A A+ A++

Niektórzy w chwili zwalniania z pracy nie dowierzali, jakby właśnie usłyszeli wyrok. Czasem napływały im łzy do oczu. “Ale jak to mi pani dziękuje?”, “Co to znaczy, że się rozstajemy?”, “Czyli mam już nie przychodzić do pracy?” – słyszała Iwona Kowalczyk, gdy do jej obowiązków należało wspieranie liderów zespołów podczas rozstań z pracownikami. Ale też przeprowadzanie zwolnień grupowych w korporacjach.


Zobacz wideo

– Nie zapomnę kobiety, która nagle zaczęła drżeć, jakby wpadła do lodowatej wody. To była reakcja jej organizmu na silny stres, której nie potrafiła powstrzymać i której się wstydziła. Gdy zobaczyła, że zerkam na jej trzęsącą się rękę, natychmiast wsunęła ją pod udo. Ale noga też dygotała, jak zresztą całe ciało. Nie umiałam jej uspokoić – wspomina.

Podczas tych rozmów Iwona Kowalczyk unikała słowa “zwolnienie“, bo jej zdaniem potęgowało emocje. Ale wiedziała, że roznosiło się po firmie z prędkością błyskawicy. Tak dzieje też teraz w setkach przedsiębiorstw, które ogłaszają zwolnienia grupowe. Według Głównego Urzędu Statystycznego pod koniec lutego 137 zakładów pracy w Polsce zapowiedziało, że pożegna się z 16 tysiącami zatrudnionych. Miesiąc później już 159 firm zadeklarowało zwolnienie 17 tysięcy osób.

Najwięcej wypowiedzeń dostają pracownicy branż motoryzacyjnej, handlowej i transportowej. Wpływ na to mają głównie rosnące koszty zatrudnienia i produkcji. Pierwsze są konsekwencją podwyżek płac, a drugie idących w górę cen energii i paliw. Szukając oszczędności, część firm decyduje się na zwolnienia. Co prawda, eksperci uspokajają, że sytuacja na polskim rynku pracy jest stabilna i nie ma mowy o zwolnieniach na masową skalę. Przypominają też, że bezrobocie w marcu wyniosło tylko 5,3 proc.. Ale to, co uspokaja ekonomistów, nie zawsze jest pociechą dla osób, które właśnie tracą źródło utrzymania.

Tym bardziej, że – jak podkreśla moja rozmówczyni – dla wielu pracowników to trauma, która na długo rujnuje poczucie ich wartości. – Zwłaszcza gdy zwolnienia grupowe przybierają formę rzezi. Moim zdaniem to przemoc – dodaje Iwona Kowalczyk.

Zwolnienia grupowe “na partyzanta”, czyli rzeź

Rzezią nazywa zwolnienie ok. 200 osób, które w lutym przeprowadzono w krakowskim oddziale jednej z międzynarodowych korporacji. O sprawie alarmowali posłowie partii Razem, którzy zwrócili się do Państwowej Inspekcji Pracy o przeprowadzenie kontroli w firmie. Pracownicy najpierw mieli dostać zaproszenie na spotkanie online, a później znaleźć w swoich skrzynkach maile z informacją o zwolnieniach. Dostali kilkadziesiąt minut na spakowanie się i opuszczenie siedziby przedsiębiorstwa. Jego kierownictwo zapewniło, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem.

Zwolnienia grupowe muszą zostać skonsultowane ze związkami zawodowymi albo przedstawicielami pracowników. Zdarza się jednak, że firmy robią to “na partyzanta”, czyli z zaskoczenia. Nagle wystawia się na ulicę dziesiątki lub setki ludzi z ich trudnymi emocjami, żeby nie zatruwały firmy. Zarówno te emocje, jak i zwalniani, są traktowani jak toksyczne śmieci, których trzeba jak najszybciej się pozbyć. Nigdy w czymś takim nie wzięłabym udziału – opowiada Iwona Kowalczyk.

Przyznaje, że na początku dostawała zadania “sprawnego” przeprowadzania zwolnień. Wtedy w ciągu kilku dni wręczała wypowiedzenia dziesiątkom ludzi. Czasem firmie zależało, by zrobić to jak najmniejszym kosztem. A więc bez dodatkowych odpraw, negocjowania okresu wypowiedzenia, wsparcia w poszukiwaniu nowego zatrudnienia ani wydłużonego dostępu do opieki medycznej.

– Zarządy firm czasem odklejają się i “exelizują” ludzi, czyli traktują ich jak cyferki w arkuszu kalkulacyjnym. Cyferka nie ma uczuć, potrzeb ani rodzin do wykarmienia. Łatwiej się ją redukuje – opisuje gorzko.

Jak jednak dodaje, częściej pośpiech w zwalnianiu pracowników wynika ze strachu przed ich trudnymi emocjami: żalem, rozpaczą, złością. – Te szybko rozchodzą się po zespole i odbierają pozostającym w nim osobom poczucie bezpieczeństwa, ogólnie psują morale. Chodzi o to, by taki proces jak najszybciej przeciąć. I by w miarę możliwości odciążyć liderów zespołów, których takie emocje zużywają i wypalają – tłumaczy moja rozmówczyni.

Zwalnianie pracowników. “Wyzywali i rozsypywali papiery”

Emocje wypalały też Iwonę Kowalczyk, choć na początku nie zdawała sobie z tego sprawy. Bywało, że po powrocie z pracy od razu brała prysznic, przebierała się i biegła na umówione już spotkanie ze znajomymi. W ten sposób zagłuszała myśli, by nie zostać z nimi sam na sam. Gdy już ją dopadały, przypominała sobie zwalnianych pracowników.

Jedną z kobiet sparaliżowało, gdy usłyszała, że właśnie straciła etat. Nie umiała wstać ani nawet unieść dłoni, gdy Kowalczyk na koniec rozmowy podała jej rękę. – Wodziła tylko za mną wzrokiem. Trwało to przez dłuższą chwilę i przyznam, że nie wiedziałam już, co zrobić. W końcu się ocknęła i wyszła bez słowa. Inna nerwowo kiwała głową, gdy w imieniu firmy dziękowałam jej za współpracę. Niby mi przytakiwała, ale zdawała się być nieobecna. Gdy zapytałam, czy rozumie, co jej właśnie powiedziałam, zaczęła bardzo mnie przepraszać. Pod wpływem stresu nie umiała zebrać myśli. Musiała wyjść i ochłonąć – wspomina.

Pewien pracownik na wieść o zwolnieniu wybuchnął śmiechem, a następnie się rozpłakał. Później wstydził się swoich reakcji, więc w pośpiechu pożegnał się i wyszedł. – Inny po pożegnalnej rozmowie stwierdził ze łzami w oczach, że musi wrócić do pracy, bo jeszcze mu za ten czas płacimy. Odpowiedziałam, że to trudny dzień, dużo emocji, więc może lepiej, by już wrócił do domu i pobył z bliskimi. Miał przecież trzymiesięczny okres wypowiedzenia i spokojnie mógł dokończyć swoje zadania. Nie zgodził się. Przełykając łzy, powtórzył, że mu za ten czas płacimy. Mnie to wzruszyło – opisuje.

Zdarzało się również, że zwalniani wybuchali agresją. Wyzywali, rozsypywali papiery i patrzyli z nienawiścią. Choć moja rozmówczyni podkreśla, że nic nie tłumaczy przemocy, to przyznaje, że tak było łatwiej. – Miałam wtedy mniej poczucia winy – stwierdza.

Z czasem Kowalczyk się wypaliła, a że doszła do tego śmierć bliskiej jej osoby, to wylądowała na terapii. – W jej trakcie zrozumiałam, że muszę bardziej zadbać o siebie i zwalnianych. Bo to idzie w parze. Że chcę pracować tylko w miejscach, gdzie zapewnia się osłony dla ludzi tracących zatrudnienie. Że nie mogę być człowiekiem od mokrej roboty, tylko mam być specjalistką, która szkoli kierowników zespołów i wspiera ich w pożegnaniach z pracownikami. Bo wielu z nich jest do tego nieprzygotowanych i popełniają podstawowe, niekiedy fatalne błędy – podkreśla moja rozmówczyni.

Błędy nie tylko upokarzają pracowników i psują atmosferę w firmach, ale narażają je na poważne kryzysy wizerunkowe. Coraz częściej bowiem wyciekają do mediów społecznościowych. W marcu obiegła je relacja graficzki, która została zwolniona na firmowym czacie grupowym. Szef miał do niej pretensje, że w drugim dniu pracy dopiero się przyucza i nie jest tak wydajna jak bardziej doświadczony kolega. “Chyab Pani zartuje, to dziekuje do widzenia, ja nie place za naukę” (pisownia oryginalna) – oburzył się szef i szybko stał się memem.

Szef zwolnił człowieka, patrząc w monitor. “Okazał się bucem”

Zdaniem Iwony Kowalczyk pracownik nie może być na ostatnim spotkaniu zaskakiwany informacją, że okazał się nie dość wydajny i kreatywny. Albo że za rzadko wychodził z inicjatywą. Gdy to słyszy w momencie zwalniania, narasta w nim rozgoryczenie. Bo dlaczego nikt mu o tym wcześniej nie powiedział? Dlaczego nie dostał szansy na poprawę?

– Na ostatnim spotkaniu brzmi to jak ściema. Zdrową reakcją na to jest bunt. Ale niektórym taka informacja rujnuje poczucie własnej wartości, co utrudnia później znalezienie nowej pracy. Po co to ludziom robić? Jeśli rzeczywiście nie byli dość dobrzy, to kierownik powinien z nimi porozmawiać wcześniej. A jak nie zdążył, to na ostatnim spotkaniu może już tylko podziękować za współpracę – mówi.

Jednak wielu liderom nawet podziękowania nie przechodzą przez usta. Ograniczają się do suchych formułek: “Niestety, jestem zmuszony do zakończenia naszej współpracy”. – Bo słowo “dziękuję” ich zdaniem otwiera furtkę do emocji i pytań: “Skoro mi dziękujesz, to za co?”, “A jeśli firma coś zyskała na mojej obecności, to dlaczego mnie zwalnia?”. Szefowie boją się tych pytań i przedłużania pożegnań. Niekiedy nawet nie tłumaczą, jaki jest powód zwolnienia. A to ważna informacja dla pracownika, która pomogłaby mu przepracować kryzys. Bo często rozstania nie wynikają z tego, że podwładny coś zawalił. Po prostu zmieniły się warunki na rynku, więc firma czy zespół muszą się przeorganizować i pójść dalej. Ocalić biznes i wiele miejsc pracy. To naturalny proces – podkreśla.

Jak dodaje, w im większym pośpiechu przebiegają rozstania z pracownikami, tym bardziej wzrasta ryzyko, że będą brutalne. Jako przykład przytacza sytuację, w której szef zwalniając człowieka, patrzył w monitor komputera i stukał w klawiaturę. – Poznałam go i wiem, dlaczego wtedy tak chamsko pożegnał się z podwładnym. Po prostu bał się spojrzeć mu w oczy. Nie usprawiedliwiam go, bo okazał się bucem. Tłumaczę tylko, że strach przed trudnymi emocjami prowadzi do brutalności – stwierdza.

Gdy później z nim rozmawiała, zobaczyła jego poczucie winy. Emocje, przed którymi uciekał, i tak go dopadły. – Żadne to pocieszenie dla pracownika, który został upokorzony. Wspominam o tym przypadku, bo pokazuje, że brutalnie zwolnić wcale nie oznacza łatwiej. Empatycznie jest zdecydowanie prościej. Co prawda, rozstanie to nie jest moment terapii ani negocjowania przywrócenia do pracy, ale można się rozejść z szacunkiem. To odciąża obie strony – mówi Kowalczyk.

“Dlaczego przy rozstaniu z pracownikiem nagle mam zgłupieć?”

Trzy lata temu postanowiła „pójść na swoje” i otworzyła z siostrą restaurację. Dalej zwalnia ludzi, bo – jak mówi – to nieuniknione. Niekiedy już po tygodniu widzi, że ktoś do tej pracy prawdopodobnie się nie nadaje. Bo np. boi się kontaktu z klientami albo okazuje się mniej komunikatywny, niż był na rozmowie kwalifikacyjnej.

– Oczywiście, próbuję go otworzyć, ale czasem to nie przynosi efektów. Wtedy przyznaję się przed sobą do błędu, który popełniłam przy rekrutacji. Nie przerzucam na pracownika frustracji, ponieważ to ja zmarnowałam jego i swój czas. Chcę to naprawić. Umawiamy się na rozstanie w dogodnym dla niego momencie, by nie został bez środków do życia. Jeśli to młody człowiek, który dopiero szuka pomysłu na siebie, to proponuję mu takie małe doradztwo zawodowe. Nie, nie powtarzam głupot jak niektórzy: “Zmiana jest trudna, ale to etap w dochodzeniu na szczyt”. Takimi idiotyzmami też można urazić człowieka. Jeśli wcześniej starałam się być mądrą szefową, to dlaczego przy rozstaniu z pracownikiem nagle mam zgłupieć? To najczęstszy błąd, jaki liderzy popełniają – podsumowuje moja rozmówczyni.

Chcesz zgłosić temat, opowiedzieć swoją historię? Napisz do autora: [email protected]

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLadies’ Jazz Festival 2024: Polskie Evergreeny
Następny artykułDzień dobry Katowice. Mieszkańcy interweniują w sprawie inwestycji mieszkaniowej na Koszutce