A A+ A++

Rozkład ciała trzymanego w chłodni od trzech miesięcy był już wyraźnie widoczny. Czterej mężczyźni przyglądający się umieszczonemu na metalowych noszach denatowi dostrzegli, że skóra niemal odchodzi od twarzy, jest zżółknięta – co było efektem działania trucizny – w górnej części twarzy przebarwiona, a oczy zapadły się do środka. Reszta trzymała się całkiem nieźle. Mężczyźni przyczepili do paska spodni łańcuszek pokryty skórą, przeciągnęli go pod kamizelką, a jego drugi koniec przywiązali do teczki z dokumentami. Najtrudniejsze okazało się ubranie butów. Stopy zesztywniały w chłodni i nieboszczyk nie chciał współpracować. Pomógł grzejnik, którym rozmrożono nogi. Wszystko okazało się znacznie trudniejsze niż w pierwotnym, optymistycznie sformułowanym planie.

„Pozyska się ciało z jednego z londyńskich szpitali (zwyczajowa cena w czasie pokoju wynosi dziesięć funtów), a następnie zostanie ono ubrane w mundur sił lądowych, morskich lub lotniczych z odpowiednimi dystynkcjami – napisał Christopher Cholmondeley w opisie projektu »Koń Trojański«. – Napełni mu się płuca wodą, a do wewnętrznej kieszeni włoży dokumenty. Ciało zostanie zrzucone z samolotu dowództwa wybrzeża w odpowiednim miejscu, gdzie pływy prawdopodobnie zniosą je na brzeg, na terytorium wroga”. 25-letni kapitan RAF, zatrudniony w MI5, przedstawił swój pomysł Komitetowi XX – ściśle tajnej grupie nadzorującej pracę podwójnych agentów.

31 października 1942 r., gdy młody oficer prezentował swój plan, alianci wygrywali właśnie drugą bitwę pod El-Alamein. Po opanowaniu północnej Afryki celem kolejnej kampanii miała być inwazja na Europę w basenie Morza Śródziemnego.

Cholmondeley nie wiedział jeszcze, że jego projekt stanie się podstawą operacji dezinformacyjnej, która ma zmylić Niemców co do rzeczywistego miejsca desantu. Sama idea wykorzystania trupa w operacji dezinformacyjnej nie była zresztą jego autorstwa. Kapitan wzorował się na notatce z 1939 r., zawierającej serię finezyjnych i zwariowanych pomysłów, podpisanej przez Johna Godfreya, szefa wywiadu marynarki wojennej, napisanej prawdopodobnie przez asystenta Godfreya – Iana Fleminga – późniejszego autora powieści o Jamesie Bondzie.

Mielonka dla Hitlera

Sycylia była kolejnym naturalnym celem aliantów po opanowaniu Afryki Północnej. Zarówno Mussolini, jak i Hitler doskonale zdawali sobie sprawę ze strategicznego znaczenia wyspy, dlatego jej brzegów broniło 300 tys. żołnierzy. Gdyby siły te zostały wzmocnione np. dodatkową dywizją pancerną, Sycylia mogła okazać się niemożliwa do zdobycia. Brytyjczycy i Amerykanie nawet bez tego zakładali, że jeśli desant zakończy się powodzeniem, to zostanie okupiony ogromnymi stratami. Dlatego inwazja musiała być poprzedzona realizowaną na szeroką skalę akcją dezinformacyjną. Należało przekonać Niemców, że rzeczywistym celem ataku będzie Grecja, a następnie Bałkany, natomiast na zachodzie Sardynia lub Korsyka, a w dalszej kolejności południowa Francja.

Mimo że dowódcy wojskowi, szczególnie włoscy, raczej nie daliby się na to nabrać, szansę na powodzenie dezinformacji zwiększało to, że Hitler był przekonany, iż wojna w końcu przeniesie się na Bałkany. Był to rejon z silną partyzantką, którego opanowanie pozwoliłoby na przejęcie rumuńskich pól naftowych, bez których niemiecka machina wojenna szybko stanęłaby w miejscu. Brytyjczycy za pośrednictwem podwójnych agentów „karmili” więc Abwehrę fałszywymi informacjami, werbowali Greków, wykupywali grecką walutę, stworzyli nawet fikcyjną armię, która miała dokonać ataku na Peloponez. Niemcy długo byli odporni na te sugestie. Brakowało koronnego dowodu.

Dostarczyć go miał Ewan Montagu, 42-letni oficer wywiadu marynarki wojennej, wraz z Christopherem Cholmondeleyem. Kurierem miał być trup. Obdarzony nieco makabrycznym poczuciem humoru Montagu z listy dostępnych kryptonimów wybrał dla operacji nazwę „Mincemeat”, czyli mięso mielone. Pierwotny plan Cholmondeleya był nieco naiwny. Aby dokumenty dotarły do Niemców i przekonały ich do modyfikacji strategii, przedsięwzięcie powinno być perfekcyjne pod każdym względem. Nie było.

Czytaj także:
Dorwać Rommla! Brawurowa akcja brytyjskich komandosów

Pierwsze trudności pojawiły się przy poszukiwaniu odpowiedniego ciała. Mimo że w pogrążonym wojną Londynie nie brakowało nieboszczyków, żaden z nich nie nadawał się do odegrania roli odpowiednio wysokiego rangą oficera, który utonął w morzu. Gdy w końcu znalazł się kandydat, okazało się, że to 35-letni bezdomny – Walijczyk Glindwr Michael, który zatruł się trutką na szczury (nie wiadomo, czy celowo) i nie przypominał wojskowego dżentelmena z dostępem do najtajniejszych informacji. Miał za to inną zaletę – rodzina nie interesowała się losem zwłok ani nawet nie wiedziała o jego śmierci. Montagu uznał, że nadpsute ciało w eleganckim mundurze może odegrać rolę młodego, utalentowanego majora, któremu powierzono przewiezienie tajnej korespondencji. Utwierdził go w tym sir Bernard Salisbury, sławny patolog, znany z występowania w roli biegłego w licznych procesach sądowych. Zapewnił Montagu, że w Hiszpanii nie ma lekarza, który byłby w stanie wskazać, iż po wyłowieniu ciała z wody przyczyną śmierci było zatrucie fosforem (zawartym w trutce), a nie utonięcie. Mylił się.

Udało się za to zadbać o inne detale. Aby uszyty dla fikcyjnego oficera mundur wyglądał na znoszony, regularnie ubierał go Cholmondeley. Glindwr Michael nie miał żadnego zdjęcia, a fotografie, które próbowano wykonać po śmierci, wyglądały upiornie, znaleziono więc kogoś wystarczająco podobnego, aby użyczył swojej twarzy do zdjęć. W wojennej rzeczywistości nawet proste kwestie urastały do rangi poważnego problemu. Gdy zabrakło chętnych do oddania bielizny, która była wówczas trudno dostępna, z pomocą przyszedł prezes Komitetu XX. John Masterman, wykładowca z Oxfordu, zaproponował slipy i podkoszulek swojego akademickiego rywala Herberta Fishera. Obaj historycy prowadzili zażarte spory, ale Fisher właśnie zmarł, nie mógł więc oponować przeciw użyciu jego bielizny do ubrania innego nieboszczyka.

Najtrudniejszym zadaniem było jednak stworzenie fikcyjnej, ale wiarygodnej postaci – mjr. Williama Martina. Musiał cieszyć się zaufaniem najwyższych dowódców, którzy powierzyli mu przewiezienie tajnej korespondencji. Wciśnięto mu do kieszeni zestaw osobistych przedmiotów, prywatnych listów i świstków papieru, które miały pokazać, kim jest Martin. Wymyślono historię o nowo poznanej atrakcyjnej dziewczynie (trzymał jej zdjęcie w kieszeni), z którą narwany, lekkomyślny major szybko się zaręczył (potwierdzał to rachunek na drugi pierścionek). Burzliwy romans został przerwany przez tragiczną śmierć oficera.


W drugim planie pojawia się też zestaw bohaterów drugoplanowych. Niemcy mieli dowiedzieć się o tym wszystkim z prywatnych listów, które major miał przy sobie. Pisał je osobiście Montegu i jedna z sekretarek – Jean Leslie, która wcieliła się w rolę Pam, narzeczonej fikcyjnego oficera. Leslie przekazała również swoje zdjęcie, które wraz z innymi materiałami miało trafić w ręce Niemców. Montegu nauczył się podpisywać tak jak Martin i myśleć ta, jak on. Zarówno szef operacji, jak i Jean Leslie pokazali się we wszystkich miejscach, w których miała bywać fikcyjna para – w teatrze i klubie, a bilety, które to potwierdzały, mjr Martin miał w kieszeniach. Wczuli się w rolę tak bardzo, że korespondowali, wcielając się w fikcyjnych bohaterów, już po zakończeniu akcji i prawdopodobnie nawiązali prawdziwy romans.

Problem polegał na tym, że historia wygląda jak fabuła romansu, w dodatku niezbyt wyszukanego i pełnego luk. W dodatku niektóre nieprawdziwe informacje można było łatwo zweryfikować. Montegu zakładał, że Niemcy nie zrobią tego, ponieważ nie mają w Wielkiej Brytanii ani jednego szpiega. Jego pewność siebie nie doprowadziła do katastrofy tylko dlatego, że Niemcy rzeczywiście nie zbudowali sprawnej siatki szpiegowskiej za kanałem La Manche ani nie skorzystali z usług ambasad przychylnych im państw neutralnych. O dokładnym planie operacji wiedzieli za to Sowieci. Ich agentem był m.in. brat Ewana Montegu.

Większy wysiłek włożono w przygotowanie detali wskazujących na charakter Martina i datę jego śmierci. Zadbano też o to, żeby w „The Times” ukazał się nekrolog majora. W przeciwieństwie do historii melodramatycznego romansu zestaw przedmiotów, które miał przy sobie, był zbyt doskonały, przez co wręcz niewiarygodny. Każda rzecz i każde zdanie w listach miało wskazywać na jakieś fakty, cechy charakteru czy motywacje Williama Martina, które były istotne dla przekonania Niemców, że istniał naprawdę i jest wiarygodnym źródłem informacji. Nie miał przy sobie żadnej zbędnej rzeczy, która tworzyłaby szum informacyjny.

Czytaj także:
Prosto we wrota piekieł. Brytyjscy komandosi kontra „bestia Hitlera”

Powodem największej frustracji dla prowadzących operację „Mincemeat” stało się napisanie fałszywych listów wymienianych między najważniejszymi dowódcami, które przewozić miał mjr Martin. Przez dwa miesiące kolejne pomysły były odrzucane przez przełożonych, listy poprawiano dziesiątki razy, aby finalnie wyrzucić je do kosza. Ostatecznie poprzestano na dwóch kluczowych listach i trzecim, z załączonym maszynopisem książki, który miał stanowić uzasadnienie do trzymania korespondencji w większej teczce, a nie w wewnętrznych kieszeniach munduru (zrobiono to na wypadek, gdyby ciało nie zostało dokładnie przeszukane).

W prywatnej korespondencji kierujący Imperialnym Sztabem Generalnym Archibald Nye pisał do gen. Harolda Alexandra, głównodowodzącego brytyjskich wojsk w Afryce Północnej, nawiązując do planów inwazji na Grecję i wskazując Sycylię jako cel pozorowanego ataku, który ma odwrócić uwagę Niemców i Włochów. W drugim liście mało błyskotliwy żart o sardynkach miał sugerować cel drugiego ataku.

Kto oszukał Hitlera?

Niemcy nie poradzili sobie ze stworzeniem siatki wywiadowczej w Wielkiej Brytanii, odnieśli za to duży sukces w Hiszpanii. Spośród 391 pracowników niemieckiej ambasady w Madrycie 220 stanowili oficerowie Abwehry. Prowadzili 1,5 tys. agentów, którzy z kolei tworzyli własne sieci źródeł informacji. Brytyjczycy znali personalia większości z nich i otrzymywali od swojego znakomicie ulokowanego agenta wszystkie najważniejsze informacje, które trafiały w Hiszpanii do Abwehry. Dlatego fikcyjny samolot, którym leciał wymyślony mjr Martin, musiał spaść właśnie u wybrzeży Hiszpanii. Na miejsce „zrzutu” wybrano rejon Huelvy, w którym niemiecka kontrola wywiadowcza była szczególnie silna.

Zwłoki zostały więc załadowane na okręt podwodny, a następnie pozostawione na powierzchni w miejscu, w którym pływy miały skierować je w stronę wybrzeża. Zwłoki zostały wyłowione 30 kwietnia 1943 r. przez lokalnych rybaków i szybko przekazane wojsku. Zgodnie z oczekiwaniem dokumenty zostały otworzone bez naruszania kopert i pieczęci, a następnie sfotografowane i w niemal niezauważalny sposób włożone na miejsce. Przed zwróceniem ich Brytyjczykom fotografie wszystkich znalezionych materiałów zostały przekazane Niemcom.

Wbrew oczekiwaniom Montegu sekcja zwłok przeprowadzona przez hiszpańskich lekarzy wykazała wiele poszlak, które mogły wskazywać, że Martin nie zginął w wyniku utonięcia po katastrofie lotniczej. Wykrycia prawdziwych przyczyn zgonu uniknięto głównie dlatego, że brytyjski wicekonsul zasugerował jak najszybsze zakończenie autopsji, na co hiszpańscy lekarze chętnie przystali. W rozwianiu wszystkich wątpliwości związanych ze zdobytymi dokumentami pomogły dwie osoby. Pierwszym z nich był Karl-Erich Kühlenthal, oficer Abwehry, który swoją pozycję zawdzięczał koneksjom rodzinnym z Wilhelmem Canarisem, szefem tej służby. Kühlenthal uwierzył we wszystko, osobiście zawiózł materiały do Rzeszy, koloryzując i myląc fakty. Wcześniej łatwowierny oficer równie chętnie i bezrefleksyjnie powielał nieprawdziwe informacje, którymi „karmił” go brytyjski podwójny agent. Teraz jego brak wyobraźni miał spowodować prawdziwą klęskę.

Hitler i jego otoczenie nadal byli sceptyczni wobec rewelacji przekazanych przez Abwehrę. Wątpliwości rozwiał jego ulubiony analityk – Alexis von Roenne. Ten arystokrata i weteran I wojny światowej w 1939 r. przekonał Hitlera, że sojusznicy nie pomogą Polsce w przypadku niemieckiego ataku, a następnie że uda się obejść Linię Maginota podczas inwazji na Francję. Teraz, mimo licznych wątpliwości co do dokumentów przewożonych przez mjr. Martina, jednoznacznie stwierdził, że wszystkie przedstawione w nich fakty są prawdziwe.

Nie wiadomo, czy rzeczywiście w to wierzył. Von Roenne był zagorzałym antynazistą, nie mógł pogodzić się z tym, co Niemcy robią w okupowanej Polsce. Przed inwazją na Normandię przekonywał, że desant nastąpi w Pas-de-Calais, przyjaźnił się też z Clausem von Stauffenbergiem. Po dokonanym przez niego zamachu został skazany w pokazowym procesie i stracony. Jedyną osobą z otoczenia Hitlera, która nie wierzyła w autentyczność pozyskanych dokumentów, pozostał Josef Goebbels. Hitler ostatecznie przekonał też Mussoliniego.

Jeszcze przed operacją „Huskey” – desantem na Sycylię – jej plany wyciekły w absurdalnych okolicznościach. Jeden z brytyjskich oficerów oddał do pralni w Kairze mundur z planami znajdującymi się w kieszeni. Pracownicy pralni wyjęli je i wypisali na nich rachunek dla innego klienta. Inny oficer zostawił dokument z dokładną godziną inwazji na tarasie hotelu. Zgubę odzyskano po dwóch dniach. Nie wiadomo, czy Niemcy nie otrzymali innych podobnych przecieków, czy po prostu nie uwierzyli w nie. Nie wzmocnili jednak obrony Sycylii, podwoili za to garnizon stacjonujący na Sardynii. Na Bałkanach od marca do lipca liczba dywizji wzrosła z ośmiu do 18, przerzucono m.in. z Francji do Salonik liczącą 18 tys. żołnierzy 1. Dywizję Pancerną. Z Sycylii na Morze Egejskie popłynęły też niemieckie kutry torpedowe, wzmocniono nadbrzeżne baterie dział. Tuż przed inwazją jednostki stacjonujące na Sycylii nie miały ani odpowiedniego zapasu racji żywieniowych, ani paliwa, aby prowadzić długotrwałą walkę.

W wyniku akcji dezinformacyjnej, której najważniejszym elementem była operacja „Mincemeat”, 10 lipca 1943 r. udało się zaskoczyć Niemców i Włochów desantem na Sycylię. Alianci spodziewali się, że walki potrwają przez trzy miesiące, zakończyły się po 38 dniach. Pod koniec lipca poddało się Palermo, a zaraz po tym Mussolini stracił władzę. Spodziewane straty w pierwszych dwóch dniach walk miały wynieść 10 tys. spośród 160 tys. żołnierzy i 300 okrętów. Alianci stracili ponad tysiąc ludzi, zatopionych zostało zaledwie 12 jednostek. Państwa Osi dały się zmylić.

Dodatkowego smaczku całej mistyfikacji dodaje to, że Ewan Montagu, który kierował operacją „Mincemeat” i oszukał Hitlera, był Żydem. Opisał operację w opublikowanej w 1954 r. książce „Człowiek, którego nie było”. Stała się bestsellerem, sprzedano ponad 3 mln egzemplarzy. Autor nie mógł jednak napisać o wszystkim, ponieważ część informacji nadal była tajna, inne mogłyby postawić Wielką Brytanię w złym świetle, a książka, żeby w ogóle mogła się ukazać, musiała przejść przez cenzurę wywiadu. Dlatego przez lata wokół operacji narosło wiele hipotez i mitów. Wszystkie wątpliwości doskonale wyjaśnił Ben Macintyre w książce „Oszukać Hitlera. Największy podstęp w dziejach wywiadu”. Pisząc artykuł, opierałem się głównie na informacjach zawartych w tej publikacji.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMarszałkowie sprzeciwiają się podziałowi Mazowsza: “Absurdalny pomysł”
Następny artykułStary Sącz gości dziś uczestników klastra turystycznego Szlaku Kulturowego “Knossos Północy”