– Cieszy mnie to, w jaki sposób Tomas Pekhart podchodzi do treningów. Z dużym entuzjazmem, zaangażowaniem, radością. Widzimy to my – trenerzy, ale widzi też cała drużyna. Ma duże szanse, by w Lubinie zagrać od początku – mówił w piątek trener Czesław Michniewicz. A w niedzielę zrobił to, o czym mówił, czyli dał Pekhartowi szansę. Dla czeskiego napastnika był to pierwszy mecz od pierwszej minuty od ponad miesiąca. Od spotkania z Jagiellonią (1:1), po którym nabawił się kontuzji.
Legia bez Pekharta radziła sobie całkiem dobrze, bo w ekstraklasie wygrała cztery mecze z rzędu (5:2 z Wisłą Płock, 2:1 z Górnikiem, 1:0 ze Śląskiem i ostatnio 3:2 z Wartą). A w niedzielę wygrała piąty. Już z Pekhartem i też dzięki Pekhartowi, bo czeski napastnik potrzebował ledwie 19 minut, by ustrzelić hat-tricka. To był drugi najszybszy hat-trick od początku meczu – jak wyliczył portal statystyczny EkstraStats.pl – w historii ekstraklasy. Szybciej trzy gole – już w 16. minucie – strzelił tylko Mieczysław Gracz. Blisko 72 lata temu, bo 29 maja 1949 roku w barwach Wisły Kraków przeciwko Lechii.
Trener Zagłębia reagował
I choć nie był to zbyt efektowny hat-trick – bo Pekhart pierwszego gola strzelił z rzutu karnego, którego chwilę wcześniej sam wywalczył, a w kolejnych dwóch akcjach (o dziwo, nie głową!) wpychał piłkę z bliska do bramki Zagłębia – to mina Martina Seveli w 19. minucie mówiła wszystko. Trener Zagłębia nie dowierzał w to, co się dzieje. A potem zaczął reagować. Jeszcze przed przerwą, bo Sevela w 40. minucie ściągnął z boiska dwóch piłkarzy: sprowadzonego zimą jako gwiazdę i zawodzącego od początku roku Miroslava Stocha i kluczowego od lat piłkarza Zagłębia, czyli Filipa Starzyńskiego. A zaraz po przerwie, do której Zagłębie oddało dwa niecelne strzały (Legia 10, z czego pięć celnych), zrobił kolejne dwie kolejne zmiany.
Po przerwie Zagłębie grało lepiej. Albo inaczej: Legia już nie była aż tak pazerna na kolejne bramki. Co istotne: żadnej nie straciła, a to akurat wyczyn, bo odkąd Michniewicz przeszedł na system z trójką obrońców, czyli od meczu z Rakowem (2:0) tylko w jednym spotkaniu udało jej się zachować czyste konto (1:0 ze Śląskiem). A w kolejnych siedmiu, choć aż pięć z nich wygrała, straciła aż 10 goli.
Pekhart może i strzeliłby więcej, ale został ściągnięty z boiska
W niedzielę nie tylko nie straciła, ale po przerwie kolejne trafienie dołożył też Pekhart. I znowu trzeba było szukać daleko, by przypomnieć sobie ostatniego legionistę, który w jednym meczu strzelił aż cztery gole. Sięgnąć pamięcią aż do listopada 2005 roku i meczu z Hetmanem Zamość w 1/8 Pucharu Polski, który Legia wygrała 4:0 po czterech bramkach Piotra Włodarczyka. Albo jeszcze dalej, jeśli liczyć tylko mecze ligowe, bo ostatni raz cztery gole w meczu ligowym dla Legii strzelił Kazimierz Deyna. A było to 16 czerwca 1968 r. w spotkaniu z ŁKS-em (7:0).
Może Pekhart w niedzielę strzeliłby jeszcze więcej goli i trzeba byłoby szukać jeszcze dalej, ale w 70. minucie Michniewicz ściągnął go z boiska (wprowadził Kacpra Kostorza), a Legia już nie podwyższyła prowadzenia. Wygrała pewnie 4:0 i pewnie zmierza po obronę mistrzostwa Polski, bo do końca sezonu zostało osiem kolejek i cały czas ma siedem punktów przewagi nad Pogonią, która w tej kolejce wygrała 1:0 z Lechią, a w następnej – po przerwie na mecze reprezentacji – zagra przy Łazienkowskiej z Legią (3 kwietnia, godz. 17.30). Ma też aż o 11 więcej od trzeciego w tabeli Rakowa, który w sobotę bezbramkowo zremisował z Górnikiem.
Zresztą nie tylko Legia pewnie zmierza po tytuł, ale też Pekhart po koronę króla strzelców. Czech ma już 19 goli, aż o dziewięć więcej niż drugi w tym zestawieniu Jesus Imaz z Jagiellonii.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS