Informację o planowanym rozszerzeniu zadań dla Marines przekazał osobiście dowódca amerykańskiego Korpusu Piechoty Morskiej generał David Berger na łamach miesięcznika „Proceedings”. Wskazał on tam, że jest to inicjatywa uzasadniona nowymi możliwościami chińskich oraz rosyjskich sił morskich. Co ciekawe generał Berger twierdzi, że Korpus Marines jest szczególnie dobrze przygotowany do walki z okrętami podwodnymi. Ma to wynikać z realizowanej obecnie koncepcji wysuniętych baz ekspedycyjnych EAB (Expeditionary Advanced Base), których działanie, szczególnie w okolicach Europy jest uzależnione od zabezpieczenia sił amfibijnych i transportowych przed atakiem przeprowadzonym spod wody.
Amerykanie bardzo wysoko oceniają przy tym możliwości rosyjskich okrętów podwodnych, które według ich specjalistów mają niwelować przewagę, jaką w tej dziedzinie wypracowała sobie amerykańska marynarka wojenna. Nowe zadanie stawiane przed Marines mają pomóc w zachowaniu tej przewagi.
Fot. U.S. Marine Corps
Te alarmujące oceny odnośnie zagrożenia rosyjskimi okrętami podwodnymi są podsycane przez dużą grupę amerykańskich admirałów i generałów, którzy twierdzą, że już w tej chwili trwa „czwarta bitwa o Atlantyk”. Według nich siły okrętowe NATO i Rosji cały czas rywalizują i podobnie jak w czasach Zimnej Wojny szukają swoich słabych stron, wypracowując optymalną taktykę działania na przyszłość.
Chcąc jak najmocniej wykazać grozę obecnej sytuacji w USA wprost wskazuje się, że danie wolnej ręki rosyjskim okrętom podwodnym na Atlantyku pozwoli im na podejście do wybrzeża Stanów Zjednoczonych i Europy. A wtedy ma być zagrożona „niewiarygodna liczba celów”, które mogą paść ofiarą „rosyjskich pocisków manewrujących wystrzeliwanych spod wody”. Takie oceny amerykańskich admirałów i generałów nie są przypadkowe. Pentagon chce bowiem zapewnić sobie większe fundusze na rozbudowę i modernizację sil zbrojnych, a podsycanie obaw przed rosyjskim atakiem może im w tym pomóc.
Jednak po głębokim zastanowieniu widać, że cała ta argumentacji opiera się na przeszacowanych ocenach. Przede wszystkim rosyjska flota podwodna jest jak na razie w poważnym kryzysie i cały czas zmniejsza się liczba możliwych do wykorzystania atomowych okrętów podwodnych. Przykładowo na Atlantyk może się „przedrzeć” sześć takich jednostek z Floty Północnej, które są w stanie wystrzelić maksymalnie kilkadziesiąt rakiet manewrujących.
Fot. U.S. Marine Corps
Rosjanie próbują temu zaradzić wyposażając w pociski „podwoda-ziemia” systemu „Kalibr” również klasyczne okręty podwodne projektu 636 typu „Warszawianka”. Takich jednostek wprowadzono jednak jak na razie tylko osiem: z tego sześć we Flocie Czarnomorskiej oraz dwie we Flocie Oceanu Spokojnego. Zagrożeniem dla Europy jest więc tylko sześć „Warszawianek” z Morza Czarnego, które by wydostać się na Atlantyk muszą przejść przez cieśniny tureckie, Morze Śródziemne oraz Gibraltar. Dodatkowo muszą to zrobić częściowo na powierzchni, ponieważ nie mają napędu niezależnego od powietrza.
Dla Amerykanów „Warszawianki” nie stanowią więc problemu, podobnie jak dla Europy, dla której o wiele większym zagrożeniem są „Kalibry” odpalane z niewielkich okrętów nawodnych (np. typu „Bujan-M” i „Karakurt”), które można np. na stałe rozstawić w Syrii i w którymś z krajów afrykańskich. Dodatkowo rakiety manewrujące mogą być odpalane nawet z rosyjskich portów, ponieważ mają zasięg ponad 2000 km. Dzięki temu w promieniu rażenia jednostek stojących w Sewastopolu jest Gibraltar.
Ale najbardziej karkołomnym argumentem Amerykanów jest pomysł, by do działań ZOP wykorzystywać Marines, którzy dodatkowo mają być do tego bardzo dobrze przygotowani. Opis szczegółowy możliwych do zrealizowania zadań wskazuje jednak, że do zwalczanie okrętów podwodnych mają być stosowani tylko statki powietrzne piechoty morskiej (które będą zrzucały boje hydroakustyczne w przewidywanym miejscu przebywania rosyjskich jednostek i torpedy ZOP) oraz ewentualnie okręty z grupy EAB (które mają wykorzystywać pociski ZOP).
Fot. U.S. Marine Corps
W rzeczywistości żaden statek powietrzny Marines nie jest przygotowany obecnie do zwalczania okrętów podwodnych, ponieważ są one wykorzystywane przede wszystkim do transportu i wspierania sił własnych działających na lądzie. Oczywiście istnieje możliwość dozbrojenia i doposażenia np. śmigłowców piechoty morskiej, jednak o wiele bardziej skuteczne w misjach ZOP, wydają się być szkolone do tego załogi helikopterów należących do U.S. Navy.
Jeszcze gorzej jest w przypadku okrętów, ponieważ U.S. Marine Corps nie posiada własnych jednostek pływających. Zgodnie z obecnymi procedurami transport Marines i ich ochronę na morzu zapewnia bowiem amerykańska marynarka wojenna. To ona też realizuje zadania ZOP i teoretycznie może do tego wykorzystywać doraźnie przygotowane statki transportowe. Taką opcje traktuje się jednak jako ostateczność.
Pomimo tych trudności sprzętowych, generał Berger ma o wiele bardziej rozbudowane plany. Proponuje on bowiem rozmieścić pododdziały amerykańskiej piechoty morskiej w bazach na Morzu Północnym, Morzu Norweskim i Morzu Beringa i z ich pomocą pomóc w zablokowaniu wejścia na Atlantyk i Pacyfik rosyjskich okrętów podwodnych. Podobne działanie proponuje również podjąć na Morzu Południowochińskim – by z kolei w ten sposób lepiej kontrolować ruch chińskich okrętów podwodnych.
Ma to się odbywać poprzez tworzenie niewielkich wysuniętych baz ekspedycyjnych, wyposażonych m.in. w baterie rakiet przeciwokrętowych, które wspólnie z marynarką wojenną mają pozwolić Stanom Zjednoczonym lepiej przygotować się do przyszłej wojny. Nowa koncepcja zakłada dodatkowo doposażenie Marines w nowy sprzęt, taki jak np. samoloty patrolowe P-8A Posejdon i śmigłowce morskie MH-60R Seahawk –wykorzystywane obecnie przez U.S. Navy do poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych. Oba te statki powietrzne miałyby działać w oparciu o wysunięte bazy ekspedycyjne Marines (nawet bez formalnego ich przekazywania dla Korpusu). W ten sam sposób proponuje się wykorzystywać również lekkie łodzie patrolowe Mark IV, uzbrojone w wyrzutnie sonoboi i lekkich torped (które są obecnie wykorzystywane głównie przez U.S. Navy).
Fot. U.S. Navy/Wikipedia
Generał Berger proponuje także, by piechota morska obsługiwała bezzałogowe statki powietrzne ZOP. Drony mają być według niego bardzo dobrym środkiem na rozmieszczania pław hydroakustycznych w strefie przybrzeżnej i wskazywanie celów dla rakietowych systemów nadbrzeżnych wyposażonych w pociski przeciwko okrętów podwodnym, jak również dla torped zrzucanych ze statków powietrznych Marines. Bergerowi w snuciu tych planów wcale przy tym nie przeszkadza, że nie ma zarówno takich dronów, jak i brzegowych wyrzutni rakiet ZOP.
Opiera się on przy tym na szacunkach kilku amerykańskich analityków (np. z Hudson Institute), którzy oceniają, że stworzenie systemu blokującego rosyjskim okrętom podwodnym wejście na Atlantyk pomiędzy Grenlandią, Islandią i Wielką Brytanią kosztowałoby 20 miliardów dolarów biorąc pod uwagę koszt samego wyposażenia. Koszty operacyjne to z kolei dalsze 124 miliony dolarów.
Dlatego wydedukowano, że zamiast stałego utrzymywania w powietrzu samolotów P-8A Posejdon lepiej jest w razie konieczności użyć do tego piechotę morską, która na co dzień będzie wykonywała swoje zadania, a w razie konieczności zajmie się również misjami ZOP. Ma to być szczególnie skuteczne w odniesieniu do klasycznych okrętów podwodnych, które okresowo muszą się wynurzać na powierzchnię do naładowania akumulatorów.
Koncepcja ta jednak może się sprawdzić tylko do momentu, gdy na rosyjskich i chińskich jednostkach nie będzie wprowadzonego na stałe, napędu niezależnego od powietrza – wydłużającego czas przebywania pod wodą do ponad dwóch tygodni.
Reklama
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS