Warszawa – podkreślmy to po raz kolejny – jest koncertowym centrum. Pomiędzy Depeche Mode a Imagine Dragons zawitał człowiek, który zawładnął masową wyobraźnią w ostatnich latach. Do elity pukał od dawna, szklany sufit przebił gdzieś w okolicy albumu „After Hours”, kiedy to jego trasy stały się wydarzeniami z kategorii premium. Na scenie ma dziać się dużo, poza nią też.
Gdzie wczoraj była scena? Była wyraźnie usadowiona tam gdzie zwykle, ale wybieg ciągnął się przez cały stadion, a na końcu znajdowała się dodatkowa scena, na której artysta spędził chyba więcej czasu niż na zasadniczej. Do tego dołóżmy scenografię kosmicznego miasta, ludzika wielkości kilku metrów (statuetka łudząco podobna do Fryderyków), górujący nad małą sceną księżyc. To nie wszystko – na estradzie pojawiało się 28 tancerzy. Publiczność była częścią widowiska nie tylko w sensie tym, jakim jest zawsze: dopełnia śpiewem, piskiem, tańcem i uwielbieniem. Każdy z widzów dostał opaskę, która wysyłała światełko do nieba. Jeśli sobie wyobrazicie, że każdy był takim małym świetlikiem – robiło to wrażenie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS