A A+ A++

Wbrew opiniom funkcjonującym w opinii publicznej branża kolejowa w Europie wciąż przynosi wielkie zyski, oferując najtańsze, najszybsze i sprawniejsze od samolotu możliwości transportu ludzi i towarów. Liczby nie kłamią choć prawdą jest, że ich interpretacja może być różna. Teraz możemy się ponownie sami o tym przekonać siadając za „sterami” europejskich pociągów w recenzowanym właśnie Train Life: A Railway Simulator. Zabawa przepustnicą i hamulcem zapewnia naprawdę sporo emocji, zwłaszcza gdy pomyli się jedno z drugim. 

Train Life: A Railway Simulator na PlayStation 5 pojawia się w dziwnym momencie, bo niemal równocześnie z innym kolejowym tytułem ze znanej serii, o którym jednak nie chce wspominać, by nie wprowadzać zamieszania wśród czytelników. Zresztą gier mniej lub bardziej kreowanych na symulatory maszynisty jest całkiem sporo na rynku, sprawdźmy więc czy recenzowana właśnie produkcja ma coś, czego nie mają inne. Co ciekawe producent –  polska firma Simteract jest znana z tworzenia profesjonalnych symulatorów szkoleniowych i w sumie na rynek gier weszła stosunkowo niedawno. Czy jednak doświadczenie nabyte w tej materii może przełożyć się na dobre wyniki w świecie elektronicznej rozgrywki?  

Można powiedzieć, że rozgrywka w Train Life: A Railway Simulator została podzielona na dwa autonomiczne, lecz jednak uzupełniające i przenikające się tryby, okraszona przy tym drobnymi elementami RPG. Zacznijmy jednak od ważniejszego, czyli trybu „symulacji” chociaż ta nazwa trochę na wyrost, ale będę jej używał dla uproszczenia. Dostajemy własną lokomotywę oraz mapę europejskich połączeń kolejowych i po prostu sobie działamy i jeździmy według uznania. Miast jest 45, czyli wystarczająco jak na potrzeby gry w tym 4 z Polski (Szczecin, Poznań, Wrocław, Gorzów Wlk.), pomiędzy którymi przewozimy ludzi i towary, starając się jako świeżo upieczony maszynista tak kombinować, by po odliczeniu kosztów eksploatacji stać nas było na kromkę chleba i kubek wody oraz dalsze inwestycje.

Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie… maszynistę

Cóż, pierwsze chwile z Train Life: A Railway Simulator wydają się trudne, ale o dziwo wirtualny pociąg w porównaniu do wirtualnych samolotów i ciężarówek ze znanych serii gier prowadzi się zadziwiająco łatwo i przyjemnie. Na pewno będzie to wielką zaletą dla zwykłych pasjonatów kolejnictwa, ale też wielkim rozczarowaniem dla wielbicieli pełnokrwistych symulatorów. Niezależnie od tego czy prowadzimy starego dieslowskiego spaliniaka, elektrowóz czy supernowoczesną aerodynamiczną lokomotywę w nasze ręce oddane zostały podstawowe przyrządy, w tym oczywiście hamulec i przepustnicę, które padem obsługuje się naprawdę intuicyjnie i wygodnie. W każdym razie wychodzi na to, że każdy laik już po kilku chwilach szkolenia, mógłby prowadzić stalową bestię na szynach, jak nie w realnym świecie to przynajmniej w grze. Cóż zapowiedzi twórców o ultra-realistycznych doznaniach można między bajki włożyć, bo chociaż rzeczywiście można odczuć  pewne różnice w modelu jazdy zależnie od specyfikacji lokomotywy, rodzaju ładunku, czy warunków pogodowych nie są one aż tak duże by się tym przejmować. Woziłeś wcześniej kłody drewna? Nie ma większego problemu, by następnie z miejsca zasiąść za sterami nowoczesnego składu pasażerskiego.

Jak widać frajda i zabawa na pierwszym miejscu. Wbrew pozorom nie twierdzę iż to źle, chce tylko ostrzec przed nadmiernymi oczekiwaniami. Mimo wszystko sama jazda do banalnych też nie należy, bo należy się nauczyć się jeździć tak skutecznie, by lokomotywa po kilku kursach nie stała się kupą złomu, ani nie zbankrutować na mandatach za przekroczenia prędkości czy za łamanie przepisów bezpieczeństwa. Twórcy prawdopodobnie przewidzieli chęć gracza do dalszego treningu nabytych już umiejętności oferując nam, obok swobodnej działalności, także liczne scenariusze do zaliczenia, gdzie bez angażowania własnego taboru możemy rozwijać się w roli maszynisty, a przy tym zarobić całkiem sporo gotówki w razie nagłej potrzeby. Prowadzenie własnego pociągu sprawiało mi sporo radości, a to liczy się najbardziej, nawet kosztem realizmu. Zresztą poziomów trudności naszej kariery maszynisty jest w Train Life: A Railway Simulator kilka do wyboru – mniej lub bardziej wymagających aż po piaskownicę, gdzie praktycznie nic groźnego nas nie czeka.

Kolejowy biznes  w Train Life: A Railway Simulator

 recenzja Train Life: A Railway Simulator - na stacji

Krok po kroku rozwijamy się na tyle, by rozszerzać posiadany tabor i zaczynamy się rozglądać jak tu wykorzystać zdobyte doświadczenie. Przecież szkoda naszych lokomotyw, których już nie będziemy używać, oddawać na złom. Przyszła więc pora, by w recenzji Train Life: A Railway Simulator przejść do drugiego, biznesowego trybu. Tutaj po prostu rozszerzamy naszą działalność zatrudniając wirtualnych maszynistów z agencji pracy. Wprawdzie z naszej firmy nie stworzymy molocha na modłę różnych tycoonów, a jej rozwój ograniczony jest poziomem naszego doświadczenia, ale przynajmniej posiadane lokomotywy nie będą bezczynnie rdzewieć tylko przynosić nam zyski.  Najprościej rzecz ujmując – zatrudnionemu maszyniście przydzielamy lokomotywę oraz kontrakt na dostawy towarów, albo przewóz pasażerów (czy tam poczty) na danej trasie, gdzie – zależnie od posiadanych umiejętności – będzie sobie radził lepiej lub gorzej. 

Towarów do przewożenia jest całkiem sporo, zaczynając od produktów rolniczych a kończąc na surowcach przemysłowych. Jak widać prowadzenie firmy nie wydaje się skomplikowane, lecz jedna rzecz mnie irytowała – zbyt dużo klikania po różnych zakładkach by daną trasę uruchomić albo wprowadzić zmiany. Niestety pomimo posiadana wirtualnego tabletu „mikrozarządzanie” w Train Life: A Railway Simulator nie należy do specjalnie wygodnych, w czym jeszcze przeszkadzają drobne błędy w interfejsie i niezbyt udana polska lokalizacja, ale o tym później. Mimo wszystko miło było patrzeć jak dzień za dniem rośne kupka posiadanej gotówki. Brakowało mi także bardziej rozbudowanych opcji personalizacji własnej firmy, bo te obecne w grze są więcej niż skromne.

recenzja Train Life: A Railway Simulator. Kamera z kokpitu

Wcześniej, w recenzji, wspomniałem o elementach RPG. Najważniejsze z nich to zdobywane punkty doświadczenia za przejechane trasy, umożliwiające awanse na kolejne poziomy, co daje dostęp do nowych atutów pozwalających chociażby na mniejsze zużycie paliwa, większe zarobki, czy lepszą opinię o naszej firmie. Poza tym im nasza ranga wyższa, tym więcej lukratywnych kontraktów oraz szerszy dostęp do bazy współczesnych lokomotyw, a tych jest od groma. Szkoda tylko, iż w znacznej części produkcji niemieckiej bądź austriackiej, ale dla laika to pewnie bez znaczenia. Jeśli ktoś jednak żąda większego urozmaicenia, to niestety. musi wykupić dodatek Orient Express 1920, pozwalajacy poprowadzić parowóz. Nie zabrakło również licznych części zamiennych, w tym różnego rodzaju podwozia i inne komponenty, poprawiające osiągi naszych pociągów. W każdym razie miłośnikom grzebania, ustawiania i modyfikacji posiadanego taboru oddano całkiem spore możliwości.

Chociaż Train Life: A Railway Simulator na PlayStation 5 nie może pochwalić się grafiką najwyższych lotów, to jednak oprawa wizualna sprawia całkiem miłe dla oka wrażenie. Cieszą zwłaszcza realistycznie odwzorowane modele pociągów, z efektownymi odbiciami światła oraz cieniami. Nie mogło w takiej grze zabraknąć też opcji zmiany kamery, pozwalającej prowadzić pociąg nie tylko z kabiny maszynisty, lecz także śledzić go z niemal każdego możliwego jej punktu, co ma ogromne znaczenie dla rozgrywki. Inna sprawa, iż oprawie wizualnej przydałoby się więcej życia, bo nawet na peronie pasażerowie niemal cały czas stoją jak kołki (nie licząc sekwencji wsiadania). By nie było zbyt przyjemnie obraz ten zaciemniają sporadyczne spadki animacji, co odczuwa się zwłaszcza przy dużych prędkościach. Zdarzyło mi się też zaobserwować jakby nagłe spadki jakości grafiki, sądząc po postrzępionych pikselami krawędziach różnych obiektów, po sekundzie powracające na szczęście do normalności. Obniża to lekko przyjemność z zabawy, więc łatka likwidująca tego typu wpadki byłaby mile widziana.

Język polski w Train Life: A Railway Simulator źródłem kłopotów

Problem stanowi też, o dziwo, polska lokalizacja. Już podczas treningu tekst polski potrafi się mieszać z angielskim, niektóre elementy interfejsu bywają niewłaściwe opisane, co czasem wprowadza w błąd. No i jeszcze jedno związane z tym ostrzeżenie – należy stosować zasadę braku zaufania odnośnie nawigacji GPS, ponieważ podawane przez nią dane i alerty oraz lokalizacje nie zawsze są zgodne ze stanem faktycznym, więc lepiej samemu śledzić znaki na trasie, albo zmienić język na angielski. Takich wpadek jest więcej, ale długo by wymieniać.

Pomimo kiepskiej polskiej lokalizacji, co pewnie zostanie naprawione wcześniej bądź później,  Train Life: A Railway Simulator to dobra pozycja dla osób interesujących się kolejnictwem, ale też i dla tych chcących się sprawdzić w roli maszynisty. Nawet jeśli więcej tu świetnej zabawy niż realizmu warto chociaż raz przemknąć przez Europe wirtualnym pociągiem, bo przecież komu z nas będzie dane poprowadzić prawdziwy? Szkoda tylko, że w chwili pisania tejże recenzji wymienione błędy rzutują na końcową ocenę, ale miejmy nadzieję, że szybko zostaną wyeliminowane. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRuch Macierewicza. Domaga się ukarania TVN za materiał o podkomisji smoleńskiej
Następny artykułPolicja Bytom: Poszukujemy 26-letniej Dagmary Jeż