A A+ A++

Dla wielu małżeństw okres izolacji związanej z epidemią to często czas nieporozumień i konfliktów. Czy efektem tych sytuacji będzie wzrost liczby rozwodów? Czy może warto zajrzeć w głąb siebie i sprawdzić, czy problem nie tkwi jednak w nas samych?

Zacznijmy od tego, że nasze podejście do małżeństwa znacznie zmieniło się na przestrzeni lat. Nasi dziadkowie potrafili przecież żyć w związkach przez długie lata, a większość z nich do tak zwanej grobowej deski.

— To były często małżeństwa aranżowane. Dziś ludzie pobierają się z miłości, bo mogą, a jednak szybko się rozwodzą — mówi dr hab. Beata Krzywosz-Rynkiewicz, profesor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, kierownik Katedry Psychologii Klinicznej, Rozwoju i Edukacji oraz koordynator Akademickiego Centrum Wsparcia Empatia. — Sprawa tych przemian jest skomplikowana, a dużą rolę odgrywają w niej kwestie kulturowe. Często nie zdajemy sobie sprawy z przemocy symbolicznej, która jest wokół nas obecna. To rodzaj obligacji społecznej, czegoś, z czym się nie dyskutuje. I tak czterdzieści lat temu rozwodów nie było i już. Nikomu nie przychodziło do głowy, że związek można ot tak skończyć. Ludzie to robili, ale stanowili wyjątki. Kobiety tkwiły nawet w takich związkach, w których pojawiała się przemoc fizyczna. Dzisiaj mamy akceptację dla wielu rzeczy, nie tylko dla rozwodów, ale np. dla „singlowania”. Kiedyś samotna kobieta po dwudziestce była postrzegana jako problem. Dziś śmiało może mówić, że chce być singielką. Ten społeczny przymus bycia w trwałym związku trochę przestaje istnieć. Żyjemy obecnie w kulturze afirmacji radości i szczęścia, stawiania siebie w centrum. To powoduje, że prościej nam wybierać łatwe rozwiązania.

Jak się okazuje, coraz częściej obserwowane jest zawieranie tzw. małżeństw na próbę. — Ludzie biorą ślub z poczuciem, że nie wiadomo, jak to będzie. Jak wyjdzie, to wyjdzie, a jak nie, to się rozwiedziemy. Badania pokazują, że miłość dla młodych ludzi jest jedną z najważniejszych wartości w życiu, na którą liczą i czekają. Ich sposób jej definiowania jest jednak bardzo idealistyczny. Relacja z wymarzonym partnerem ma być zarówno egzemplifikacją związku romantycznego, ale i przyjacielskiego. Oczekiwania są bardzo wysokie, a rzeczywistość trudna do zaakceptowania — dodaje psycholog.

A co z sytuacją, w której przyszło nam żyć obecnie? Jaki wpływ ma izolacja na nasze związki? Czy epidemia skończy się plagą rozwodów? — Ludzie doświadczają teraz wielu konfliktów związanych z byciem razem, ze swoimi zachowaniami, których wzajemnie nie akceptują. Nie jestem jednak przekonana, czy te problemy mogą uruchomić tak istotne decyzje, jak te dotyczące rozwodu. Ta jest ściśle związana z przekonaniem, że nie tylko z daną osobą jest mi nie po drodze, ale ze związkiem z nią również. To są zwykle długotrwałe procesy, które poprzedzają mechanizmy obronne z tłumaczeniem drugiej osoby, i tak mówimy sobie, że jest nerwowy, ale dużo zarabia, ale jest przemęczony, ale dużo pomaga… Kiedy widzimy, że druga strona bywa impulsywna w pewnych sytuacjach, ale wychodzimy do pracy i mamy dużo różnych zajęć, to nie zwracamy na te jej zachowania tak dużej uwagi. W sytuacji pandemii jesteśmy zamknięci w domu, a te zachowania stają się bardziej dostrzegalne — wyjaśnia rozmówczyni. — Znów jednak to nie pojawia się nagle, wcześniej musiały występować już jakieś symptomy. Teraz mechanizmy racjonalizacji się wyostrzają. Tłumaczymy sobie, że jest nam trudno, że jesteśmy razem na jednej powierzchni, mamy mało miejsca, dzieci hałasują… Ta ścieżka tłumaczenia się rozkręca i rozwija. Myślę sobie, że to może być coś, co powoduje, że ludzie tak łatwo nie podejmują decyzji o rozstaniu. Powodów do wyjaśnienia danych zachowań jest teraz tak dużo, że raczej mamy skłonność do tego, by bronić naszego związku. Mam na myśli niezgodności. Nie mówię o sytuacjach ewidentnych, kiedy pojawia się na przykład przemoc fizyczna, nadmierna kontrola, czy agresja słowna. Chociaż nawet w takich sytuacjach do decyzji o rozwodzie często prowadzi długa droga.

Zamknięte ośrodki kultury, centra rozrywki, czy choćby restauracje sprawiają, że więcej czasu spędzamy z naszą drugą połówką. Co robić, gdy okazuje się, że nie mamy tak naprawdę wspólnych zainteresowań, a tematy rozmów dawno się wyczerpały? — Obecna sytuacja jest sprawdzeniem tego, jak ułożyliśmy sobie życie — oznajmia Beata Krzywosz-Rynkiewicz. — Staram się to tłumaczyć moim studentom i pacjentom w następujący sposób: człowiek jest jak dźwig, by mógł stać stabilnie, potrzebuje wypustek. Im nogi, na których stoi, silniejsze, tym pewniej stoi. Te wypustki to różne aspekty naszego życia, takie jak praca, pasja, zdrowie, czy przyjaźnie. Kiedy żyjemy normalnie – wychodzimy, idziemy do pracy, spotykamy się ze znajomymi – to niektóre wypustki nie są tak bardzo obnażone, rozmywają się w potoku innych działań. Teraz są jednak widoczne i często musimy sobie odpowiadać na różne pytania. Czy w razie czego, mamy się na kim oprzeć? Czy rodzina, którą zbudowaliśmy, jest solidna? Czy siedząc razem w domu, lubimy się? Wiem, że ludzie się kochają, że są gotowi oddać dla siebie wszystko, ale czy się lubią? — pyta psycholog. — Czym innym jest kogoś kochać, czym innym lubić. Kochać jest zdecydowanie łatwiej, lubienie jest bardziej złożoną kategorią.

Beata Krzywosz-Rynkiewicz zaznacza, że nasze relacje są teraz odcięte od wielu zewnętrznych bodźców, a przez gonitwę codzienności, nie przywykliśmy do radzenia sobie z własnymi emocjami. — Zaczynają do nas docierać z większą siłą. Czujemy smutek, złość, czasem jesteśmy przytłoczeni… Ludzie, którzy nie mają na co dzień dobrego kontaktu z własnym przeżywaniem, mogą czuć się zagubieni. Odczuwają coś, czego wcześniej nie czuli. Psychologowie nazywają to inteligencją intrapersonalną. Osoba, która ma ją wysoko rozwiniętą, ma już rozwinięte ścieżki rozwiązywania swoich problemów emocjonalnych — tłumaczy. — Kiedy nasze wewnętrzne życie rozmywa się w toku różnych działań i staje się powierzchowne, odcięci od bodźców, stajemy w obliczu samego siebie. Wówczas wyzwanie, które taka sytuacja kreuje, mogą być pozornie kojarzone jako trudności w związku.

Pocieszające dane docierają jednak z olsztyńskiego i elbląskiego sądu. Do Sądu Okręgowego w Olsztynie w okresie od 16 marca do 30 kwietnia wpłynęło jedynie 126 spraw o rozwód, podczas gdy w analogicznym okresie ubiegłego roku takich spraw zarejestrowano 205. Od 1 stycznia do 30 kwietnia do olsztyńskiego sądu wpłynęło łącznie 496 spraw o rozwód, natomiast w podobnym okresie ubiegłego roku — 573. — Na obecną chwilę zauważalny jest mniejszy wpływ spraw o rozwód — informuje Marcin Wojciechowski z obsługi medialnej rzeczników prasowych Sądu Okręgowego w Olsztynie. — Możliwe, że taka sytuacja ma związek z ograniczonymi w ostatnich tygodniach możliwościami przemieszczania się obywateli i przestrzegania tych wymogów poprzez pozostawanie w domach — przyznaje. Do V Wydziału Cywilnego Rodzinnego Sądu Okręgowego w Elblągu w marcu tego roku wpłynęły 64 pozwy, w roku minionym – 119, w kwietniu kolejno 56 pozwów w tym roku i 92 w ubiegłym.

Kamila Kornacka

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCaritas Diecezji Bielsko-Żywieckiej z darami dla Szpitala Wojewódzkiego
Następny artykułNovak Djoković: Celem rekord tytułów wielkoszlemowych i tygodni w roli lidera rankingu