A A+ A++

W Polsce wielopokoleniowa więź mimo różnych perturbacji dziejowych nie została zniszczona. Te święta stanowią okazję do podtrzymania tej więzi poprzez okazanie symbolicznych gestów. Gesty są bardzo proste, ale zarazem niezwykle wymowne. Oczywiście, treść tych znaków jest niewątpliwie zróżnicowana dla człowieka niewierzącego i wierzącego, ale zawiera w sobie elementy wspólne. I to trzeba niewątpliwie cenić – mówi Salonowi 24 ks. Prof. Paweł Bortkiewicz.

Zbliża się dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Jak co roku Polacy odwiedzają cmentarz, wspominają zmarłych. Wprawdzie sama uroczystość jest u katolików radosna, to tego dnia obok Zaduszek nawiedza się cmentarze, w PRL określano to  święto Świętem Zmarłych. Dane policji, służb drogowych ale i medycznych pokazują, że właśnie te dni: 1 i 2 listopada – są dla nich bardzo trudne. Bo cmentarze Polacy odwiedzają tłumnie, niezależnie od przekonań. Jak to jest, że właśnie te dni są może nie tyle najważniejszymi, co najpowszechniejszymi świętami, w jakimś sensie obchodzonymi i przez wierzących katolików, i wyznawców innych religii i niewierzących?
 
Ks. Prof. Paweł Bortkiewicz:
To niewątpliwie bardzo interesujący obszar refleksji. Nie czuję się, jako ten, który nie jest ani antropologiem kultury, ani socjologiem, szczególnie kompetentny w opisie tego zjawiska. Sądzę,  że pewną rolę odgrywa tu bardzo silne poczucie więzi wspólnotowej, które wciąż w nas jest, więzi, która wyrasta z relacji rodzinnych, kultywowania tradycji wielopokoleniowych. Ta więź mimo różnych perturbacji dziejowych nie została zniszczona. Te święta stanowią okazję do podtrzymania tej więzi poprzez okazanie symbolicznych gestów. Gesty są bardzo proste, ale zarazem niezwykle wymowne. Są wpisane w naturę człowieka – naturę racjonalną, która pragnie dobra i chce to dobro wyrażać także poprzez znaki, symbole. Oczywiście, przy całym podobieństwie znaków ciszy, zapalonej świecy, zadumy – treść tych znaków jest niewątpliwie zróżnicowana dla człowieka niewierzącego i wierzącego, ale zawiera w sobie elementy wspólne. I to trzeba niewątpliwie cenić. Ostatecznie, jak śmiem sądzić, ta wspólnota okazywania szacunku wobec zmarłych kryje w sobie głęboko zakorzenione poczucie dla jednych, a dla innych pragnienie tego, by przetrwać. Przetrwać poza próg śmierci.

Przeczytaj też: Amerykanie chwalą polski rząd za sprawę atomu. Kamala Harris zabrała głos

Zanim przejdziemy do tematu już wprost religijnego – w naszej kulturze przyjęło się bardzo mocno nie tylko, że szanuje sie miejsca pochówków, cmentarze nawet wrogów. Niedawno grupka Polaków odtwarzała groby Szwedów z czasów najazdu z XVII wieku. Ale też zasada, iż o zmarłych nie mówimy źle. Czy ona czasem nie jest jednak nadużywana, w sensie takim, że i zbrodniarz, gdy umrze, nie może być krytykowany?
 
Ta tradycja pochówku jest czynnikiem głęboko humanizującym, nawet w sytuacjach ekstremalnych. Pamiętam ze wspomnień łagrowych ekstremalne wręcz wysiłki dążące do tego, by człowieka zmarłego w tamtych warunkach pochować w zmarzlinie, na tej dosłownie „nieludzkiej ziemi”. Ten pochówek w sytuacji śmierci zbanalizowanej, sprowadzonej wręcz do prostego rozpadu materii, w jakimś sensie nadawał jej ludzką godność. Dlatego tak bardzo bulwersujące było niedopełnienie obowiązków państwa polskiego w sytuacji pochówku poległych w katastrofie smoleńskiej. Kwestia druga dotycząca pamięci o zmarłych… Rzeczywiście, utarło się to powiedzenie, które jak sądzę ma sens w odniesieniu do sytuacji bezpośrednio po śmierci danej osoby. Warto wówczas niewątpliwie zachować dystans. Natomiast nic nie może usprawiedliwić zaniechania oceny, także negatywnej, a może zwłaszcza negatywnej osób, których działania były naznaczone publicznym złem. Takie swoiste cenzurowanie pozbawiłoby nas możliwości opowiadania historii.
 
Oczywiście dla wierzących dni te mają wymiar religijny – jaka jest istota tych świąt – zarówno pierwszego, jak i drugiego listopada?
 
Powiedziałbym, że te święta są świętem Kościoła. 1 listopada czcimy Wszystkich Świętych, a więc spoglądamy na Kościół jaśniejący chwałą. To Kościół bohaterów wiary, to Kościół świadków, męczenników potwierdzających wierność Bogu w różnych okolicznościach życia. To Kościół znanych i nieznanych z imienia świętych. Kościół, który wyznacza nam kierunek życia. 2 dzień listopada wskazuje na Kościół oczyszczający się, Kościół, który czeka na wejście do chwały. To wspólnota ludzi potrzebujących niejako jeszcze wsparcia. Ale to także Kościół nadziei, wskazujący na ostateczne dopełnienie w jedności z Chrystusem.
 
Kościół osiem pierwszych dni po Wszystkich Świętych daje możliwość odpustu zupełnego i ofiarowania go zmarłym. Na czym konkretnie to polega, jaki jest tego sens?
 
Warto najpierw przypomnieć, że każdy grzech jest relacją negatywną godzącą w Boga, który jest Święty. Ale każdy grzech ma też konsekwencje społeczne, które często wiążą się z jakąś wymierną karą. I nawet jeżeli grzech zostaje odpuszczony przez Boga, to nie zawsze zostaje zapomniany przez człowieka. Nie zawsze zostaje też zlikwidowana kara, która jest konsekwencją grzechu. Celem odpustu jest właśnie zgładzenie tej kary, zgładzenie tych wszystkich skutków grzechu, które pozostały jako efekt negatywnego działania. Dlatego podejmujemy odpusty jako czynności gładzące grzechy. Możemy je podejmować w stosunku do samych siebie tu i teraz żyjących, ale możemy także czynić w stosunku do tych, którzy poprzedzili nas w drodze do wieczności.
 
No właśnie tu często ludzie wierzący, ale innych wyznań, protestanckich na przykład podnoszą, że modlitwa za zmarłych nie ma sensu. Że pamięć tak, ale po co za zmarłego się modlić. A i wśród wielu prostolinijnych katolików pada czasem argument, że skoro żyjemy na ziemi i wg Pisma Świętego za nasze uczynki spotyka nas nagroda bądź kara, to czy jest to sprawiedliwe, że po prostu dlatego, że ktoś się za nas pomodli ulży nam w tej wiecznej karze, a ktoś kto może nie nagrzeszył tyle, ale nie miał bliskich i nikt się za niego nie pomodli ma ciężej?
 
Po pierwsze, warto w tej sytuacji wrócić właśnie do sensu tych 2 listopadowych dni, które pokazują nam wielką wspólnotę Kościoła uwielbionego, oczyszczającego się i pielgrzymującego. Ten ostatni dotyczy nas samych, ale my pielgrzymujący na ziemi tworzymy wspólnotę z Kościołem uwielbionym i oczyszczającym się. Doznajemy pomocy ze strony Kościoła uwielbionego poprzez wstawiennictwo świętych. Możemy też wspierać Kościół oczyszczający się, bo jesteśmy jedną tajemnicą Kościoła. Dlatego ta modlitwa ma niewątpliwie swój sens. A ponieważ modlimy się i to bardzo często za wszystkich wiernych zmarłych, czy jak to czasem mówimy za „dusze w czyśćcu cierpiące”, to trzeba być pewnym, że nikt tej modlitwy nie jest pozbawiony. Sądzę, że zamiast mierzyć skalę pomocy i mierzyć jej skuteczność, warto zastanowić się nad tą fenomenalną tajemnicą wspólnoty, solidarności i braterstwa, która stanowi o rzeczywistości Kościoła.
 
Dawniej śmierć była czymś, z czego nie żartowano, a jednoczęśnie czymś powszechnym. Ciała wystawiało się w otwartych trumnach nawet w domach, potem w kaplicach, dzis ich się nie pokazuje. Są seriale i filmy, w których leje się krew, jednocześnie np. dzieci na pogrzeby się już nie zabiera, bo są za małe, trzeba im oszczędzic smutnych wrażeń. Czy to słuszne, czy może mamy do czynienia z banalizacją śmierci – z jednej strony żąrty i pokazywanie aż do przesady, z drugiej strony wypieranie tematu, jakoby nas nie dotyczył?
 
To ogromny temat kulturowy ukazywany w dramatycznym napięciu przejścia od „śmierci oswojonej” do „śmierci zdziczałej”. Istotnie, kiedy porówna się biblijne czy średniowieczne, czy nawet późniejsze sceny opisujące umieranie człowieka, można odczuć majestat śmierci, a zarazem wielką bliskość umierającego we wspólnocie z Bogiem i z ludźmi. Przypomnieniem tej śmierci oswojonej, bezprecedensowym przypomnieniem, było odchodzenie do domu Ojca św. Jana Pawła II. To był radykalny wyłom we współczesnej kulturze naznaczonej odrzuceniem, a raczej próbą odrzucenia realizmu śmierci z naszego życia. Ale to jest próba chybiona dlatego, że nic nie zmieni faktu naszego umierania, nic nie zlikwiduje naszych lęków przed śmiercią, nic nie osłabi jej grozy wobec powagi śmierci. Pozostaje albo lęk i drżenie albo pokonanie lęku przez bojaźń Bożą. Tej ostatniej uczyła nas w dawnej tradycji ars moriendi, sztuka umierania.
 
No i ostatnia kwestia. Co i rusz wraca temat zmian w ustawie o pochówkach, są media twierdzące, że w Polsce nie jest dobrze, bo prochy ludzkie nie mogą być rozsypane, a ciało nie może stać się na przykład roślinką. Znak czasu, czy jednak grupa przesada?

Kwestią centralną jest tutaj pytanie o motywacje takiego pochówku. Jeśli forma kremacji i utylizacji ludzkich prochów ma być wyrazem zakwestionowania czy zanegowania wiary w zmartwychwstanie, to z punktu widzenia katolickiego ocena takiej formy jest jednoznaczna. Pozwolę sobie zamiast komentarza na osobiste wspomnienie sprzed kilkunastu lat. Będąc w Niemczech pewną zmarłą osobę, znaną zresztą  z mocnego tradycyjnego katolicyzmu chowałem w postaci skremowanej. Na parkingu przed specyficznym leśnym cmentarzem urnę w postaci tekturowej torby przekazał urzędnik tego obiektu wnuczce zmarłej osoby. Poszliśmy następnie w głąb lasu. Tam pod jednym z drzew w wykopanym dołku została złożona ta zmarła osoba. Nie mogliśmy zapalić świeczki, nie można było złożyć świeżych kwiatów. Na drzewie jedną szpilką została przyczepiona tabliczka zmarłej osoby. Rodzina zmarłej przekonywała mnie, że to doskonała forma pochówku ponieważ „mama będzie żyła w tym drzewie kilkaset lat”. I tu rodzi się pytanie – czy warto inwestować w coś, co może dawać szansę kilkuset lat trwania, czy w coś, co jest wyrazem wiary w zmartwychwstanie i życie wieczne?

Czytaj dalej:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Trzymam kciuki za wybudowanie tej elektrowni do 2033 roku”
Następny artykułSkawa na podium