Gdybym tego nie przeczytał, nie uwierzyłbym. A i po przeczytaniu trzeba się było kilka razy uszczypnąć, czy to jawa. To dużo lepsze niż „Kosmiczne jaja” Mela Brooksa. To rodzaj gazetowego „Hot Shots” (filmowe reżyserował Jim Abrahams).
Można się śmiać, płakać, a nawet doznać zatrzymywania mózgu z wrażenia. Niezawodna „Gazeta Wyborcza” zaangażowanym piórem Grzegorza Szymanika (w magazynie „Wolna Sobota”) zrobiła reportaż z życia „Polskich Babć”. Tekst jest długi, więc jeśli ktoś chciałby zajrzeć do oryginału, powinien przygotować ze dwa wiadra i jakieś dwadzieścia dużych paczek chusteczek. Chyba że lektura będzie w wannie, byleby nie była za bardzo wypełniona wodą. Na przeczytanie omówienia wystarczą dwie małe paczki chusteczek i średni kubek na łzy.
Pisałem już (20 lutego 2021 r.) na naszym portalu o językowych sztuczkach związanych z „babciami” o zdrobniałych imionach. Że „babcia” wywołuje ciepłe skojarzenia, że istnieje ogromna pozytywna mitologia babciologiczna wiążąca babcię z wychowaniem dzieci, szczególnie wnuków, z przekazywaniem tradycji, uczeniem, kształtowaniem osobowości i pozytywnych wzorów zachowań. Że istnieje ogromna literatura babciologiczna, gdzie babcie są pozytywnymi bohaterkami, z babcią Czerwonego Kapturka na czele, a często autorkami heroicznych czynów. A zdrobniała forma imion narzuca pozytywne emocje i takież nastawienie. Babcie Kasia, Gosia, Krysia czy Ania to samo dobro, opiekuńczość i ciepło. Taka babcia to ktoś, do kogo można się przytulić, znaleźć pomoc, opiekę, strawę, dobre słowo, gorące serce, empatię i wszelkie inne formy dobra oraz piękna.
„Babcie” są aktywistkami ulicznymi, a ich aktywizm to droga do szczęścia, spełnienia i niebywałych doznań oraz wzruszeń. Tak mówi o tym Małgorzata Wołyńska (ksywka „babcia Gosia”): „Latem, jak blokowałyśmy ulice, usiadłam na środku Nowego Światu. Piękne to było! Musiałam dożyć 77 lat, żeby coś takiego zrobić”. Ale nirwany tudzież szczytowania zabrakło. Wszystko przez to, że choć „próbowała tak się ułożyć, żeby [policjanci] wynieśli ‘na pavulon’ [ha, ha, prześmieszne!], czyli tak, żeby ciało było w bezwładzie”, ale jednak „nie wyszło”. Wynoszenie „w bezwładzie” sprawia największą rozkosz. A rozkosz jest nagrodą, gdyż „mamy już swoje lata – bolą nas stawy biodrowe, strzyka nam w kolanach, odmawiają posłuszeństwa sfatygowane kręgosłupy”. Obok spełnienia jest oczywiście obowiązek: „Nie możemy przemilczeć i zignorować tego, co dzieje się w naszym kraju”.
Dla reportera „GW” rozkoszą był obiad u „babć” w sobotnie południe. Co chwila mógł się wzruszać troską, np. „babci Gosi”: „Młody człowieku, w ogóle nic pan nie je…”. Albo: „Proszę jeść, bo pan w ogóle nie je!”. Albo: „Młody człowieku, proszę wziąć talerzyk i jeść!” (to już „babcia Iwonna”, czyli Iwonna Kowalska. Młody człowiek odwdzięczył się zainteresowaniem, „czy pani ma skarpetki z piorunem?” (to do „babci Anny”, czyli Anny Jasik, w odróżnieniu od „babci Ani” – Anny Łabuś). Oczywiście miała, w dodatku w towarzystwie ośmiu gwiazdek. A niejako zbiorowo „babcie” miały własną „flagę”, czyli „proporzec w kolorach tęczy”. Gdy uraczony obiadem „młody człowiek” zapytał, „czy popierają panie postulaty społeczności LGBT”, odpowiedziały „chórem” – „absolutnie!”. Braw nie było, ale były wcześniej na ulicy, gdy „latem chodziły ubrane na tęczowo”. A po brawach „aż łzy nam poleciały”. Ale jak miały nie polecieć, gdy do „babci Iwonny” podeszła raz dziewczyna i wyznała, „że jest bi, ale w domu swojej prawdziwej babci nie może się do tego przyznać. Więc czy chociaż do mnie może się przytulić?”. Czyste piękno.
Po wzruszeniach nadszedł czas na deklaracje. „Babcia Iwonna” była „ateistką, ale do Popiełuszki na msze chodziła”. Bo „bardzo żeśmy szanowali Kościół za to, że wspierał opozycję. No i ten szacunek nam, niestety, w nowej Polsce pozostał. Ale w końcu trzeba się wyzwolić”. „Babcia Mariola” (Mariola Potapczuk) wyzwalać się nie musiała – jako „ateistka można powiedzieć od urodzenia”. „Babcia Iwonka” (Iwona Brandt) ateistką nie jest, „ale w Kościół też nie wierzy”. „Babcie” wierzą za to w ulicę, gdzie są „już prawie sześć lat” – „na marszach, demonstracjach, na pikietach”. „Babcia Mariola” pamięta na przykład „dziadka Przemka” (Przemysława Fedorowicza) „z kontrmiesięcznic smoleńskich”. Widziała, jak stał „w jutowym worku pokutnym, z napisem: ‘Głosowałem na PiS, wybaczcie’”. To był oczywiście świetny żart, bo kto by tam na PiS głosował.
„Dziadek Przemek” jest w gronie „babć” kimś wyjątkowym dlatego, że wreszcie się uwalnia od żony „pisówki” – teraz już porozumiewa się z nią tylko w sądzie, a ostatnia rozprawa rozwodowa „w kwietniu”. Musi się od kobiety uwolnić, gdyż „wyjeżdżał wczoraj z domu, a cały samochód ma oklejony różnymi nalepkami i patrzy, że Strajk Kobiet naklejony na zderzaku został jakby wydrapany”. Poszedł więc do żony i polecił: „Pokaż pazurek!”. No i się „wydało”, że to ona wydrapała. Ale, na szczęście, zaraz się jej pozbędzie i będzie mógł zaznawać szczęścia z „babciami” na ulicy. Jak „babcia Ania”, która na marszach krzyczy tylko „PiS”, a „ludzie dodają ‘je…ać’”.
Ulica cementuje i uwzniośla, co „babcie” poczuły „na protestach w obronie profesor Gersdorf”. Uwznioślenie jest oczywiste, mimo że zaangażowanie „babć” może wyglądać na męczącą robotę, wszak stały „trzy miesiące, codziennie od ósmej do szesnastej”. Wtedy powstał też plan wspólnych działań, „na początku głównie przeciwko narodowcom”. Kiedy bowiem „dwa lata temu szli z rządem 11 listopada, przyłączyły się do akcji organizowanej przez Obywateli RP i stanęli razem w grupie z banerem ‘Konstytucja’”. I to było doświadczenie bojowe, bowiem „rzucali w nas butelkami i racami”. A teraz nic nie jest „babciom” straszne, a zadymy nawet powodują większe szczęście. Jak u „babci Krysi” (Krystyny Piotrowskiej), która wracając po demonstracji „czuje się spełniona”. Tym bardziej że „ostatnio usłyszała od swojego 11-letniego wnuka, że jest z niej dumny”.
„Babcie” (i jeden „dziadek”) partyzantkę i opór mają we krwi. Dlatego bez żenady, wstydu i poczucia obciachu mogą się porównywać i odwoływać do walecznych przodków. Jak „babcia Gosia”, której „obaj dziadkowie byli w PPS-ie. Mąż jeszcze przed stanem wojennym działał w podziemnym kolportażu. Wcześniej przeszedł przez Łubiankę, łagier i zesłanie”. Z kolei ojciec „babci Iwonki” „był przedwojennym oficerem. Najpierw droga na wschód, a potem w lasach kieleckich w Okręgu AK Kielce ‘Jodła’. Po wojnie dostał wyrok śmierci, ale partyzanci odbili więzienie w Kielcach”. A jak „przyszła nowa Polska, pojechaliśmy na 6 lat do Paryża, mąż pracował w ambasadzie. Ja też się zatrudniłam – w dziale paszportowym”.
„Babcie” mają własne kombatanckie wspomnienia. „Babcia Anna” pamięta „ten numer, jak przyjechała portugalska telewizja kręcić o nich dokument” Szły akurat „na protest przeciwko ministrowi Czarnkowi”. Zatrzymała się „policyjna suka”, „wyskoczyło z dziewięciu, a z drugiej kolejni”. I brutalnie uderzyli w „babcie” zarzutem o „nielegalnym zgromadzeniu”. Ale „babcie” nie w ciemię bite, więc wytłumaczyły, że są „tylko cztery, a pozostali to są reporterzy z Portugalii”. Na szczęście „podszedł młody człowiek, który to widział, zresztą też z „Gazety Wyborczej”, i wszystko opisał. Tylko po co użył określenia „staruszki”, jak one takie żwawe. Pewnie dlatego, że zaprawione w konspiracji. Jak „babcia Ania, która choć „całe życie pracowała w Banku Narodowym”, to „jeszcze za rządu Olszewskiego i listy Macierewicza słuchała nocą radia. Była nocna audycja z piosenkami i jakaś dyskusja o weselach. Złapałam za telefon: ‘Czy wy jesteście nieprzytomni? Nie wiecie, co się dzieje? Mówcie o tym, co ważne dla polskiej przyszłości!’”. Taka była!
„Babcia Iwonna” wyjaśniła, że „te nasze komunistyczne doświadczenia bardziej wiązały się z knuciem w podziemiu niż wychodzeniem na protesty. Ale teraz mamy taki power w sobie, że nic nas nie bierze. Jak stałyśmy ostatnio pod Sejmem, podszedł policjant. On: ‘To nielegalne zgromadzenie’. A my na to: ‘No i co nam pan zrobi?’ I odszedł! Tak załatwiły obrońcę reżimu. Albo „babcia Ania”, która „drzewce od flag chowała w krzaki”, zaś „babcia Gosia” sama się schowała – „w kościele garnizonowym”. I bodaj najwspanialsza akcja, w 2017 r., o której opowiedziała „babcia Iwonka”: „W Noc Muzeów ubrane w białe koszulki idziemy zwiedzać Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. (…) Ustalone było, że jak jedna powie: ‘Boli mnie głowa’, to ruszamy. A byłyśmy wcześniej wyćwiczone, jak stanąć, jak się obracać. I ruszyłyśmy, stanęłyśmy, wokół krzeseł. I siup! Wyskoczyłyśmy z bluzeczek, a tam pod spodem napisy: „KONIEC PiS”. A była tam akurat, słuchajcie, premier Szydło!”. Wspaniałe!
„Babcie” nie będą w pełni szczęśliwe, jeśli nie zmieni się władza. Dlatego „babcia Iwonna” „leki bierze i sumiennie się leczy”. Ona, jak i pozostałe „po prostu musi dożyć chwili, gdy obalimy ten PiS. A jak obalimy, to nie znaczy, że zwiniemy żagle”. Przecież czeka „tyle roboty”, np. „poszanowanie konstytucji i prawa”. „I klimat, żeby nasze wnuki się nie podusiły. I jeszcze prawa zwierząt” – dodała „babcia Mariola”. A „babcia Krysia” brawurowo podsumowała, że „o demokrację to trzeba dbać jak o miłość. Chuchać, dmuchać, starać się”. No to się starają, razem z reporterem „GW”. „Jak jedna wieczorem dzwoni, że o północy musimy gdzieś być, to Małgosia nawet piżamy nie ściąga, żeby być szybciej” – zdradziła „babcia Iwonna”. Gdyby ta „piżama” skojarzyła się komuś ze snem, i to „snem wariata śnionym nieprzytomnie (Gałczyński – „Serwus, Madonna”), rozczaruje się. To się dzieje naprawdę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS