A A+ A++

Współcześnie siedziba Miejskiego Domu Kultury mieści się w wyremontowanym wnętrzu klasycystycznego dworku. W okresie PRL-u placówka znajdowała się naprzeciwko dzisiejszej Galerii Rumia – w budynku dawnej świetlicy kulturalnej pobliskiej garbarni. Z miejskiej przestrzeni zniknęły już zarówno zakłady garbarskie, jak i pierwsza siedziba MDK-u. Pamięć o tej kulturalnej instytucji przetrwała jednak wśród mieszkańców.

Trudne początki dobrego

Początki Miejskiego Domu Kultury związane są z największym PRL-owskim obiektem przemysłowym w Rumi – garbarnią. Wyburzona kilkanaście lat temu fabryka stała w miejscu obecnej Galerii Rumia. Natomiast w 1954 roku po drugiej stronie ulicy rozpoczęto budowę przyzakładowej świetlicy kulturalnej, która miała służyć przede wszystkim pracownikom oraz ich rodzinom. Tak kulisy jej powstania opisywano w prasie:

W roku 1954 na placu, gdzie stoi dzisiaj barak MDK, zjawili się któregoś dnia pracownicy Rumiańskich Zakładów Garbarskich i zaczęli budować swoją świetlicę. Jak głosi opowieść o tym fakcie, wszyscy – po głównego księgowego i dyrektora – podawali cegły. Tak powstała sala zakładowego domu kultury[1].

Szybko okazało się, że nowy obiekt cieszy się dużym zainteresowaniem. Przekazano go więc w zarząd miastu, aby odtąd – już jako Miejski Dom Kultury – kierował swoją ofertę do wszystkich mieszkańców. Do połowy lat sześćdziesiątych organizowanie życia kulturalnego w placówce szło opornie, głównie ze względu na brak wykwalifikowanej kadry i przetaczające się przez Rumię chuligaństwo. Tak pisała o tym dziennikarka Regina Gdaniec w „Głosie Wybrzeża” z 7 kwietnia 1966 r.

„Poniektórzy nazywali Rumię uszczypliwie Komorowem Wybrzeża. Niby względem chuligaństwa, które się tam bujnie pleniło. Reputacja tutejszego Miejskiego Domu Kultury była zszargana, bo przekorna łobuzeria właśnie ten przybytek sobie na azyl upatrzyła. Kolejni kierownicy MDK rychło dochodzili do wniosku, że można zarabiać na chleb bez narażania życia i rejterowali z posady. Zaniedbany Dom czekał na kolejnego Mesjasza. – Kaktus nam na dłoni wyrośnie, jak znajdziecie nowego frajera – mawiali rumiacy. A jednak frajer się znalazł. Zjechał z larami i penatami aż ze Skórcza w lipcu ubiegłego roku”[2].

„Mesjaszem”, o którym wspomina dziennikarka, okazał się Bazyli Przybylski. Przejął on placówkę w 1965 roku. W jej prowadzeniu pomagała mu żona Teresa. Nowy kierownik od początku wyróżniał się energią i pomysłowością, choć trzeba przyznać, że postawiono przed nim niełatwe zadanie. Wielu młodych ludzi, przedstawicieli pokolenia powojennego, w poszukiwaniu wrażeń i z braku perspektyw wybierało drogę agresji i przemocy. Szczególnie ponurą sławą w tym kontekście cieszyło się Zagórze.

Działo się…

W Domu Kultury powołano sekcje zainteresowań (fotograficzną, muzyczną, baletową, plastyczną i inne), wystawiano sztuki teatralne, wyświetlano filmy, organizowano miejskie uroczystości i wystawy. Szczególną popularnością cieszyły się dyskoteki i bale, szczególnie niedzielne potańcówki o nazwie „NON STOP”, których gwiazdą był lokalny zespół – Poszukiwacze. Jednym z członków grupy był Edmund Wittbrodt, dzisiejszy profesor:

„W latach sześćdziesiątych pojawiły się gitary elektryczne. Wówczas byłem już uczniem technikum. Zainteresowało mnie, jak ten instrument działa. Postanowiłem zbudować własną gitarę. W końcu się udało. A kiedy już ją miałem, to postanowiłem nauczyć się na niej grać. Z czasem zebrała się nas grupa osób, uczyliśmy się metodą prób i błędów. W końcu powstał zespół Poszukiwacze. Graliśmy głównie covery Beatlesów i Czerwonych Gitar. Mieliśmy też swoje kompozycje. Często graliśmy w Domu Kultury prowadzonym przez Bazylego Przybylskiego, organizowaliśmy tam też próby. Było to miejsce spotkań, integracji lokalnej młodzieży”[3].

Oprócz Poszukiwaczy w MDK-u występowały też zespoły takie jak: Kasztanki, Sekwens czy Zespół Taneczno-Rozrywkowy Mariusza. Z kolei w 1965 roku powstał zespół teatralny Zagórzanka, który zainaugurował swoją działalność jednoaktową komedią pt. „Narada lekarska”. U pana Bazylego krzewiono też kulturę kaszubską. Pierwszą wystawę twórców ludowych z powiatu wejherowskiego zorganizowano również w 1965 roku. Wszystkie te inicjatywy zaskakiwały energią i rozmachem. Jak pisano w „Głosie Wybrzeża”:

„W ciągu 9 miesięcy MDK w Rumi zmienił się nie do poznania. Fama o zaradnym kierowniku (10 lat zaprawy w pracy kulturalnej) szybko się rozniosła. Zjechaliśmy tam niespodziewanie któregoś czwartku, żeby zobaczyć na własne oczy. U wejścia miotła. Masz, bracie, zabłocone buty, to oczyść. Tu nie stajnia. Wieszaki w szatni uginają się pod ciężarem palt. Widać na frekwencję nikt się tu nie uskarża […]. W sali widowiskowej gwarno i wesoło. Przeważają chłopcy: grają w ping-ponga, próbują kroków jakiegoś nowego tańca, zabawiają się. Odmienny nastrój panuje w pomieszczeniach za sceną. Tu, w atmosferze skupienia, opracowuje się program na uroczystą akademię. Jesteśmy ciekawi, kim są wykonawcy. Przedstawiają się: Mirek – uczeń Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Wejherowie, Urszula – ekspedientka, Zdzich – pracownik Fabryki Urządzeń Okrętowych, Tadek – uczeń Technikum Budowlanego i inni. Wiek od 18 do 26 lat. Na próbę zebrali się jeszcze przed wyznaczoną godziną. Zadziwiające. Nie wytrzymuję: – A gdzieście podziali chuliganów? Trzymacie w piwnicy? – Jakoś powoli wtapiają się w naszą MDK-owską społeczność. Pomyślałam sobie, że Bazyli Przybylski mógłby mi przedstawić niejednego bywalca, który jeszcze z pół roku temu rżnął finką klubowe fotele, ale nie chce go kompromitować. I ma rację”[4].

W podobnym tonie wypowiadał się Mieczysław Baran z „Dziennika Bałtyckiego”:

„Wizyta, jaką złożyliśmy MDK w Rumi, nie była ani zaplanowana, ani zapowiedziana. Po prostu od dłuższego czasu krąży opinia w Wejherowie (do którego Rumia należy terytorialnie), jak i wśród mieszkańców samej Rumi, że Dom Kultury zmienia jej oblicze kulturalno-społeczne, zmienia charakter rumiańskiej młodzieży, która zawsze uważana była za trudną, zdolną do nieoczekiwanych wybryków i awantur […]. Przy wejściu do szatni (szatniarka jako jedyna przetrwała wszystkich kierowników) ustawiona jest szczotka do butów, którą wchodzący czyszczą obuwie. Są przecież dywany i czyste podłogi, których brudzić nie wypada. Miejsca na sali widowiskowej, mimo iż krzesła są przenośne, posiadają numerki. – Ludzie, a zwłaszcza młodzież – mówi kierownik Przybylski – nabierają pewnych nawyków, które potem ułatwiają swobodniejsze poruszanie się w prawdziwym teatrze czy sali koncertowej. Naszą pracę zaczęliśmy od spraw prostych, codziennych. Dzisiaj są już tego wyniki”[5].

Kierownik z krwi i kości

Bazyli Przybylski swoją kulturalną działalnością wniósł duży wkład w społeczny rozwój całej Rumi. Kierownikiem placówki pozostał do 30 czerwca 1991 roku, z miastem związał się zresztą na całe życie. Zmarł jesienią 2002 roku, pochowano go na miejscowym cmentarzu parafialnym.
 


[2] „Głos Wybrzeża”, 7 kwietnia 1966, s. 5.

[3] Wspomnienie prof. Edmunda Wittbrodta.

[4] „Głos Wybrzeża”, 7 kwietnia 1966, s. 5.

[5] „Dziennik Bałtycki”, 5 lutego 1966, s. 6.

Autorem artykułu jest Dariusz Rybacki.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKobayashi wygrał kwalifikacje w Bischofshofen. Polacy nie zachwycili
Następny artykułPrezydent Brazylii Jair Bolsonaro wyszedł ze szpitala