A A+ A++

Pierwszy mecz przed własną publicznością piłkarzy ręcznych Torus Wybrzeża Gdańsk z pewnością należał do tych widowisk, które trzymają widza wciśniętego w fotel do ostatnich sekund. Szczypiorniści trenera Krzysztofa Kisiela zagrali jak równy z równym z jedną z najlepszych ekip w polskiej PGNiG Superlidze, czyli Górnikiem Zabrze, który dopiero w ostatnich 2 minutach zbudował sobie bezpieczną przewagę i zwyciężył 32:27.

Spotkanie elektryzowało fanów handballu z powodu powrotu na stare śmieci Marcina Lijewskiego oraz Adriana Kondratiuka. Obydwaj – zarówno trener jak i rozgrywający – podkreślali swój olbrzymi sentyment do Gdańska, klubu i wszystkiego, czego tutaj doświadczyli, ale jak na zawodowców przystało – do spotkania podchodzili całkowicie skupieni na swoim celu, czyli zdobyciu kompletu punktów. Zwłaszcza, że zabrzanie mocno pluli sobie w brodę po starciu – przegranym jednym golem – z prowadzącą w tabeli PGNiG Superligi Orlen Wisłą Płock.

Gdańszczanie natomiast byli mocno podrażnieni straconą okazją na zwiększenie swojej punktowej puli po arcydramatycznym meczu z Sandra Spa Pogonią Szczecin. Również różnicą jednego trafienia. Poza tym drużynie z Trójmiasta Górnik i jego styl pasował. Dlatego też po cichu liczono na sprawienie niespodzianki, a za taką na pewno przyjęto by porażkę graczy Marcina Lijewskiego.

Wynik spotkania otworzył w swoim stylu Szymon Sićko, ale jeszcze w tej samej minucie wyrównał Piotr Papaj. Drużyny trzymały w ryzach swoje formacje obronne w pierwszych minutach i regularnie kończyły wypady pod bramkę rywali, i do 5. minuty był remis. Wtedy też pierwszą małą zaliczkę za sprawą dwóch pewnie wykonanych karnych przez Tomczaka wzięli goście. To poderwało gospodarzy, którzy szybko wyrównali, by już w 15. minucie po serii 3 kolejnych rzutów objąć prowadzenie 9:7. Trener przyjezdnych nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Jego zawodnicy zrozumieli przekaz po krótkiej rozmowie i jeszcze przed zejściem do szatni odrobili straty, a nie do powstrzymania był Sićko, który miał tego dnia pewną rękę i chłodną głowę w finalizacji ataków. Wynik po pierwszej połowie brzmiał 14:15 dla Górnika.

Druga odsłona zapowiadała się wyjątkowo interesująco i to się potwierdziło. Najpierw fala zabrzan przybliżyła ich do końcowego sukcesu, a za chwilę odgryzali się gospodarze, a zwłaszcza Mateusz Wróbel, który co chwila rozrywał obronę przeciwników i albo celnie rzucał do sieci, albo obsługiwał swoich partnerów. Znakomicie uzupełniał się tego popołudnia z Kamilem Adamczykiem, który na 15 minut przed końcem miał już 7 trafień na swoim koncie. Szala zwycięstwa nadal nie przechylała się na żadną ze stron. Drużyny walczyły cios za cios. Bramka za bramkę i w 52. minucie było 24:25 dla gości. O czas poprosił Marcin Lijewski i w przeciągu pozostałego czasu jego piłkarze punktowali z regularnością szwajcarskiego zegarka. Na 180 sekund przed ostatnim gwizdkiem wiarę jeszcze na chwilę przywrócił Adamczyk, ale z boiska usunięty został Kelian Janikowski i Wybrzeże musiało ryzykować grą bez bramkarza. To się zemściło, gdyż zawodnicy Górnika bezlitośnie wykorzystywali najmniejsze zawahanie gospodarzy i postawali kropkę na „i” wygrywając ostatecznie 32 do 27. Utrzymali zatem status quo w PGNiG Superlidze, a czerwono-biało-niebiescy będą musieli poszukać punktów już 5 lutego w Opolu.

Torus Wybrzeże Gdańsk vs NMC Górnik Zabrze 27:32 (14:15)

TWG: Kiepulski, Chmieliński – Pieczonka 1, Gądek, Frańczak, Bednarek, Sulej 2, Prymlewicz, Papaj 2, Komarzewski 4, Wróblel 7, Salacz 2, Adamczyk 9, Gajek, Janikowski.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKROSNO: Napad na sklep przy ulicy Wolności
Następny artykułTak Sylvester Stallone wyglądał pół roku temu. Teraz ciężko byłoby go poznać na ulicy. Bardzo się zmienił i przestał korzystać z zabiegów medycyny estetycznej