A A+ A++

W cieniu Wielkiego Pieca, czyli tajemnice przeszłości

Przybywamy. Ze wstępem do historii Wielkiego Pieca i wszystkiego, co się wokół niego działo. O tym, jakie tajemnice kryje i gdzie to wszystko się zaczęło opowiada Paweł Kołodziejski, dyrektor Muzeum Przyrody i Techniki.

Ciekawi? Zapraszamy.

Na początku przypomnijmy, że ten znany nam wszystkim obiekt rzucał swój cień, czasami zbawczy, czasami przeklęty, na bardzo wiele wydarzeń z przeszłości. Starachowice wyrosły w cieniu Wielkiego Pieca jako miasto i nie ma w tym sformułowaniu żadnej przesady, jeżeli przyjrzymy się zdjęciom sprzed lat zobaczymy, że został zbudowany w środku wiejskiego, rustykalnego krajobrazu. Wszyscy ci, którzy przyjeżdżają do Starachowic i oglądają te fotografie, są pod wrażeniem tego, że wokół ogromnego zakładu wyrosło miasto, wianuszki osiedli budowane przez kolejne dziesięciolecia, a w centrum tego wszystkiego – przemysłowe serce regionu. Ten nasz Wielki Piec kryje wiele tajemnic, które dotykają nie tylko Starachowic jako miasta, powiatu starachowickiego czy regionu świętokrzyskiego, ale sięgają o wiele dalej i głębiej. I to właśnie te wątki, te ścieżki historyczne będziemy starać się śledzić i tropić podczas naszych kolejnych spotkań.
Dzisiaj zapraszamy do miejsca, które jest poza głównym szlakiem zwiedzania, to obiekt bardzo niewielki i idealnie wpasowany w temat naszego cyklu, bo dosłownie ukryty w cieniu obiektów wielkopiecowych.
Co to jest? Oddajmy głos Pawłowi Kołodziejskiemu – głównemu tropicielowi muzealnych
tajemnic.

Liczy się czas

– Jesteśmy przy niewielkim gabarytowo, ale niezwykle cennym obiekcie, jakim jest zegar słoneczny. Jest to bez wątpienia najstarszy zabytek związany z Zakładem Wielkopiecowym, jaki znajdziemy na terenie Muzeum. Co ciekawe, jego związki nie dotyczą zakładu, na terenie którego obecnie się znajduje. Trochę skomplikowane, jednak zaraz wszystko się wyjaśni. Zegar ten pochodzi jeszcze z końca XVIII wieku i był pierwotnie ustawiony po drugiej, południowej stronie rzeki Kamiennej. Tam bowiem znajdował się, pierwszy w historii Starachowic Zakład Wielkopiecowy. Został on wybudowany przez Cystersów i oddany do użytku w roku 1789. To taki specyficzny i symboliczny  łącznik pomiędzy wszystkimi kolejnymi Zakładami Wielkopiecowymi, które funkcjonowały na terenie dzisiejszych Starachowic, ale to także łącznik z historią zakonu, który uczynił bardzo wiele aby uprzemysłowić i zagospodarować dolinę rzeki Kamiennej.
Przypomnijmy, że teren dzisiejszego miasta przez wieki był podzielony na część należącą do benedyktynów ze św. Krzyża oraz cystersów z Wąchocka. Do tych pierwszych należały wsie Michałów, Wanacja, oraz założone w altach 1624-1657 miasto Wierzbnik. Cystersi założyli wieś Krzyżowa Wola, oraz folwark Starachowice, który następnie w XVIII wieku przekształcił się w kolejna wioskę. Dzięki bogactwom naturalnym, czyli lasom, ciekom wodnym i złożom rudy żelaza ziemie te były doskonałym miejscem na produkcję hutniczą. Przynosiły dzięki temu niemałe dochody ich właścicielom. Oba opactwa zakładały tutaj kuźnice, oba też prowadziły ze sobą zaciekłe spory graniczne o dochodowe ziemie.

Trzeba jednak powiedzieć szczerze, że to cystersom należy się palma pierwszeństwa
w tym wyścigu. Byli po prostu lepsi od swoich współbraci w dziedzinie gospodarowania, stosowania nowinek technicznych, a być może ich przewaga wynikała również z bliskości
Wąchocka. Tak czy inaczej, to dzięki nim dolina tejże rzeki Kamiennej stała się Żelazną Doliną. To cystersi budowali kuźnice i warsztaty kowalskie w Bzinie, Rejowie, Marcinkowie, Wąchocku, Krzyżowej Woli a wreszcie w Starachowicach. Oni to w średniowieczu jako pierwsi na naszych terenach zaprzęgli rzeki do pracy w tych ówczesnych hutach. To dzięki zastosowaniu przez nich koła wodnego można było uzyskać taką energię, która poruszała urządzenia niezbędne do produkcji żelaza.
Co jednak wspólnego z tym wszystkim ma zegar słoneczny? Po co stoi, nie licząc faktu, że wciąż, jak przed wiekami, odmierza czas?
– Pod koniec XVIII wieku funkcje nadzorcy nad cysterskimi kuźnicami przejął ojciec Aleksander Rupkiewicz. To fascynująca postać, człowiek, który pochodził z odległych Inflant, a który wstąpił do zakonu w 1777 roku. Już niebawem został przez opata wyznaczony na, powiedzielibyśmy dzisiaj, koordynatora prac związanych z podniesieniem z upadku klasztornego przemysłu. Musiał być zatem człowiekiem bardzo dobrze obeznanym w tej materii. Trzeba pamiętać, że przedsiębiorstwa cysterskie nad rzeką Kamienną nie były
wówczas najlepiej zarządzane, część z nich była wydzierżawiona, część z nich stopniowo popadała w ruinę, przynosiły coraz mniej dochodów, a ich kondycja techniczna także nie była najlepsza. Przyszedł najwyższy czas, by przysporzyć opactwu więcej przychodów. Na marginesie dodajmy, że ówczesny opat Józef Szaniawski był magnatem prowadzącym raczej świeckie i wystawne życie. Przebywał zresztą głownie w swoim dworze na Ratajach, skąd zwykła jeździć karetą zaprzęgniętą w czwórkę koni do Krakowa… na karty. Nic dziwnego, ze potrzebował stale większego dopływu gotówki. Ale to nie był jedyny argument, dla którego Rupkiewiczowi powierzono ważne zadanie. Drugim, nie mniej ważkim powodem było to, że ówczesne władze Rzeczypospolitej, próbowały przejąć dobra kościelne, które mogłyby zostać wykorzystane do ożywienia gospodarczego państwa. Znajdujemy się bowiem w przededniu obrad Sejmu Wielkiego, tego, który uchwali pierwszą w Europie konstytucję w dniu 3 maja 1791 roku. Wśród polityków dążących do zmodernizowania i zreformowania państwa panowało przekonanie, wywiedzione z ideologii Oświecenia, że instytucje kościelne jeśli nie są przydatne społeczeństwu, w znaczeniu czysto materialnym, nie powinny istnieć. Dotyczyło to w szczególności klasztorów, które w przekonaniu ludzi Oświecenia nic nie wnosiły dla społeczeństwa. Nie bez znaczenia były również majątki klasztorne, które planowano upaństwowić i wykorzystać do zmodernizowania Rzeczypospolitej. Ścieżki zostały przetarte wraz ze skasowaniem zakonu Jezuitów przez papieża
Klemensa XIV w 1773 roku. Ogromne bogactwa zakonu w Rzeczypospolitej zostały świetnie wykorzystane, bowiem na ich bazie utworzono Komisję Edukacji Narodowej, pierwsze, można by rzec, Ministerstwo Oświaty. Dzięki KEN stworzono podwaliny pod bardzo nowoczesne szkolnictwo z systemem szkół pojezuickich. Był to ewenement na skalę całej Europy a zarazem modelowa realizacja oświeceniowych ideałów. Po tym sukcesie liczono na to, że można iść tą drogą dalej i coraz częściej analizowano kolejne możliwości przejmowania dóbr klasztornych i kościelnych.

Kolejny krok został uczyniony już na początku lat 80. XVIII wieku. Wówczas to, król Stanisław August Poniatowski powołał do życia tzw. Komisję Kruszcową, coś w rodzaju urzędu do spraw geologii, którego celem było poszukiwanie bogactw naturalnych, mogących być później eksploatowanych i przynosić dochody państwu. Przedstawiciele tej komisji wizytowali również takie miejsca, w których już prowadzono eksploatację, aby dowiedzieć się jak jest ona prowadzona. Ich odwiedziny w „Żelaznej Dolinie” były zatem tylko kwestią czasu. Celem ich inspekcji były zakłady w Suchedniowie, Mostkach i Parszowie należące do biskupów krakowskich, oraz zakłady cystersów wąchockich. Pierwszym, wymiernym skutkiem takiej polityki była decyzja Sejmu Wielkiego podjęta w roku 1789 roku o upaństwowieniu ogromnych latyfundiów biskupów krakowskich, w tym zakładów leżących już w dolinie rzeki Kamiennej. Krąg wokół cystersów zaczął się zacieśniać.

Jaki był efekt tej wizytacji jeśli chodzi o wąchockich mnichów?

Otóż druzgocący dla zakonników. Komisarze uznali, że poszczególne zakłady są źle prowadzone, bogactwa marnowane, a nadzór ze strony zakonników jest żaden. Można się zastanawiać, na ile ten obraz rysujący się z raportów Komisji Kruszcowej był zgodny z
prawdą, a na ile chodziło o udowodnienie tezy, że tymi bogatymi terenami władają ludzie,
którzy się na tym w ogóle nie znają. Krótko mówiąc, mądrzy zakonnicy, tacy jak Aleksander Rupkiewicz, widzieli realne zagrożenie dalszego bytu swoich zakładów i swoich dóbr.
Dlatego pierwszym, co trzeba było uczynić, to udowodnić rządzącym, że jest zupełnie inaczej, niż wykazała komisja.
– Pokażmy, że jesteśmy przedsiębiorczy, że potrafimy zagospodarować nasze dobra, tak, jak to robili nasi poprzednicy od średniowiecza – zdają się mówić echa wieków i pamięć po rzutkim zakonniku. W 1788 roku – kilka lat po wizycie wysłanników królewskich – ojciec Aleksander Rupkiewicz rozpoczyna bardzo szeroko zakrojone prace. Przede wszystkim uruchamia nowe kopalnie rudy żelaza, dla nas (jako starachowiczan) istotne są takie nazwy jak Pakułowy Smug czy Czałczyński Smug. Pierwszy znajdował się w na terenie dzisiejszego Parku Miejskiego, a pakułowy dlatego, że tereny rudonośne znajdowały się między innymi pod łąką użytkowaną przez niejakiego Franciszka Pakułę i to tam właśnie, na łąkach, pod lasem znaleziono smug, czyli złoża rudy żelaza. Tam też, w roku 1786 cystersi zaczęli kopać rudę. Czałczyński Smug jest nieco dalej, dzisiaj to teren pomiędzy stadionem a starym szpitalem. Wracając do tematu, rudę zaczęto wydobywać również w rejonie dzisiejszej ulicy Nowowiejskiej, między Starachowicami a Ratajami, dając początek osadzie zwanej Górniki.
A zatem zaczęło się coś dziać.

Wszystko to czyniono po to, by stworzyć zaplecze surowcowe i energetyczne dla planowanej budowy zupełnie nowego zakładu. Miała to być już nie kuźnica poruszana w tradycyjny sposób, z wysokimi  piecami, dymarkami, ale pierwszy w Starachowicach Wielki Piec. To była zupełnie nowa technologia, o wiele bardziej wydajna ale i wymagająca. Ojciec Rupkiewicz sprowadził wówczas uznanego fachowca, Niemca Henryka Schobera, który już kilka dekad wcześniej wznosił Wielkie Piece dla biskupów krakowskich. On to, wraz ze swoimi współpracownikami wyznaczyli miejsce pod budowę, a kierując się potrzebami energetycznymi nowego założenia doszli do wniosku, że małe rzeczki – dopływy Kamiennej będą niewystarczające, dlatego siłą napędową musi stać się sama Kamienna. To ważna informacja, przede wszystkim dlatego, że jest to w zasadzie początek kariery Starachowic, tak zwanych dolnych. Dotychczas istniała wieś Starachowice, położona na wzniesieniu, po południowej stronie rzeki. Pola i łąki mieszkańców schodziły do doliny. Widoczny przy skrzyżowaniu ulic Moniuszki, Radomskiej i Niepodległości krzyż z białego piaskowca wyznaczał północną granicę wsi Starachowice. Nieco dalej znajdowały się tylko pastwiska należące do włościan, oraz Kika chat rybackich. Teraz sytuacja radykalnie się zmienia, a północne krańce wsi Starachowice są miejscem powstania w zasadzie „nowych” fabrycznych, czy właśnie „dolnych” Starachowic. Na początek spiętrzono Kamienną, przecinając jej bieg za pomocą zapory czołowej liczącej 240 m długości. Dzięki temu uzyskano odpowiednią ilość energii wodnej, a dodatkowo w lokalnym krajobrazie pojawił się zbiornik wodny zwany Pasternik. Nazwa wzięła się stąd, że woda zabrała część wspomnianych pastwisk chłopskich. Poniżej upustu poprowadzono trzy kanały robocze, a nieco dalej zbudowano sam Wielki Piec oraz towarzyszącą mu fryszerkę, czyli niewielkich rozmiarów piec służący do wzbogacania (świeżenia) surówki wielkopiecowej. Obiektom tym
towarzyszyła nowo zbudowana cegielnia, której cegły przeznaczone były na potrzeby samego zakładu. Jak wiemy był rok 1789, kiedy pierwszy wieki Piec w Starachowicach został puszczony w ruch, a wraz z nim nowy rozdział historii naszego miasta. Dla obsługi zakładu zbudowano wówczas również fryszerki w Wąchocku i Marcinkowie, ożywiając w sposób istotny również te miejsca.
Ojciec Aleksander Rupkiewicz był na tyle przedsiębiorczy i skuteczny, a także, jak można wnosić popularny i lubiany przez współbraci, że w roku 1791, kiedy dokonywano pierwszych w historii opactwa wyborów przeora, to na niego zagłosowali inni zakonnicy. Kadencja trwała trzy lata, on zaś musiał bardzo dobrze wywiązywać się ze swoich
obowiązków, ponieważ wybierany był przez pięć kolejnych kadencji z rzędu. Po raz ostatni w roku 1803. Tej ostatniej kadencji nie skończył, zmarł bowiem w 1805 roku, rok przed jej upływem. Ta bardzo ciekawa postać poczyniła także ogromne zasługi również na polu edukacji i podobnie jak w przypadku przemysłu te jego działania edukacyjne miały także silny związek z próbami oddalenia zakusów kasacyjnych opactwa. Upadła Rzeczpospolita, rozdarta pomiędzy trzech sąsiadów, nie upadły jednak pomysły likwidacji instytucji kościelnych i przejęcia ich dóbr przez kolejne organizmy państwowe. Rupkiewicz chciał udowodnić, że opactwo ojców cystersów w Wąchocku wpisuje się w oświeceniową ideologię „społecznej użyteczności”, że jest przydatne dla społeczeństwa i przyczynia się do jego rozwoju.
Przyjrzyjmy się zatem kolejnym działaniom oświeceniowego przeora, ale to już w następnej
części.
Paweł Kołodziejski/ Aneta Marciniak

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZ powodu COVID-19 zmarło już ponad dwa miliony osób
Następny artykułLAUREN PESO POLSKA: Sprostowanie treści raportu EBI nr 3/2021