Na to, czy dana gra nam się spodoba, wpływa mnóstwo czynników, które można wymieniać i wymieniać. Wiecie, kwestie optymalizacji, grafika, udźwiękowienie, lokalizacja, długość, zawiłość i tak dalej. Koniec końców większość aspektów sprowadza się natomiast do gustów. Tytuł może być totalnym crapem, a nam zwyczajnie przynosić frajdę, albo walczyć o wiele nagród GOTY, a nas odrzucić po kilku godzinach.
To normalne i w gruncie rzeczy zdrowo jest nie cisnąć na siłę w coś, co nie wzbudza w nas pozytywnych emocji. W końcu w dzisiejszych czasach debiutuje tak wiele gier w skali tygodnia, że bez problemu znajdziemy coś na zastępstwo. Niekiedy jednak jest tak, że po czasie do pewnych produkcji z różnych względów wracamy i okazuje się, że… Nasz odbiór jest zupełnie inny!
Dziś chciałbym podzielić się z Wami siedmioma takimi produkcjami. Zaznaczę jednak, że choć napisałem w tytule o “dojrzewaniu”, to jest to mocny skrót myślowy od pojęcia, pod którym kryją się gry, które doceniłem po czasie. Przy niektórych rzeczywiście wymagało to większej emocjonalnej dojrzałości, ale niekiedy na zmiany wpływały różne wydarzenia lub po prostu zmiana podejścia.
Zachęcam do lektury i – przede wszystkim – dzielenia się grami, które Wy doceniliście dopiero po jakimś czasie! Chętnie zapoznam się z tym, jak to wyglądało w Waszym przypadku!
Yakuza 0
Każda z wymienionych produkcji będzie stosunkowo znana, bowiem na tego typu tytułach chciałem się tu skupić. I zaczniemy od mocnej produkcji z 2015 roku, a więc od prequelu kultowego już cyklu Yakuza. Po produkcję sięgnąłem niedługo po premierze, wierząc, że otworzy mi ona wrota do całej serii i pozwoli pokochać zarówno wykreowany na jej potrzeby świat, jak i charakterystycznych bohaterów.
Cóż, odbiłem się po kilkunastu godzinach, niewiele pamiętając z połowy tego czasu. Czemu? Trudno stwierdzić – wydawało mi się to wszystko takie nudne i pretensjonalne. Dopiero gdy wróciłem kilka lat później, przy okazji szału na którąś z nowszych odsłon, wciągnąłem się bez reszty. Pomogła zmiana podejścia i zrozumienie twórców, którzy zbudowali tytuł, gdzie należy cieszyć się wszystkimi małymi rzeczami.
Bloodborne
Nigdy nie byłem fanem soulsów – zawsze wydawało mi się, że nie mam cierpliwości do tego typu gier. Gdy jednak na PlayStation 4 zadebiutował Bloodborne i zrobiło się o nim w 2015 roku niesamowicie głośno, trudno było przejść obok tego obojętnie. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale dałem szansę. Cóż – nie muszę chyba mówić, że nie udało mi się przejść nawet przez pierwszego bossa.
Tu rozwiązaniem okazało się… Zbudowanie odpowiedniego podejścia i dojrzałość w kontekście gier. Zamiast wkurzać się na każde potknięcie, musiałem zacząć traktować to jako część doświadczenia. Skłamałbym, pisząc, że potem szło już luźno, ale przynajmniej udało mi się zrozumieć ten fenomen i docenić dzieło od FromSoftware.
Fallout
Tak jest – mam tu na myśli oczywiście grę z 1997 roku, a więc tego klasycznego Fallouta. Jak się pewnie wielu z Was domyśla, sięgnąłem po niego wiele lat po premierze. Zafascynowany New Vegas i “trójeczką”, chciałem sprawdzić, jak wszystko wypadało na samym początku. Chciałem zaznać tego świata i klimatu w najsurowszej formie, w jakiej tylko się da.
I… nie zabawiłem na tamtejszych pustkowiach długo. Potrzebowałem kilku kolejnych lat, aby przestać przejmować się grafiką i archaicznymi rozwiązaniami w kontekście rozgrywki. Jeśli ktoś jest na takie rzeczy uczulony, to nie ma czego szukać, ale jeśli otwieramy się na fabułę, to mamy przed sobą prawdziwą perełkę.
Mass Effect
Jeden z pierwszych tytułów, które przyszło mi do głowy, gdy zastanawiałem się nad pozycjami do tego zestawienia. Jako że dwie generacje temu posiadałem Xboksa 360, a nie PlayStation 3, był to jeden z tych projektów, które nie jawiły się wyłącznie jako okazja, ale wręcz obowiązek sprawdzenia.
I niestety byłem wtedy chyba zwyczajnie za młody. Zdecydowanie zbyt niedojrzały, by docenić to, jak wielkie znaczenie BioWare położyło na relacje między członkami załogi, a także budowę świata. Traktowałem to jako generyczną strzelankę w kosmosie, co jest podejściem skrajnie durnym. Na szczęście po latach się zreflektowałem.
Red Dead Redemption 2
A to tytuł, którego fenomen rzeczywiście zrozumiałem dopiero po czasie, choć wiele go nie potrzebowałem. Przy pierwszym podejściu, płynąc na fali szału na nowe dzieło Rockstara, sięgnąłem i zanurzyłem się w Dzikim Zachodzie, ale… Jak się wynudziłem, to wiem tylko ja! Chcąc pchać fabułę do przodu, czułem się nieustannie stopowany.
Co tu dużo mówić – był to z mojej strony ogromny błąd. Bardzo źle podszedłem do tej gry i traktowałem ją jako “GTA na Dzikim Zachodzie”. Oh, nie – ten tytuł wymaga szczególnego podejścia, a jednocześnie chłonięcia wykreowanego świata. Skala dbałości o szczegóły jest tu ogromna nie po to, aby odwracać od nich wzrok. Trzeba go na detalach zawieszać.
Control
Moja relacja z Control to w gruncie rzeczy historia o tym, jak skrajnie różnie można traktować gry. Gdy pierwszy raz sięgnąłem po ów tytuł, będąc wielkim fanem Alana Wake’a, kompletnie tego nie poczułem. Nie mogłem się w tym wszystkim odnaleźć i wydawało mi się, że fabuła jest tam zaledwie dodatkiem do strzelania.
Głupota? Trochę tak. Gdy bowiem rok później sięgnąłem po wersję Ultimate, którą miałem przyjemność recenzować, wrażenia były zupełnie inne. Wymagały jednak kompletnie odmiennego podejścia, w którym czytałem znajdźki, chłonąłem nawet najmniejsze szczegóły i głęboko zastanawiałem się nad sensem kolejnych poziomów, mocy i postaci.
The Walking Dead (Telltale Games)
I na sam koniec gra, do której musiałem dosłownie dojrzeć. To projekt, przy którym tytułu tego tekstu nie musiałbym brać w cudzysłów. Pierwsze podejście zaliczyłem jeszcze w 2012 roku, drugie jakieś dwa lata później. W obu przypadkach odbijałem się jak od ściany i w żadnym wypadku nie robiło to na mnie sporego wrażenia.
Sytuacja zmieniła się kilka lat temu, gdy starszy o kilka lat, bogatszy o nieco doświadczeń i kilka pogrzebów, ponownie sięgnąłem po ten tytuł. Gdy jest się starszym i – przede wszystkim – bardziej dojrzałym emocjonalnie, śmierć kolejnych postaci przestaje być tym samym, co bohaterów w sieciowych strzelankach. To produkcja świetnie napisana i kreująca postacie, z którymi łatwo się zżyć. I ich strata potrafi zaboleć.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS