Półtorej godziny trwała walka organizatorów PŚ w Planicy o przeprowadzenie choć jednej serii drużynówki. Przez ten czas skoczyć zdążyło tylko 22 zawodników. Niebezpieczne, boczne podmuchy wiatru i więcej nerwów oraz przerw niż sportowych emocji – tak to wyglądało.
– Przerwa w zawodach nie wydarzyłaby się, gdyby nie reakcja trenerów. Mam nadzieję, że w końcu podjęta zostanie dobra decyzja, a konkurs będzie odwołany – mówił około godziny 11.20 trener Norwegów Alexander Stoeckl. Przerwę zarządzono kilka minut przed godziną 11. O 11.10 jury ogłosiło jej przedłużenie do 11.25. Wtedy było już jasne, że dłużej na decyzje nie będą czekać Niemcy. – Nie damy naszym zawodnikom oddać skoków w takich warunkach. Nie podejmiemy takiego ryzyka, wiatr jest zbyt niebezpieczny, a sytuacja bardzo wymagająca dla psychiki zawodników – stwierdził Stefan Horngacher. I austriacki trener Niemców wycofał swój zespół z rywalizacji.
O 11.25 jury jeszcze na chwilę wznowiło zawody. Ale po skokach trzech zawodników podmuchy znów się nasiliły. I wtedy – możliwe że pod presją wypowiedzi i decyzji Horngachera oraz Stoeckla – jury ogłosiło, że odwołuje zawody.
Według nowego planu drużynówka odbędzie się w niedzielę o godzinie 9. I będzie miała tylko jedną serię. A po niej, o godzinie 10.30, ma wystartować dwuseryjny konkurs indywidualny dla 30 najlepszych skoczków sezonu.
Łukasz Jachimiak: Stefan Horngacher wycofał niemiecką drużynę, nie czekając aż jury odwoła konkurs, a Alexander Stoeckl powiedział mediom, że gdyby nie presja ze strony trenerów, to drużynówka w Planicy toczyłaby się mimo niebezpiecznych warunków. Zgodzi się Pan, że inni trenerzy też powinni nabrać odwagi i sprzeciwić się temu, co robi FIS?
Kazimierz Długopolski: Zdania będą tu podzielone. Podobna sytuacja była w 2013 roku w Kliengenthal, prawda?
Wspomina Pan, jak z loteryjnego, jednoseryjnego konkursu wygranego przez Krzysztofa Bieguna wycofani zostali Gregor Schlierenzauer i Anders Bardal?
– Co by się stało, gdyby jednak wtedy zostali w konkursie i skoczyli? I co by się stało, gdyby teraz w Planicy wszyscy zaczekali aż się warunki poprawią? O godzinie 11.25, którą organizatorzy wyznaczyli na wznowienie zawodów, warunki były już przecież lepsze. Pojechało pięciu przedskoczków i nie było żadnego problemu. Po nich konkurs wznowiono i chociaż zaraz konieczna była przerwa, to myślę, że z właśnie krótkimi przerwami trzecią grupę dałoby się dokończyć. Bez niemieckiego zawodnika – trudno. I wtedy pewnie Horngacher dostałby po uszach. A tak wyszło to dokładnie tak, jak Horngacher chciał. Nie mam zdania czy on dobrze zrobił, ale wyszło na jego korzyść.
Czyli zgadza się Pan, że Horngacher wywarł na jury presję i z tego powodu konkurs w końcu odwołano? Ale nie ma Pan przekonania, że to dobrze?
– Myślę, że ten konkurs mógł zostać dokończony. I wyobrażam sobie, w jakiej sytuacji byłby wtedy Horngacher w Niemieckim Związku Narciarskim.
A ja raczej sobie wyobrażam, co by się działo, gdyby wcześniej upadł Marius Lindvik. On po 17 minutach czekania na swój skok i po aż czterech zejściach z belki osiągnął 172 metry po tym jak zaraz za progiem ratował się przed upadkiem. Stoeckl zdradził, że jury nie pozwoliło mu się odpowiednio przygotować. Gdyby Lindvik upadł, jak w czwartek Daniel Andre Tande, to Sandro Pertile miałby ogromne problemy.
– Nie Pertile. Jury to jest delegat techniczny, asystent delegata, kierownik konkurencji. Pertile to tylko jeden z członków jury.
Ale to jest dyrektor Pucharu Świata i on bierze odpowiedzialność za wszystko. Nie uważa Pan, że na skoczni do lotów on szczególnie powinien dbać o bezpieczeństwo zawodników?
– Tak się dzieje. To nie te czasy, jak kiedyś. Pamiętam czasy ślinienia palca i sprawdzania z której strony wieje. A teraz jest dziewięć punktów pomiaru wiatru. Tande upadł, ale nie przez warunki.
Zgoda, że nie przez warunki. Ale skoro nawet w stabilnej pogodzie można się rozbić, to twierdzę, że tym bardziej trzeba uważać, gdy są niebezpieczne podmuchy.
– Przypomnę panu jak się odbywał konkurs na normalnej skoczni na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu w 2018 roku. Ile razy tam schodził z belki biedny Simon Ammann?
Pojechał chyba za czwartym razem. A Lindvik teraz za piątym.
– Takie sytuacje się zdarzają. Jury ostatecznie podjęło decyzję o odwołaniu i to trzeba uszanować.
Widziałem wpisy w mediach społecznościowych, że Horngacher teraz się zbuntował, bo po słabych skokach swoich zawodników o nic nie walczył. A prawdziwym buntownikiem byłby, gdyby to zrobił wtedy w Pjongczangu, gdy po pierwszej serii prowadzili jego skoczkowie: Stefan Hula przed Kamilem Stochem.
– To prawda, że wiele Horngacher nie ryzykował [po dwóch grupach Niemcy byli na czwartym miejscu – do prowadzących Słoweńców tracili 31,9 pkt, do drugich Austriaków – 26,5 pkt, a do trzecich Polaków – 20,3 pkt]. Opieprz w niemieckiej federacji ewentualnie. I tyle. A ja osobiście nie uważam, że zrobił dobrze. Nie pochwalam.
Czyli uważa Pan, że mógł się nie buntować i że gdyby tak się nie zachował, to jury – nie czując presji – dokończyłoby konkurs?
– Tak by mogło być. No bo co Horngacher tym swoich ruchem pokazał? Nie wiem jak to będzie przyjmowane w środowisku skoczków i trenerów. Pewnie będą mu kiedyś przygadywać, jak będą złe warunki: co, wycofujemy się?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS