Mamy właściwie takie same przepisy. Nawet błąd kroków można popełnić, jeśli po dwóch dotknięciach rękami kół wózka nie odbije się piłki od parkietu – śmieje się Piotr Łuszyński, trener i zawodnik kadry Polski w koszykówce na wózkach. – Jest błąd trzech sekund, 24 sekundy na rozegranie akcji, ale… to nasze granie to ciągła walka ze stereotypami. Bardzo się cieszę, że dostaliśmy organizację mistrzostw Europy 2019, może uda się nam te pięć minut wykorzystać na to, żeby wytłumaczyć ludziom, o co tak naprawdę chodzi w tej grze. Bo wiele razy doświadczyłem, że jesteśmy postrzegani w dużym oderwaniu od rzeczywistości – dodaje.
Stąd takie sytuacje jak w jednej ze szkół podstawowych, gdzie reprezentanci Polski w koszykówce na wózkach przyjechali, aby wziąć udział w pokazowym treningu. Były elementy rozgrzewki, wytłumaczenie zasad i treningowa gierka. W pewnym momencie jeden z zawodników przewrócił się, wózek, do którego gracze muszą być przymocowani, przeleciał nad jego głową, a koszykarz z impetem uderzył w parkiet. Dwie przerażone nauczycielki natychmiast poderwały się z miejsc, żeby chwycić leżącego za ręce i pomóc mu wstać. – Co panie robią? Przewrócił się, to wstanie! – krzyknął trener. Całe zdarzenie trwało chwilę, zawodnik na samych rękach podniósł się i błyskawicznie dołączył do akcji rozgrywanej przez moment bez niego.
Zdziwione nauczycielki usiadły…
To zachowanie najdobitniej pokazuje, z czym w pierwszej kolejności zmagają się z koszykarze na wózkach – nie z rywalami, nie z własnymi słabościami, których pokonywanie jest nieodłącznym elementem każdego sportu, ale z zewnętrzną niewiarą w to, że oni naprawdę dadzą radę.
To nie jest rehabilitacja
– Z tym wiążą się też pytania o to, czy koszykówka na wózkach jest dla mnie najlepszą formą rehabilitacji – mówi Piotr Darnikowski. – Opowiadam, że ani najlepszą, ani w ogóle żadną. To jest największa pomyłka w postrzeganiu tego, co robimy.
Rehabilitacja polega na usprawnianiu poprzez ćwiczenia tych części ciała, które są uszkodzone. A przecież trenując koszykówkę na wózkach, ja się w ogóle nimi nie zajmuję. Rozwijam te partie ciała, które są ważne na parkiecie. Oczywiście to sprawia, że czuję się lepiej, ale w żaden sposób nie zmieni mojego, że tak to ujmę, przywiązania do wózka – tłumaczy Darnikowski, który nie może chodzić po urazie rdzenia kręgowego. Jednak wystarczy spojrzeć na jego długie, silne i żylaste ręce, z których potrafi zrobić piekielny użytek w podkoszowej walce, by uwierzyć, że na treningach regularnie przerzucane są setki kilogramów w ciężarach. To jest gra dla twardych ludzi, prawdziwych mężczyzn. Bo z jednej strony wózki rozpędzają się do sporych prędkości, a z drugiej zderzanie się i przepychanie pod koszem wymaga ogromnej siły. Nikt nie oszczędza ramion czy łokci, gdy chce wypracować sobie jak najlepszą pozycję. Koszykówka na wózkach sporo traci, gdy nie jest oglądana na żywo, lecz w telewizji. Choć może lepiej byłoby napisać, że oglądana z perspektywy trybun po prostu jeszcze zyskuje na atrakcyjności. – Gdy szykujemy się do turnieju, na zgrupowaniu przez kilka miesięcy ćwiczeniom poświęcamy od czterech do sześciu godzin dziennie – mówi trener Łuszyński. Tylko takie przygotowanie może dawać efekty, gdy chce się rywalizować na najwyższym poziomie. – Ludzie czasem myślą, że my trochę pojeździmy wózkami po parkiecie, potem na przykład popływamy w basenie. A to jest taki sam wysiłek jak w każdym sporcie zawodowym – mówi szkoleniowiec.
Skoro jest poważny trening, to są także i określone rygory. – Nikt przecież nie jest święty. Czasem człowiek chce się zrelaksować, ale… nigdy na zgrupowaniu. Poza tym w klubach też trenujemy po dwa razy dziennie – uzupełnia kadrowicz Marek Bystrzycki. – Musimy podchodzić do sportu jak profesjonaliści, dlatego, owszem, zdarzało się, że odesłałem ze zgrupowania kogoś, kto nie chciał pracować na 100 procent. Robiłem tak, żeby mógł sam przemyśleć, czy jest gotów zaangażować się jak należy, czy jednak nie – mówi trener. – To są jednak rzadkie przypadki. Bo my nie tylko czujemy się ze sobą, tak jak w rodzinie, ale napędzamy się, motywujemy. Na początku przygody z kadrą rywalizowałem o miejsce w składzie ze świętej pamięci Marcinem Wróblem i on mnie namawiał, przekonywał do tego, żebym próbował jeszcze raz coś zrobić, coś poprawić. Chciał, żebym był coraz lepszym zawodnikiem, a przecież koniec końców byliśmy dla siebie konkurentami – dodaje Bystrzycki.
– Z intensywnością zajęć oczywiście też nie można przesadzić, im bliżej jest meczów, tym bardziej „schodzimy” z obciążeniami w ćwiczeniach siłowych, bo przecież wszystko, co robimy na boisku, wykonujemy rękoma, które muszą być silne, ale nie mogą być przemęczone – uzupełnia trener Łuszyński.
Jego na koszykówkę na wózkach skazał brak części stopy. Bieganie po parkiecie nie jest dla niego niemożliwe, ale bardzo mocno utrudnione. Szkoleniowiec ubrany w sportowe buty właściwie niczym, poza wysportowaną sylwetką, się nie wyróżnia. – Mówi się o nas sportowcy niepełnosprawni. Tyle tylko, że na ulicy często widuje osoby, które nawet rekreacji unikały tak mocno, że są zapuszczone, obwieszone zbędnymi kilogramami, pokrzywione i wtedy, zaczynam się zastanawiać, kto z nas tak naprawdę jest mniej sprawny – zauważa.
Czytaj także: Blind football. Jak grają niewidomi piłkarze
Punktacja od 1 do 4,5
Sprawność w tej grze podlega ścisłej ocenie. Zależnie od niej koszykarze otrzymują stosowną punktację od 1 do 4,5, gdzie im niższa liczba, tym większe ograniczenia ruchowe.
– W każdym momencie suma punktów zawodników przebywających na parkiecie nie może być wyższa od 14 – wyjaśnia Łuszyński. Chodzi o to, co bardzo przystępnie przedstawiono na oficjalnej stronie naszej kadry – koszykowkanawozkach.pl: „Na parkiecie jednocześnie muszą grać zawodnicy reprezentujący różny stopień niepełnosprawności, co gwarantuje sprawiedliwy podział ról wszystkich grających. Zawodnicy grają na specjalnych wózkach sportowych. Lekki wózek ze skośne ustawionymi kołami jest bardzo zwrotny oraz zapewnia szybkie i dynamiczne przemieszczanie się po boisku. Zderzak z przodu chroni nogi przed uderzeniem innego wózka. Wszystkie ostre elementy konstrukcji muszą być osłonione ochraniaczami z gąbki lub materiału. Siedzenie nie może być zamontowane wyżej niż 53 cm od podłoża, natomiast maksymalna średnica kół nie przekracza 69 cm.”
– Wózek musi być dobrany indywidualnie. Gdybym usiadł na takim, w którym występuje trener, to za nic w świecie bym sobie nie poradził. On także nie wiedziałby, co robić na moim – tłumaczy Bystrzycki. A przecież najlepsi specjaliści wykonują na wózkach rozmaite ewolucje, imponując niezwykle rozwiniętym zmysłem równowagi.
– Bywa jednak i tak, że po prostu nie ma się gdzie ruszyć. Rywale potrafią zablokować pod koszem możliwość wyjazdu i choćby człowiek chciał uciec z pola trzech sekund, to nie ma takiej możliwości. Wtedy jednak sędziowie nie interpretują tego jako błędu – tłumaczy Bystrzycki. – W przepisach trudno doszukać się różnic przy porównaniu z klasyczną koszykówką. Boisko ma takie same rozmiary, kosz jest na wysokości 3,05 m, nie wolno wyjechać wózkiem poza pole gry, a gra się cztery razy po 10 minut.
Czytaj więcej: Jak Michael Jordan znów stał się najpopularniejszym koszykarzem świata
Najstarsi w czołówce
Reprezentacja Polski zalicza się do europejskiej i światowej czołówki. W ostatnich mistrzostwach świata, które odbyły się w Hamburgu, zajęła 6. miejsce. Wygrali Brytyjczycy przed Amerykanami i Australijczykami. Polaków wyprzedzili jeszcze koszykarze z Iranu oraz Hiszpanii.
Z Brytyjczykami Polacy nie mieli szans, przegrali 46:78, ale to jest ekipa szlifująca elementy poszczególnych zagrywek na bardzo długich zgrupowaniach. No i jako lidera mają niesamowitego zawodnika. 24-letni Gregg Warburton rzucił nam 28 punktów.
– Może i nie byłoby w tym nic zaskakującego, ale w pełni sprawną ma tylko jedną rękę i robi nią wszystko. Rzut ma naprawdę niesamowity – dodaje podziwiający rywala Bystrzycki.
– Na tle Wielkiej Brytanii na pewno wyróżniamy się… wiekiem. Nasza drużyna należy do najstarszych, co bardzo, ale to bardzo mnie martwi. Szczególnie dlatego, że u wielu młodych ludzi, którzy poruszają się na wózkach, dostrzegam jakiś strach przed wejściem w tę dyscyplinę. Chyba bardziej dotyczy to jednak rodziców niż samych dzieci – mówi trener Łuszyński. – To jest jakiś dziwny strach. Takie „oj nie, bo moje dziecko coś sobie zrobi”. Rozwiązywanie za niepełnosprawne ruchowo dzieci wszelkich problemów to jest droga donikąd. To pogłębianie niepełnosprawności – zauważa Bystrzycki, który oprócz tego, że jest zawodnikiem, to w Koninie spełnia się w roli animatora koszykówki na wózkach. Był jednym z tych, którzy powołali do życia klub Mustang.
– Ta gra, o czym zaświadczy każdy z chłopaków z kadry, usamodzielnia w niezwykły wręcz sposób. Mówiliśmy o niej, że to nie rehabilitacja, ale wręcz szkoła życia – mówi szkoleniowiec. On sam może żyć z grania. Nie tylko dlatego, że jest jednocześnie zawodnikiem i trenerem reprezentacji, przede wszystkim dlatego, że występuje w Galatasaray Stambuł. Polskie zespoły koszykówki na wózkach oczywiście nie należą do zamożnych, ale w zawodowych ligach – Francji, Włoch czy Niemiec – zarabia się całkiem przyzwoite pieniądze. – Zarobki wynoszą od tysiąca euro do sześciu-siedmiu tysięcy euro miesięcznie. Tyle tylko, że to już są kwoty zarezerwowane dla zdecydowanie najlepszych, dla liderów najmocniejszych drużyn – tłumaczy.
Gdyby ktoś się nie orientował, to za równowartość 7 tysięcy euro miesięcznie grają naprawdę wartościowi zagraniczni zawodnicy w Energa Basket Lidze. To są poważne kwoty w polskich realiach.
Wystarczy spojrzeć na skład kadry, która brała udział w ostatnich mistrzostwach świata. O tym, że nasi zawodnicy to fachowcy w swojej dziedzinie, świadczy także to, jakie kluby reprezentują. Tylko czterech kadrowiczów występuje na co dzień w krajowych rozgrywkach. W Galatasaray Stambuł mieliśmy trzech Polaków, dwóch gra we Włoszech, po jednym we Francji, Wielkiej Brytanii i Niemczech.
Wielkim sukcesem kadry podczas mistrzostw świata było zwycięstwo nad Kanadą 79:68, do którego Marcin Balcerowski przyczynił się zdobyciem 21 punktów, a grający szkoleniowiec dodał 18 oczek. Kanada przez lata dominowała w męskiej koszykówce na wózkach. Jej podporą wciąż jest 39-letni Patrick Anderson, który postrzegany jest jako jeden z najlepszych graczy wszech czasów. – W szczytowych momentach kariery był poza zasięgiem. Granie z nim to jak rywalizacja z legendą dyscypliny, kimś na miarę LeBrona Jamesa – mówią polscy kadrowicze. W baskecie na wózkach są wybitne jednostki, ale ich wpływ na ostateczny wynik zespołu jest jednak mniejszy niż w przypadku klasycznej koszykówki. Akcje wymagają większej zespołowości, ściślejszej współpracy między zawodnikami. – Jeśli rywal zablokuje nam zagrywkę, to znacznie trudniej jest ustawić ją ponownie w czasie przewidzianym na rozegranie akcji – tłumaczy Łuszyński.
Zobacz też: Mariusz Cendrowski. Tytanowy wojownik. „Wszystko już się wydarzyło. Śmierci się nie boję”
Wyczekiwane mistrzostwa
Wszyscy z reprezentacji w ostatnich tygodniach września 2018 z dużym napięciem czekali na ogłoszenie decyzji o tym, kto będzie gospodarzem mistrzostw Europy 2019 w koszykówce na wózkach mężczyzn. Było wiadomo, że Wałbrzych i Świebodzice są bardzo dogodnym od strony infrastruktury miejscem do rozegrania takich zawodów, lecz kontrkandydatami do ich organizacji zostali Włosi, gdzie dyscyplina jest na wyższym poziomie. – Imprezę przyznano nam! – cieszy się Łuszyński. – To już jest sukces, bo po raz pierwszy mistrzostwa zostaną rozegrane w dawnej Europie Wschodniej. Teraz od nas zależy, jak wykorzystamy tę szansę. Marzy mi się, że dotrzemy do szerszej świadomości z tym, na czym nasza gra polega, i że oglądana na żywo jest widowiskową dyscypliną. Wszystkich kibiców zapraszamy do Wałbrzycha – mówi. – A od strony sportowej będzie to szansa wywalczenia kwalifikacji na paraolimpiadę w Tokio. Marzy mi się udział w niej, ale najpierw muszę zrobić wszystko, żeby się w drużynie narodowej utrzymać. Tu nie ma nic za zasługi. To jest poważna rywalizacja o miejsce w kadrze. Ci, którzy znajdą się w niej na mistrzostwa Europy, na pewno zagrają według zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. A pozostali będą kibicować, żebyśmy wykonali kolejny krok do przodu – dodaje Bystrzycki.
Rafał Tymiński, Przegląd Sportowy
***
#HistorieSportowe to zbiór kilkudziesięciu reportaży o kulisach wielkich pojedynków, niedokończonych rywalizacjach, byłych i obecnych mistrzach, życiu prywatnym gwiazd, napisanych przez najlepszych dziennikarzy obu redakcji. Przygotowaliśmy go z myślą o kibicach (i nie tylko), którym pandemia pokrzyżowała plany śledzenia Euro i Igrzysk Olimpijskich.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS