W ubiegłym tygodniu komornik zajął kolejne ruchomości na torze w Pruszkowie na poczet długu Polskiego Związku Kolarskiego. Zawodnicy trenują jednak bez przeszkód – zapewnia trener kadry sprinterów Igor Krymski, określając zamieszanie na welodromie jako „ponurą rzeczywistość równoległą”.
Od wielu lat PZKol nie może spłacić długu, zaciągniętego przy okazji prac na torze w Pruszkowie. W ubiegły piątek komornik zajął m.in. urządzenia do pomiaru czasu. Ta sytuacja odciska się w jakimś stopniu na pańskiej grupie, czy też staracie się od niej odciąć?
Igor Krymski: Zamieszanie trwa kilkanaście miesięcy, ale nie wpływa na nasze plany. Normalnie trenujemy. Jest to ponura rzeczywistość równoległa. Inny świat równoległy, ale na szczęście nie ma to wymiernego wpływu na nas.
Naprawdę nie przeszkadza wam to w przygotowaniach?
– Na dziś nie przeszkadza. Oczywiście maszyny startowe i precyzyjne urządzenia do pomiaru czasu są nam nieodzowne. W mistrzostwach Polski elity, które we wtorek rozpoczną się w Pruszkowie, chcemy zorganizować wyścig na 250 metrów ze startu zatrzymanego, aby znaleźć nowe twarze do pierwszej zmiany w sprincie drużynowym, naszej priorytetowej, olimpijskiej konkurencji. Na treningach mierzymy czas po swojemu, na rejestratorach wideo, ale taki pomiar ma dokładność do dziesiątej, może setnej części sekundy, a w tej konkurencji liczą się tysięczne. Łapanie przez sędziów czasu “z ręki”, a tak się zdarza np. w Pucharze Polski, w ogóle nie wchodzi w rachubę.
Gospodarz toru Konrad Ulanicki zapewnia, że uda się przeprowadzić zawody, korzystając z pożyczonej aparatury do pomiaru czasu.
– Nie jestem do końca przekonany. Ale skoro prezes Ulanicki tak twierdzi…
Jeśli chodzi o sprint drużynowy, to na pierwszej zmianie od wielu lat startuje Maciej Bielecki.
– I fakt, że 33-letni zawodnik wciąż nie ma sobie równych w kraju, dowodzi, że coś jest nie tak w szkoleniu. Stąd nasze zabiegi, by przy okazji mistrzostw Polski rywalizowano na 250 metrów. Zobligowani do startu będą wszyscy sprinterzy, od Maćka Bieleckiego do Mateusza Rudyka, włącznie z młodzieżowcami. Generalnie jest mało okazji, by inni mogli się pokazać, bo nie w każdym klubie jest trzech kolarzy do sprintu drużynowego. Szukamy nowych kandydatów na pierwszą zmianę w drużynie sprinterskiej. Chcemy wyjść ze stereotypów.
Zwłaszcza że zakończone kilka dni temu we włoskiej Fiorenzuoli mistrzostwa Europy młodzieżowców i juniorów pokazały, że mamy bardzo zdolną młodzież. Jeśli chodzi o sprinterów, przykładem jest Mateusz Sztrauch.
– To dobry przykład. Sztrauch jest pierwszorocznym młodzieżowcem, dopiero wchodzi do kolarstwa i ma dużą motywację do pracy. Młodzi zawodnicy, świeżo po maturze, jeszcze nie są obciążeni obowiązkami dorosłego życia, nie prowadzą gospodarstwa domowego, nie utrzymują rodzin i mogą zająć się sportem nawet przy skromnych pieniądzach, jakie otrzymują. Dwa, trzy lata później ci sami zawodnicy wciąż otrzymują podobne stypendia ministerialne i one już nie wystarczają. Kolarze torowi są praktycznie zdani tylko na pomoc ministerstwa, bo PZKol nie potrafi pozyskać nawet małych sponsorów. W ten sposób oczywiście traci się motywację. Obserwuję ten smutny proces od kilku lat.
Kolarze torowi zdążyli wystartować w najważniejszych zawodach sezonu jeszcze przed przerwą wywołaną pandemią – w mistrzostwach świata w Berlinie, gdzie zakończyły się kwalifikacje olimpijskie. Kiedy wróciliście do startów?
– Startów było bardzo mało. W sierpniu skorzystaliśmy z zaproszenia Kaliskiego Towarzystwa Kolarskiego i moi podopieczni ścigali się podczas święta miasta w wyścigach keirin. Potem startowaliśmy w Prostejovie, a na początku września w Presovie. I to wszystko. Mieliśmy w planach wyjazd na Litwę do Poniewieża, ale uniemożliwiły nam to obostrzenia sanitarne. Wyjechaliśmy więc do Szczecina. Trenowaliśmy dwa tygodnie na półodkrytym torze, przy wspaniałej pogodzie. Mieliśmy szansę oderwać się od tej pruszkowskiej monotonii, trochę odetchnąć. Od 23 września znów jesteśmy w Pruszkowie i pozostaniemy tu aż do mistrzostw Europy w Płowdiw.
W jakiej dyspozycji są zawodnicy?
– Powiedzmy, że w wysoce przyzwoitej. Nie osiągają najwyższych parametrów, ale do igrzysk w Tokio jest jeszcze dużo czasu. Nie ukrywam, że zawodnicy są trochę zmęczeni monotonią.
Najbliższe plany?
– W listopadzie czekają nas wspomniane mistrzostwa Europy w Płowdiw, ale myślami już jesteśmy przy nowym roku olimpijskim. Tym bardziej, że w Bułgarii prawdopodobnie zabraknie najsilniejszych zawodników, m.in. Holendrów, którzy jeśli przyjadą, to w drugim składzie. Holendrzy nastawiają się bardziej na kolejne mistrzostwa Europy u siebie w Apeldoorn, które odbędą się już w lutym. W kwietniu, maju i czerwcu będziemy startować w nowym cyklu Pucharu Narodów w brytyjskim Newport, w Hongkongu i w kolumbijskim Cali. A potem już igrzyska.
Czy będzie okazja sprawdzić tor olimpijski w Tokio jeszcze przed igrzyskami?
– Mieliśmy polecieć na rekonesans w tym roku, ale z wiadomych przyczyn, oczywiście covidowych, nie mogliśmy skorzystać z tej okazji, jaką były zawody przedolimpijskie, ostatecznie odwołane. Miały się odbyć na początku kwietnia. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli drugą taką okazję.
Rozmawiał: Artur Filipiuk
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS