Dziś przeczytacie także m.in. o lubiącym podkradać szampon współlokatorze, dyskretnym podsłuchiwaniu rozmów, zamotaniu w chorobie i słodkim nawyku ze studenckich czasów.
Straszliwie mnie to wkurza, bo gość nawet nie zadaje sobie trudu, aby czasem samemu kupić brakujące płyny i zawsze liczy na to, że ja to zrobię. Wówczas kontynuuje swój proceder.
Jakiś czas temu miarka się przebrała. Zorientowałem się, że zużył ponad połowę szamponu, który niedawno kupiłem. Wpadł mi do głowy pewien paskudny pomysł, który postanowiłem zrealizować. Wylałem z butelki większość rozcieńczonego płynu i uzupełniłem go… Ordynarnie naszczałem do środka.
Od dwóch tygodni mój współlokator myje swoją czuprynę mieszanką rozwodnionego szamponu i mojego moczu. Standardowo dolewa wody, abym się nie zorientował. Ja tymczasem równie regularnie wylewam trochę tej mikstury i dodaję „coś od siebie”. Ciekaw jestem kiedy się zorientuje, że coś jest nie tak…
Mój eks do mnie nie wrócił, a mój obecny mężczyzna po tej akcji rzucił mnie. Teraz mam kaca, wyrzuty sumienia i straszliwy ból głowy. Nienawidzę alkoholu!
Z racji tego, że mieszkam sama, zwlokłam się z łóżka o godzinie 1 w nocy i mało żywa powędrowałam do kuchni. Czekając, aż woda się zagotuje, wsypałam zawartość saszetki Fervex do kubka i walnęłam nim kilka razy o blat, aby proszek dobrze się rozprzestrzenił, po czym… Poszłam do drzwi sprawdzić kto dobija się do mnie o tej godzinie.
Była to era telefonów stacjonarnych. Basia starała się zachować chociaż minimum prywatności (co przy mnie było bardzo trudne), więc miała w swoim pokoju taki właśnie telefon. Drugi, ogólnodostępny, był na przedpokoju. Dwa aparaty, jeden numer telefonu.
Historia właściwa:
Basia rozmawia z koleżanką przez aparat w swoim pokoju. Ja podnoszę słuchawkę na przedpokoju i podsłuchuję cichutko jak myszka, żeby nie wyszło na jaw.
Punkt kulminacyjny:
Koleżanka kicha. Ja mówię “na zdrowie”.
Grunt to bycie kulturalnym w każdej sytuacji 😉
Otóż wspomniana wcześniej staruszka dość długo stała i przysłuchiwała się melodii wygrywanej przez mojego chłopaka. W końcu podeszła bliżej i wrzuciła mu do pokrowca 20 zł w banknocie. Kiedy chciał podziękować, starsza pani go uprzedziła i dodała: „Mam nadzieję, że z tych pieniędzy kupisz sobie taką większą gitarę i nie będziesz musiał grać na takiej dla dzieci, bo masz prawdziwy talent!“.
A mianowicie obcokrajowiec był tak chamski, wulgarny, że zwyzywał mnie od najgorszych tylko dlatego, że powiedziałam, że musi zapłacić za pobyt u nas w innym biurze. Później zażądał, bym zamówiła mu taksówkę. Zamówiłam. Najdroższą, jaką tylko znalazłam, za sam przejazd na lotnisko samochodem VIP gość zapłacił trzy moje dniówki. A rzuciłam jeszcze taksówkarzowi, by przejechał dłuższą trasą, ze względu na to, że PAN chce pozwiedzać miasto.
Satysfakcja niesamowita.
Jechałem parę przystanków z takimi myślami, co śmieszne – sam mam problem ze znalezieniem drugiej połówki, a oceniłem po wyglądzie gościa, którego nigdy nie znałem, wydawał mi się po prostu przegrany życiowo.
W pewnym momencie delikwent wysiadł z autobusu, a na niego czekała piękna dziewczyna, którą pocałował na powitanie i poszli w dal… a ja odjechałem dalej autobusem z takim uczuciem, że nigdy go nie zapomnę. W tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że już nigdy nikogo nie ocenię, tylko będę patrzył na swoje życie i na swoje błędy.
Swoją przygodę z uczelnią wyższą rozpocząłem wyjeżdżając na drugi koniec Polski. Wiadomo, jak to przy takiej wyprowadzce, tym bardziej do akademika, trzeba przemyśleć, co zabrać, by później rodzice pocztą dosyłać nie musieli albo nie kupować w sklepie.
Mama się śmiała, że zabrałem ze sobą pół domu, w tym pół jej kuchni. Ale nie narzekałem, nie musiałem niczego pożyczać.
Za to sam stałem się wypożyczalnią. Żelazko, suszarka na pranie, suszarka do włosów i wiele innych sprzętów. Z racji że zdarzało się to dość często, wprowadziłem opłaty, w zależności od rodzaju i częstości pożyczanej rzeczy. Liczyłem, że zarobioną walutę, czyt. piwo albo czekolady, przehandluję na jakieś przysługi . Ale zapasy rosły, a ja niespecjalnie miałem z nimi co robić. Wprawdzie piwo się piło, ale za czekoladami nie przepadałem, więc zapełniały coraz to nowsze luki w półkach.
Któregoś dnia na akademik wpadła moja koleżanka z grupy, pożyczyć jakieś notatki. I tak od słowa do słowa wyszło, że zaraz jedzie jeszcze do domu dziecka, bo kupiła jakieś słodycze dla maluchów. I wtedy mnie olśniło, co zrobić z tymi łakociami zachomikowanymi w szafkach. Wprawdzie nie zabrałem wszystkiego od razu, ale systematycznie, co jakiś czas, wybierałem się tam, by przehandlować kilka tabliczek czekolady na chwilę uśmiechu dla maluchów.
Ale to nie koniec. Nie wiem jakim cudem, ale większość pożyczających zaczęła mi z czasem przynosić więcej tych czekolad. W końcu się wydało, bo ktoś rozpowiedział, co z nimi robię, to skubańcy postanowili, że o ile sami się z różnych powodów do domu dziecka nie wybiorą, o tyle mogą wesprzeć moją małą “akcję”. I tak oto zostałem stałym, cotygodniowym bywalcem domu dziecka w mieście, w którym studiowałem.
Wprawdzie teraz już tam nie mieszkam, bo wróciłem w rodzinne strony, ale za to staram się, w miarę czasu i możliwości, wpadać z małą słodką paczuszką do pobliskiego domu dziecka. Uwierzcie mi, to nie kosztuje zbyt wiele, a widok tych uśmiechniętych, pochłaniających czekolady i inne łakocie twarzy jest bezcenny.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS