Jeśli tydzień temu ktoś myślał, że świat zareaguje należycie na zbrodnie Stalina XXI wieku, dziś już może porzucić złudzenia. Z perspektywy Polski widać to – podobnie jak wcześniej zagrożenie wojną – najlepiej. Polacy, nie tylko polskie władze, muszą to zrozumieć i wyciągnąć wnioski.
Mariupol – przez jego pryzmat powinniśmy dziś patrzeć na bezwzględną, barbarzyńską wojnę, jaką Rosja wydała Ukrainie. 400-tysięczne miasto (dziś zapewne o połowę mniej liczne), odcięte od świata, otoczone przez zezwierzęcone żołdactwo. Bez prądu, wody i możliwości ucieczki w korytarzach humanitarnych, bo te są ostrzeliwane przez Rosjan. Bez telefonii komórkowej, bez żadnej łączności. Pod gradem gradów, bomb zrzucanych z samolotów. W zgliszczach, schronach.
Powinniśmy to sobie wyobrazić. Siebie w tej sytuacji. W Lublinie, Białymstoku, Przemyślu.
Wojska rosyjskie wchodzą na kolejne tereny Ukrainy według identycznych schematów jak armia Związku Radzieckiego w czasie II wojny światowej. Gwałcąc kobiety, rozstrzeliwując przypadkowych ludzi, niszcząc wszystko na swojej drodze.
W odpowiedzi Zachód nakłada sankcje. Ale tak, by przypadkiem nie okazały się za mocne i nie rozsierdziły zbytnio władcy z Moskwy. Skutecznie szantażuje on świat swoim arsenałem nuklearnym i wiąże mu ręce.
Z jednej strony mamy bowiem większość państw, potęgę NATO i relikt ONZ – które wszystkie kierują się jakimiś zasadami, konstytuującymi światowy porządek. Z drugiej – wyrachowanego zbrodniarza, który nie liczy się z żadnymi zasadami. Niczym Stalin posyła on mięso armatnie na pierwszą linię, by tylko wykrwawiło wroga. Każe bombardować osiedla mieszkalne, szpitale, strzelać do karetek, czy burmistrzów rozdających chleb.
Obecnie zasiadający na Kremla ma jeszcze do dyspozycji nieograniczone (krótkoterminowo) środki na militaria. Miło jest słuchać doniesień o wymianie ognia pomiędzy dwoma oddziałami najeźdźcy, oglądać kolejne zniszczone rosyjskie czołgi, czy spokorniałych ludobójców wziętych do niewoli. Ale to nie jest prawdziwy obraz rosyjskiej armii. W pełni ujrzymy go, obejmując wzrokiem całą Ukrainę, coraz bardziej płonącą, coraz mocniej krwawiącą, i pamiętając o wszystkich komponentach potęgi militarnej Rosji, których w tej wojnie jeszcze nie użyto.
Weźmy choćby te wszystkie „prywatne” armie – nie tylko „wagnerowców”, ale też wiele innych, tworzonych również przez GRU, czyli rosyjski wywiad wojskowy. Są one finansowane z tego samego źródła. To wykradane z olbrzymich zasobów państwa pieniądze pochodzące z handlu krajowymi surowcami. To kasa tak monstrualna, że jakoś nikogo nie dziwią kolejne prywatne jachty konfiskowane w państwach zachodnich, po 50, 80, 100, 150 mln $.
Dla Putina to betka. Podobnie jak mordowani cywile na Ukrainie. Przecież swoją polityczną karierę w Leningradzie zaczynał od okradania mieszkańców umierającego z głodu miasta z zagranicznej pomocy humanitarnej.
Świat nie chce tego wszystkiego przyjąć. Gdyby było inaczej, nie mielibyśmy tak rachitycznych sankcji (choć owszem, bezprecedensowych). Inną postawę prezentowałyby Niemcy, odcinając od SWIFT wszystkie rosyjskie banki. Mielibyśmy embargo na surowce itd.
Owszem, zabolałoby to i nas – całą wspólnotę Zachodu – ale my tego bólu nie unikniemy. Możemy go tylko przesunąć w czasie. Dopadnie i nas, i to dużo mocniej. Gdy wciąż nie będziemy gotowi: my – Zachód.
Dlatego możliwie szybko gotowi musimy być my – Polska. W sytuacji, gdy już mamy pierwsze jaskółki wskazujące, że sojusznicy chcą załatwić coś naszymi rękami, należy zdecydowanie się temu przeciwstawiać (i to robi polski rząd dementując sugestie Blinkena o jakiejś rzekomo „polskiej” decyzji o wysłaniu myśliwców na Ukrainę). Ale i zbroić się na potęgę. Tak, jakby wojna miała wybuchnąć na naszej ziemi lada moment.
Jak najszybsze dokończenie tarczy antyrakietowej to oczywisty priorytet, widzimy to po taktyce Rosji na Ukrainie. Potrzebne nam jest lotnictwo, drony, artyleria, zwiększenie liczebności armii, z zaawansowanym komponentem wojsk terytorialnych. Zadań jest mnóstwo, czasu niewiele. Musimy wybrać się na potężne zakupy. A jednocześnie wymusić na NATO stałą obecność liczniejszych sił Sojuszu w naszym kraju.
To będzie kosztować. Dużo. I każdy z nas musi to zrozumieć. Oznacza to być może koniec dobrobytu, jaki znamy z ostatnich lat. Nadchodzi czas zaciskania pasa i przygotowywania się do obrony kraju. Innej drogi nie mamy. Będzie wyboista, bo towarzyszyć nam będzie również kryzys humanitarny, który pokaże wszystkie swoje twarze w perspektywie nie dni, lecz dopiero miesięcy. Polska nie znalazła się w tak trudnej sytuacji od dekad. I znów musimy sobie uświadomić, że liczyć musimy przede wszystkim na siebie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS