Tekst publikujemy w ramach serii „Odlot. Magazyn Kulturalny”, wspólnego cyklu o kulturze dla subskrybentów Newsweeka i Mediaklubu. Więcej tekstów „Odlotu” znajdziesz klikając w link.
Rewolucja godności
Zanim zapoznają się państwo z filmami bezpośrednio mierzącymi się z wojną, warto wcześniej sięgnąć po choć jeden tytuł przyglądający się poprzedzającemu konflikt z Rosją wydarzeniu formacyjnemu dla współczesnej Ukrainy: Majdanowi „rewolucji godności”, jaka miała miejsce w Kijowie (i nie tylko) na przełomie 2013 i 14 roku. Ten wielki społeczny zryw okazał się momentem społecznego, obywatelskiego i narodowego przebudzenia. Ukraina dokonała wtedy wyboru prozachodniej orientacji. Obywatele poczuli się gospodarzami we własnym państwie, doprowadzili do ucieczki z kraju skompromitowanego, zorientowanego na Rosję prezydenta Janukowycza. Bez tego wielkiego przebudzenia dzisiejsza mobilizacja Ukraińców, heroicznie stawiających opór rosyjskim najeźdźcom, byłaby trudna do wyobrażenia.
Kijów, 15.12.2013, fot. Agata Grzybowska
Fot.: Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
Ukraińskie kino, zwłaszcza dokument, uważnie przyglądało się Majdanowi. Ze wszystkich filmowych przedstawień Majdanu na szczególną uwagę zasługuje „Majdan. Rewolucja godności” (2014) Siergieja Łoźnicy. Łoźnica – twórca urodzony na Białorusi, posiadający paszport Ukrainy, od lat mieszkający w Niemczech, słusznie uchodzi za najwybitniejszego aktywnego dziś ukraińskiego twórcę, zwłaszcza kina dokumentalnego. Choć kręci też bardzo ciekawe fabuły.
Dokumenty Łoźnicy bywają trudne w odbiorze, wymagają od widza wiele cierpliwości, aktywnego udziału w odczytywaniu zawartych w nich znaczeń. Nie inaczej jest z „Majdanem”. Łoźnica nakręcił film ze śladową narracją, bez żadnego prowadzącego nas przez obrazy z ukraińskiej rewolucji komentarza, bez bohaterów, których losy śledzilibyśmy w momencie historycznego przełomu. Łoźnica mówił, że nie interesowali go indywidualni uczestnicy Majdanu, chciał pokazać rewolucję z punktu widzenia całego społeczeństwa, narodu.
Przyglądając się zgromadzonej w centrum Kijowa obywatelskiej wspólnocie Łoźnica nie jest przy tym zainteresowany szukaniem gwałtownych, w oczywisty sposób spektakularnych scen i ujęć. Nie szuka ikonicznych obrazów rewolucji, wręcz przeciwnie, nie boi się całych sekwencji pokazujących nudę, stagnację, zastój, momenty, gdy pozornie nie dzieje się nic.
Poddanie się tym obrazom, wejście w ich rytm wymaga od nas sporego wysiłku. Na końcu dostajemy jednak fascynujący obraz tego, jak także w pozornie statycznych, pozbawionych gwałtownych wydarzeń momentach po cichu nawarstwia się historyczna zmiana.
Bardziej przystępne dla widzów, ale też bardziej oczywiste spojrzenie na Majdan oferuje dokument „Zima w ogniu” (2015) Jewgienija Afinejewskiego, dostępny w Polsce na Netflixie. Film kręcony jest już po sukcesie Majdanu. Twórcy wyraźnie chcą opowiedzieć w filmie historię Majdanu w sposób przejrzysty i zrozumiały dla międzynarodowego widza. Szukają jak najbardziej spektakularnych, efektownych obrazów ukraińskiej rewolucji. Jej archiwalne zdjęcia uzupełniają wywiadami z uczestnikami wydarzeń, tak by wielki ruch społeczny zyskał kilka konkretnych twarzy, bohaterów, w których losach łączy się wielka i mała, osobista historia.
Choć nie jest to dzieło tak artystycznie wysublimowane, jak film Łoźnicy, to jest to idealny tytuł by zacząć od niego zapoznawanie się z kinem pokazującym historię Ukrainy ostatnich ośmiu lat.
Okręt Ukraina
Chwilę po ucieczce Janukowycza z Ukrainy, w lutym 2014 roku, na Krymie rozpoczęły się wydarzenia, które ostatecznie doprowadziły do aneksji półwyspu 21 marcu 2014 roku przez Federację Rosyjską. Te wydarzenia pokazuje film Timura Jaszczenki „U311 Czerkasy” (2019), w 2020 roku nagrodzony przez publiczność na festiwalu kina ukraińskiego Ukraina! w Warszawie.
Aneksję Krymu obserwujemy z punktu widzenia załogi tytułowego okrętu ukraińskiej marynarki wojennej. Tak jak większość ukraińskiej floty z okolicy Krymu, zostaje on zamknięty przez rosyjską flotę czarnomorską na połączonym przekopem z Morzem Czarnym krymskim jeziorze Donzuław. Kolejne ukraińskie statki poddają się Rosjanom. Oficerowie i zawodowi żołnierze kuszeni są możliwością przejścia do służby we flocie rosyjskiej na znacznie atrakcyjniejszych finansowo warunkach, niż oferował angaż w ukraińskiej. Tylko Czerkasy nie zdejmują przez kolejne dni ukraińskiej bandery. Do momentu, gdy Rosjanie przeprowadzają udany szturm na pokład okrętu.
Jaszczenko pokazuje tę historię bez patosu i nadęcia. „Czerkasy” to nie kino bohaterskie ani wielkie widowisko wojenne. Tytułowy okręt jest przede wszystkim jednostką szkoleniową. Na pokładzie są zwykli rekruci, kompletnie nieprzygotowani mentalnie do udziału w wojnie.
Obraz codziennego życia na statku pokazany jest z wielkim szacunkiem do szczegółu, w niemal paradokumentalnej manierze – w „Czerkasach” występują zresztą prawdziwi ukraińscy marynarze z okrętu. Tak jak w „Majdanie” Łoźnicy widzimy moment, który mimo całego swojego historycznego znaczenia okazuje się zaskakująco niespektakularny.
A jednocześnie „Czerkasy” mają swoją metaforyczną wymowę. Film da się czytać jako obraz rodzenia się nowej, narodowej tożsamości Ukraińców po Majdanie, w kotle konfliktu z Rosją. Tak jak całe ukraińskie społeczeństwo, załoga Czerkasów integruje się wobec rosyjskiego zagrożenia, w momencie próby potwierdza swoją ukraińską tożsamość.
W piekle Donbasu
Aneksja Krymu przebiegła szybko i sprawnie. Rosja zajęła półwysep i trwale oddzieliła go od Ukrainy. W Doniecku i Ługańsku doszło do czegoś być może niebezpieczniejszego: utworzenia stałych centrów niestabilności, ośrodków ciągłego hybrydowego konfliktu, który bardzo wiele kosztował Ukraińców, zwłaszcza tych ze wschodniej części kraju.
Kino ukraińskie wielokrotnie pokazywało koszmar donieckiej rzeczywistości. Znów na szczególne wyróżnienie zasługuje tu obraz Siergieja Łoźnicy – tym razem jego fabuła „Donbas” (2018). Film dostępny jest w Polsce na VOD Against Gravity.
„Donbas” jest zbiorem luźno powiązanych ze sobą historii z kontrolowanego przez separatystów tytułowego regionu Ukrainy. Jak w większości fabuł Łoźnicy kluczem do poradzieckiej rzeczywistości jest w „Donbasie” mroczna, makabryczna groteska.
Separatystyczny Donbas zmienia się w dziele Łoźnicy w scenę, po której paradują najbardziej mroczne, odrażające i przerażające upiory poradzieckiej historii. Mamy więc urażoną, postimperialną dumę, pełną resentymentu wobec całego świata, łączącą zaborczą agresję z przekonaniem o własnej niewinności. Najlepiej widać to w scenie, gdy żołnierze separatystów legitymują i upokarzają zmierzających do Donbasu korespondentów zagranicznych mediów. Widzimy jak w języku „separatystycznej republiki” mieszają się nostalgie za Stalinem i za carem, czkawki po czerwonych i czarnych politycznych językach. Łoźnica pokazuje wreszcie, że niezależnie od ideologii, klasa panująca w samozwańczej republice bardziej niż jakikolwiek normalny rząd, przypomina zorganizowaną grupę przestępczą, bezwzględnie łupiącą ludność, która miała nieszczęście znaleźć się pod jej władzą.
Niektóre fragmenty „Donbasu” są przede wszystkim ponuro komiczne – jak sekwencja ślubu i wesela funkcjonariusza i funkcjonariuszki nowego reżimu – żenujący spektakl przaśnej, dworskiej obłudy. W innych śmiech grzęźnie nam w gardle. Przerażający jest wątek z ukraińskim żołnierzem, który przywiązany do słupa w centrum miasta jest obrażany, dosłownie opluwany, bity i upokarzany przez przechodzących w okolicy mieszkańców. Na końcu Łoźnica konfrontuje nas z oczywistą zbrodnią wojenną, tym bardziej przerażającą, że od początku włączoną w mechanizm kłamstwa i dezinformacji, stanowiących podstawową metodę sprawowania władzy w separatystycznym Donbasie.
„Donbas”
Fot.: materiały prasowe/Against Gravity
Bardziej kameralny, intymny portret sytuacji w dzielącym los Donbasu Ługańsku pokazuje film „Zapomniani” (2019) Darii Onyszczenko. Nastanie nowych porządków w Ługańsku obserwujemy z punktu widzenia trzydziestolatki, Niny. Jeszcze niedawno Nina pracowała jako nauczycielka ukraińskiego. Ale to było w dawnym życiu, w poprzednim ustroju, w świecie, którego już nie ma. Nowe władze „Republiki Ługańskiej” zakazują bowiem nauczania ukraińskiego. Lena musi przekwalifikować się, władza daje jej wybór: albo będzie uczyć rosyjskiego albo patriotyzmu – jak możemy zgadywać, bynajmniej nie ukraińskiego. Wszyscy mieszkańcy nowo utworzonej republiki muszą się określić, czy są „swoi czy obcy”, a władza z wielką uwagą sprawdza lojalność swoich nowych obywateli. Onyszczenko z paradokumentalnym zacięciem pokazuje groteskowe a przy tym pokracznie poważne polityczne rytuały nowej republiki.
Nie wszyscy się im jednak podporządkowują. Siedemnastoletni uczeń ze szkoły, gdzie pracuje Nina, wywiesza na dachu placówki ukraińską flagę. Między nim a Niną wywiązuje się romans. W tym samym czasie mąż Niny zarabia na czarnym rynku, przewożąc nielegalne towary między Ukrainą i samozwańczą republiką. Chce odłożyć dość pieniędzy, by razem z Niną uciec do Kijowa i tam zacząć na nowo.
Ucieczka, czy ściślej mówiąc pragnienie i niemożliwość ucieczki to podstawowe tematy filmu. W groteskowo-opresyjnej rzeczywistości Ługańska Nina szuka dla siebie przestrzeni wewnętrznej migracji – znajduje ją w zakazanym romansie z uczniem. Jej mąż chce z Ługańska fizycznie uciec – choć wie, że jeśli wyjedzie, to w Kijowie będzie uchodźcą we własnym kraju, w najlepszym wypadku traktowanym z protekcjonalnym współczuciem.
Kto podejmie się odbudowy?
Wewnętrznej przestrzeni ucieczki szukają także bohaterki nagrodzonego w Sundance dokumentu „Ziemia jest niebieska jak pomarańcza” (2020) Iriny Tsilyk – można go obejrzeć na VOD TVP. Film przedstawia rodzinę Trofymczuków, mieszkających tuż przy linii frontu wojny w Donbasie. W zdewastowanej przez wojnę rzeczywistości dom Trofymczuków jest bezpieczną przystanią, miejscem dającym przynajmniej symboliczne wytchnienie od wojny.
Podstawowym narzędziem ucieczki od bezpośredniości wojennego koszmaru jest dla rodziny kino. „Ziemia” jest filmem o tworzeniu filmu. Obserwujemy jak Trofymczukowie, pod kierunkiem nastolatki Mirosławy, kręcą krótki film zatytułowany „2014”, dokumentujący i ponownie odtwarzający ich doświadczenia z wojennego roku.
W jednej z ostatnich scen filmu widzimy znajomych, krewnych i przyjaciół Trofymczuków oglądających skończony film. Przerażająca historia została oswojona. Kino pozwala raz jeszcze przeżyć dawne traumy w bezpieczny sposób, daje narzędzia poradzić sobie z dramatyczną historią – tą osobistą i tą narodową.
Matka Mirosławy zadaje sobie w pewnym momencie pytanie czy nie powinna dawno temu uciec z córkami z linii frontu. Odpowiada sobie jednak, że jeśli wszyscy wyjechaliby z miasta, kto by je odbudował, gdy pojawi się do tego odpowiedni moment?
Ten moment, gdy można już odbudowywać, pokazuje „Atlantyda” (2019) Walentyna Wasianowicza, zwycięzca sekcji Horyzonty na festiwalu filmowym w Wenecji dwa lata temu. Film rozgrywa się we wschodniej Ukrainie, po zakończeniu wojny z Rosją, w roku 2025.
Wyzwolona wschodnia Ukraina przypomina postapokaliptyczny pejzaż. Snują się po niej złamani wojną, cierpiący na wszelkie możliwe powojenne traumy byli żołnierze, niezdolni wrócić do normalnego życia. Społeczeństwo jest głęboko podzielone, jedna część obwinia drugą za przeszłą wojnę. Ziemia kryje miny i trupy, woda nie nadaje się do picia, większość przedsiębiorstw zbankrutowało.
W tej beznadziei bohaterowie filmu starają się jednak szukać jakiejś nadziei. A przynajmniej determinacji, by zostać, spróbować oddać sprawiedliwość anonimowo leżącym w ziemi poległym, by podjąć jakiś wysiłek odbudowy – nawet jeśli wydaje się on beznadziejny, jeśli nie daremny.
Nadzieja jest dziś bardzo Ukraińcom potrzebna, możemy tylko trzymać kciuki, by po tej wojnie zostało jak najmniej ruin i poległych.
Czytaj też: „Celem Putina jest zniszczenie naszego państwa, kultury, języka, ludzi. Żeby żaden ślad po nas nie został”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS