Rozwój duchowy stanowi klucz do równowagi. By pokonać wewnętrzny mrok, należy się zmierzyć z własnymi demonami przeszłości. Kiedy jednak wspólny rytuał nagle zostaje przerwany, z mrocznych zakamarków tworzą się manifestacje ciemności. The Chant, produkcja ekipy Brass Token łączy trzecioosobową perspektywę z horrorem akcji i silną eksploracją. Twórcy inspirują się klimatem lat 70., natomiast sfera techniczna jest miksem współczesnych rozwiązań. Gotowi by wybrać się na Glory Island? Zapraszam do recenzji.
The Chant – uciec przed przeszłością
W recenzowanej grze, historię otwiera pewien incydent, który miał miejsce jeszcze w latach 70. Główną bohaterkę, Jessie, poznajemy już w czasach współczesnych. Protagonistkę wciąż dręczy utrata bliskiej osoby, gdy ta miała raptem na karku dziesięć wiosen. Za namową przyjaciółki, Kim, przybywa na wyspę Glory Island, w ramach obozu wspierającego rozwój duchowy. Na wejściu system uczy nas, jak funkcjonują prawa w The Chant. Kondycja postaci opiera się na trzech filarach – umysłowym, fizycznym oraz duchowym. Każdy aspekt wymaga rozwoju, ponieważ twórcy zadbali o drzewko umiejętności, choć to raczej zachowawczy dodatek. By wzmocnić Jessie, zbieramy okultystyczne fanty.
Chwilę przed inicjacją koszmaru tej nocy, spotkamy resztę obozowiczów, na czele z przywódcą, który nieodzownie kojarzy się z przedstawicielem kręgów hipisowskich. Jego wygląd z miejsca przywołuje ducha lat 70., gdy spalanie “trawki” umilało rzeczywistość młodym ludziom, poszukującym wyzwolenia. Jessie wskoczy w gustowne, białe szaty, aby zintegrować się z grupą. The Chant dba o eksplorację, czyni to w stylu The Last of Us oraz współczesnych iteracji Resident Evil. Poznajemy nowe postaci, wymieniamy się dialogami, przeczytamy sporo notek. W tym miejscu dokładnie widać inpirację TLoU 2, gdyż Jessie trzyma i odwraca kartki w identyczny sposób. Miło, że zadbano o polską wersję językową, gdyż treść skrupulatnie zredagowanych notek dostarcza cenne informacje a czasem opowiada ciekawe historie.
W recenzowanej grze, głównymi przeciwnikami są manifestacje mroku. To istoty z pogranicza światów, nad którymi w latach 70., prowadzono dokładnie badania. W trakcie przygody, Jessie mierzy się z myślożerami, które wpływają na wskaźnik opętania. Walka choć odbywa się na standardowych zasadach, posiada kilka czynników, na które musimy uważać. Przede wszystkim, nie dać się spętać wiązkami demonicznej energii, jeśli wskaźnik spadnie do zera, Jessie popada w obłęd. Wówczas jesteśmy zmuszeni się wycofać by nabrać mentalnej siły. Postać możemy leczeć kilkoma rodzajami ziół, m.in. lawendą. Tych nie ma za wiele, więc rekomendujemy ostrożność w zarządzaniu zdobywanymi zasobami. A to wszystko utrzymano w standardzie mocno angażującej rozgrywki, przy zaskakującym wykonaniu.
The Chant – kadzidłem do celu
Recenzowane The Chant opiera się na walce bez użycia broni konwencjonalnej. Do dyspozycji oddano nam crating, dzięki któremu opracujemy oręż niezbędny w walce z siłami mroku. Moim osobistym faworytem pozostaje ciernista rózga, która cechuje się sporym zasięgiem. Tworzymy inne kadzidełka, by pozbyć się przeciwników. Przy czym bohaterka, niczym Ellie, potrafi robić uniki, co okazuje się wybawieniem, zwłaszcza na wyższym poziomie trudności. Jako weteran survivalowych horrorów, nie mogłem pominąć rozgrywki na “Hardzie”. Jest zdecydowanie ciężej. Zasobów jest połowę mniej, wrogowie są silniejszy a Ty? Dwa razy słabszy. Rekomendujemy jednak rozgrywkę w standarowym wydaniu, ponieważ The Chant wymaga chwili zapoznania się z systemem walki. Potyczki z bossami często okraszone są pokaźną ilością przywoływanych przez danego arcydemona (wiem, za dużo Demon’s Souls w ostatnim czasie) popleczników.
W niniejszej recenzji należy wspomnieć również o nadprzyrodzonych zdolnościach Jessie. Po prawdzie, gracz przez większość scenariusza nie jest w stanie określić czy to co widzi na ekranie, dzieje się naprawdę czy tylko w głowie bohaterki. Odpowiedzi będą zaskakujące. Kolejnym sukcesem The Chant jest świetna narracja środowiskowa. Od pierwszych chwil na wyspie, zwiedzając obozowisko, widzimy mocne przywiązanie do detali. Od święcących wieczorem bursztynów, strumyki, po wnętrza chatek. Często odnajdziemy w nich tragiczne sploty wydarzeń z przeszłości, co ponownie kojarzy się z The Last of Us. Jessie w końcu zdobędzie latarkę by nieco łatwniej przebrnąć przez ten mroczny, przerwany rytuał. W ramach inspiracji Resident Evil 2 (2019) pojawia się nawet typ natarczywego antagonisty, który niczym Pan X, tropi bohaterkę. Nie da się go pokonać, można jedynie chwilowo powstrzymać. Deweloper zadbał również, by rzeczony napastnik nie dostał się do każdego pomieszczenia, więc umieścił pewien symbol, który odstrasza demona.
Recenzowane The Chant zaskakuje również na polu oprawy oraz wydajności. W wersji PlayStation 5, gra nie posiada możliwości ustawień co do jakości wyświetlanego obrazu. Z miejsca działa w stabilnych 60 klatkach sekundę i nie dropi nawet podczas intensywniejszych starć. Niekiedy na ekranie pojawi się nawet czterech przeciwników, więc wiedz, że coś się dzieje. Modele postaci zrealizowano bardzo poprawnie, biorąc pod uwagę kategorię wagową gry – czyli AA. The Chant dowodzi, że do naprawdę solidnej gry z gatunku, nie potrzeba milionowych budżetów. Do grafiki nie można się przyczepić, tekstury cechuje solidna jakości, design maszkar również. Czasem zawodzi mimika twarzy postaci, lecz to zaledwie draśnięcie przy łącznym dopracowaniu The Chant. Twórcy umiejętnie tłumaczą znaczenie pryzmatyki w świetle nauki, scenariusz próbuje łączyć fikcję z faktami historycznymi, natomiast w odnajdywanych kliszach filmowych, poznamy inicjatora całej opowieści. The Chant niczym pieśń, pobrzmiewa licznymi echami przeszłości. Zahacza o okultyzm, sekty i odwieczny lęk przed mrokiem. Pełna rekomendacja.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS