozwolić im wyruszyć w tę drogę, bo oni w jej trakcie giną – mówi Suat.
Kurdyjscy działacze praw człowieka opisują jak działa ten mechanizm werbowania migrantów: – Białoruś zniosła wizy do Turcji, przemytnicy ludzi szerzyli propagandę, że granice są otwarte i mogą zabrać każdego do Europy. Szczególnie w kurdyjskich miastach, zabrali pieniądze tysiącom ludzi, a potem razem z białoruską administracją zostawiają ich na granicy.
Straż: podawanie jedzenia zabronione
– Chcemy podać im pieluchy, wafle ryżowe i banany dla dzieci. Możemy? – pytała jedna z wolontariuszek.
Młoda strażniczka graniczna odparła: – Nie możemy przyjąć żadnych produktów spożywczych. W budynku na dole czekają na nich ciepłe posiłki.
Szkopuł w tym, że uchodźcy absolutnie nie chcieli zgodzić się na wejście do placówki, nie mając zaufania do pograniczników. Zbyt wiele razy byli już przez nich wywożeni na białoruską granicę. Komunikacja była utrudniona, cudzoziemcy nie rozumieli poleceń wydawanych po polsku i po angielsku, ani zapewnień mundurowych, że nikt nie chce zrobić im krzywdy – a może w nie już nie wierzyli.
Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Wolontariusze rzucali im kolejno: jedzenie, batony, musy owocowe, papierosy, nawilżane chusteczki, pieluchy ponad głowami strażników, a cudzoziemcy łapali i dziękowali. Podawali nazwiska krewnych, prosili, żeby skontaktować się z nimi przez Messenger i powiadomić, że żyją. Jeszcze żyją.
– Analizujemy całą sytuację i po zweryfikowaniu czy któraś z osób nie potrzebuje pomocy medycznej, skąd są te osoby, czy mają przy sobie dokumenty, podejmiemy odpowiednie czynności – mówiła Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.
Jakie czynności? – tego nie była w stanie sprecyzować. Podobnie jak pytani na miejscu strażnicy. Na pytanie wolontariuszki: „Czy mogę zapytać dokąd ich zabieracie?” padała odpowiedź: „Może pani zapytać”.
Uchodźcy na granicy: „Europa, Polska!”
Jedna z kobiet wyglądała na osłabioną, a jeden z mężczyzn miał zranioną lub zwichniętą nogę. W pewnej chwili uchodźcy zaczęli skandować: „Avrupa!” – Europa. „No Belarus!” – dodali.
Około godz. 16 funkcjonariusze podstawili pod placówkę autokar i zabrali do niego rzeczy cudzoziemców. Uchodźcy usiedli na ziemi, objęli się, złapali za ramiona, przytulili dzieci. Składali ręce jak do modlitwy. Skandowali: „Poland!”, nie mając zamiaru się stąd ruszać.
Mimo to o godz. 17 wezwani żołnierze porozdzielali ich i wnieśli albo wprowadzili do strażnicy. Dzieci płakały.
W końcu zapakowano wszystkich do autokaru, który pojechał przez Białystok w stronę Supraśla. Samochód aktywistów, który jechał za autobusem, zatrzymano na „rutynową kontrolę”. Zatrzymano także auto dziennikarki „Faktu” Agnieszki Kaszuby i zarzucono jej, że utrudnia czynności funkcjonariuszom, pomimo że nie znajdowała się w strefie stanu wyjątkowego.
Agnieszka relacjonowała: – Razem z Michałem Kościem, fotoreporterem z Agencji Forum, którego zabrałam z Michałowa, jechaliśmy za konwojem składającym się z autokaru z imigrantami i dwóch samochodów Straży Granicznej. Nagle za nami na sygnale pojawiły się dwa radiowozy z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. Najpierw zatrzymali samochód, którym jechali działacze Grupy Granica. Pół kilometra dalej zatrzymali mnie. Byłam około 12 km przed Krynkami, przed granicą obszaru stanu wyjątkowego.
W jej przypadku kontrola trwała aż godzinę. Policjanci doszukali się, że nie ma trójkąta ostrzegawczego i wlepili mandat. Poinformowali też reporterkę, że „dostali zgłoszenie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegającego na utrudnianiu czynności funkcjonariuszom SG”. Gdy w końcu pozwolili jej odjechać, nie było już mowy o sprawdzeniu, dokąd zostali wywiezieni uchodźcy. Kaszuba potwierdza tylko, że w kierunku Krynek – do strażnicy, albo na granicę…
Znów wyrzuceni na granicę
We wtorek (29.09) rano Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej przyznała: – Została wobec nich zastosowana procedura z rozporządzenia, czyli zostali doprowadzeni do linii granicznej.
Wszystko to działo się w momencie, gdy fundacja Ocalenie podała, że nie żyje 16-letni uchodźca z Iraku, który wraz z rodziną był już w piątek w Polsce, ale został wypchnięty przez nasze służby na stronę białoruską.
Tego samego dnia, w poniedziałek, 27 września, fundacja Ocalenie opisała inną interwencję – aktywiście dowiedzieli się, że także w Szymkach pomocy potrzebuje kilka osób, w grupie są małe dzieci. Ruszyli ze wsparciem:
„Czekali na nas pan Amanj i pani Avan, z czwórką małych synów i Abdullahem, 18-letnim bratem pani Avan. Na miejscu byli już funkcjonariusze SG, czekali na transport. Zdążyliśmy podać wszystkim ciepłą herbatę i jedzenie, daliśmy karimaty, śpiwory, bluzy, czapki i kurtki. Zadzwoniliśmy do tłumacza, żeby porozmawiać z rodziną. Opowiadali o przemocy i biedzie, przed którymi uciekają. Wytłumaczyliśmy im, do czego potrzebujemy od nich pełnomocnictw. Podpisali dokumenty, ustanowili pełnomocniczkę. Dwuletni Avlan i czteroletni Alas trochę nas zaczepiali, bo chcieli się bawić.
Przyjechał transport. Funkcjonariusze SG odmówili pełnomocniczce odpowiedzi na pytanie, dokąd zabierają jej klientów. Bus odjechał w stronę granicy, choć placówka w Michałowie jest w przeciwnym kierunku. Ruszyliśmy za nimi.
Na wjeździe do strefy objętej stanem wyjątkowym zatrzymała nas policja. Sprawdzali nas przez pół godziny. W tym czasie ze strefy wyjechał bus SG. Prawdopodobnie pusty.
Amanj, 41 lat,
Avan, 37 lat,
Abdullah, 18 lat,
Aryas, 8 lat,
Arin, 6 lat,
Alas, 4,5 roku
Almand, 2,5 roku.
Nie wiemy, dokąd ich wywieziono.
Temperatura w nocy spadnie do 6 stopni”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS