Jak mówił bohater „Rejsu”: „mnie się podobają piosenki, które już słyszałem”. Trzeba więc wracać do starych hitów, tym bardziej, że „w polskim kinie to jest, panie, nuda, nic się nie dzieje, dialogi są niedobre”.
W filmie „Casablanca” grana przez Ingrid Bergman Ilsa prosi pianistę „play it again, Sam”. Wchodzący do sali Humphrey Bogart się irytuje i przypomina Samowi, że zabronił mu grać piosenkę, która przypomina mu romans z Ilsą. „Casablanca” to słynny melodramat. Sam śpiewa piosenkę o miłości i tutaj związki z polską polityką się kończą.
Kibice oglądają różne mecze piłkarskie. Czasem nie pogardzą, kiedy zestaw ćwierćfinałowych par jest zaskakujący. Ale jakoś tak się składa, że na końcu najbardziej lubią klasyki, gdy Anglia gra z Niemcami, Manchester United z Liverpoolem, Real z Barceloną, a Legia z Lechem. Malkontenci twierdzą, że takie mecze to nuda, ale to właśnie one budzą największe emocje i są najchętniej oglądane. Tym bardziej że nie każdy do gry w wielkich meczach się nadaje. Aspiranci często okazują się niegotowi nie tylko do gry w wielkim finale, ale nawet w głównym turnieju. Gdy przychodzi chwila próby, okazuje się często, że przerasta ich nawet support. Chcą trzymać Oscara, a nie są w stanie utrzymać halabardy.
Pragnienie nowej linii podziału i nowego składu finalistów jest naturalne. Mieliśmy to w Polsce rok temu. Wygrało stare. Czasem nowe chce zburzyć stary świat i rzuca mu wyzwanie. Wtedy mamy pojedynek Kennedy’ego z Eisenhowerem, Clintona z Bushem czy Kwaśniewskiego z Wałęsą. Ale równie często w finale dochodzi do batalii starych wojowników, Trump bije się z Bidenem, a Kaczyński z Tuskiem.
Mecz Tuska i Kaczyńskiego to coś więcej niż zwykły rytuał. Ich rywalizacja ilustruje najważniejszy od dwóch dekad spór. Polska demokratyczna czy autokratyczna, praworządna czy rządzona przez zamordystów, samorządowa czy scentralizowana, tolerancyjna czy wsobna, europejska czy wschodnia, otwarta na nowe, w tym na to, czego uczą nas dzieci i wnuki, czy zalana formaliną w paskudnej, klaustrofobicznej partyjnej budzie z zamkniętymi oknami.
Ma poniekąd rację Szymon Hołownia – Polska i polska opozycja nie potrzebują ani taty, ani mesjasza (tym bardziej że ktoś sobie tę rolę już wymarzył). Ale i Polska, i opozycja potrzebują dorosłości, profesjonalizmu i umiejętności wygrywania, a nie wyłącznie facebookowych pogadanek i rzucania gromkich okrzyków po wcześniejszym sprawdzeniu w sondażach, co mówić. Polska potrzebuje przywództwa, a nie przewodzenia z tyłu pochodu.
Za dograniem finałowego meczu Kaczyński – Tusk przemawiają dwa wielkie argumenty. Obaj politycy reprezentują diametralnie odmienne style i drastycznie różne wizje. Tylko jedna z nich może zwyciężyć, a warunkiem jej zwycięstwa jest definitywna śmierć drugiej. Po drugie, mecz jest niedokończony. A dramaturgia żąda puenty i definitywnego rozstrzygnięcia pojedynku tytanów. Dla kogoś bój to będzie ostatni. Musi być. W tej sytuacji „play it again, Donald”.
Donald musi jednak grać nie tylko sprawnie i wprawnie, ale i wykazać się pewną wirtuozerią. Pianista musi na dzień dobry udowodnić, że gra go bawi i cieszy, publika musi podchwycić znaną melodię, a nie ziewać, gdy ją usłyszy. Inaczej reakcja będzie taka jak Bogarta w „Casablance”.
„Play it again, Sam” to nie tylko miłosna piosenka, ale także tytuł filmu o granym przez Woody’ego Allena znerwicowanym krytyku filmowym, który po rozstaniu z żoną nie może dojść do siebie. Znajomi szukają mu nowej partnerki i nic z tego nie wynika, aż nagle Allen ląduje w łóżku z żoną przyjaciela. Jak się państwo domyślają, to oczywiście komedia. „Play it again, Sam” występuje więc w różnych odsłonach i różnych kontekstach. Może być dramatem z okupantami w tle albo komedią ze zsuwającymi się z nosa okularami. Dla Donalda Tuska wybór gatunku i klimatu na pewno nie jest bez znaczenia.
Czytaj też: Beata Szydło czuje się upokorzona. Tylko czeka, aż Kaczyński osłabnie
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS