W ciągu trzech miesięcy wartość akcji Tauronu notowanych na GPW podwoiła się. Spółka, która do tej pory kojarzyła się głównie ze spadkami, w ostatnich tygodniach stała się giełdową gwiazdą.
11 marca informowaliśmy, że Tauron stał się pierwszą groszową spółką w składzie WIG20. Oczywiście koronawirus zrobił swoje, spadki na Tauronie to jednak dłuższa historia. Brak perspektyw, brak dywidend, obciążenie nierentownym węglowym sektorem i perspektywa ogromnych inwestycji. Wszystko to odstraszało inwestorów. Od początku 2015 roku do marca 2020 wartość spółki na GPW spadła o 80 proc. i coraz głośniej zaczęło się mówić, że śladem Energi wypadnie z grona firm notowanych w WIG20.
Tauron groszowcem nie był jednak długo. Spółka jeszcze w marcu odrobiła część strat, prawdziwa hossa zaczęła się jednak pod koniec maja. Jeszcze 28 maja za jedną akcję spółki płacono 1,19 zł, dziś, a więc dwa tygodnie później, cena papierów Taurona szturmem przekroczyła 2 zł. Tauron w końcu giełdowo nawiązał do byka, którego ma przecież w nazwie (łac. taurus – byk). Wcześniej co bardziej złośliwi obserwatorzy sugerowali, że firma powinna rozważyć zapożyczenie nazwy od Ursusa (lac. ursus – niedźwiedź), to niedźwiedź bowiem lepiej oddawał giełdową formę firmy. Teraz “byk” wreszcie zaczął rosnąć.
Za ożywieniem na Tauronie nie stoją oczywiście zoologiczne zabawy nazwami. W bieżącej działalności spółki nie zmieniło się wprawdzie aż tyle, by uzasadnić tak gwałtowny wzrost wyceny, jednak inwestorzy zdają sie wyceniać przede wszystkim przyszłość. A dokładniej nadzieje na zmiany, na których Tauron miałby mocno skorzystać. Podkreślmy słowo “miałby”, póki co bowiem nie wiadomo, czy rzeczywiście skorzysta.
Energetyka pozbędzie się balastu?
Chodzi o dekarbonizacje, a dokładniej rzecz ujmując reformę polskiego górnictwa. Choć temat jest skomplikowany i do tej pory reformy w sektorze skutkowały przede wszystkim wpadaniem z deszczu pod rynnę, to jednak teraz inwestorzy mają nadzieję, że przynajmniej dla energetycznych spółek zmiany będą pozytywne. Do tej pory bowiem energetykę traktowano jako naturalne źródło dofinansowywania górnictwa i ratowania branży.
Cierpiał na tym i Tauron, któremu wciśnięto m.in. nierentowne Brzeszcze. Transakcji sprzeciwiał się ówczesny prezes Taurona, Dariusz Lubera. Argumentował, iż transakcja jest nieopłacalna. Prezesa jednak odwołano i transakcję dopięto, o czym informowaliśmy w artykule “Polityczna miotła karze za Brzeszcze“. Kopalnia do tej pory stanowi obciążenie dla wyników Tauronu.
Teraz podejście ma się zmienić, a przynajmniej tak wynika ze wstępnych zapowiedzi. – Plany rządu zakładają stworzenie nowego giganta węglowego pod wodzą Węglokoksu – pisała na początku tygodnia Karolina Baca-Pogorzelska. Projekt zakłada skupienie większości kopalni w jednym podmiocie, rozważany jest Węglokoks. I choć na pierwszy rzut oka wygląda to na przerzucanie aktywów (jak w przypadku “reformy” polegającej na przetransferowaniu aktywów upadającej Kompanii Węglowej do Polskiej Grupy Górniczej), to jednak dla akcjonariuszy Tauronu najważniejszy jest fakt, że w owym podmiocie znaleźć się mają m.in. aktywa Tauronu, dokładniej kopalnie Tauron Wydobycie.
Tauron Wydobycie, czyli straty, straty, straty
Dlaczego perspektywa pozbycia się sporej części aktywów tak rozgrzewa inwestorów Tauronu? Wystarczy spojrzeć na wyniki spółki. Segment wydobycia jest w niej trwale nierentowny. Tylko w I kwartale 2020 roku wygenerował on 84 mln zl straty netto. Pod kreską było też wytwarzanie (elektrownie węglowe). Spółka zarabiała z kolei na OZE, dystrybucji i sprzedaży. Zrzucenie balastu węglowego i skupienie się na bardziej rentownych segmentach mogłoby się zatem dla Tauronu okazać korzystne i wydaje się, że właśnie to wyceniają inwestorzy podczas rajdu z ostatnich dwóch tygodni.
Warto jednak pamiętać, że o projekcie restrukturyzacji górnictwa i energetyki wciąż wiadomo niewiele. Ba, nie wiadomo nawet, czy wejdzie on w życie, a nawet jeśli to nastąpi, to na jakich zasadach. Tauron może więc zyskać, ale nie musi. Inwestorzy dyskontują przyszłość, ale muszą pamiętać o tym, że przyszłość może okazać się inna, niż zakładają. Choć dekarbonizacyjny impuls wydaje się bardzo mocny, to jednak sprawa reformy górnictwa to nie tylko kwestie ekonomiczne, ale i społeczne, których nie można pominąć. Do tego dochodzi zwyczajowa uległość rządów, które nie potrafiły przez lata podejmować niepopularnych dla związkowców decyzji. Wystarczy wspomnieć choćby poczynania ministra Sasina z początku roku, który w nierentownej PGG lekką ręką rozdawał podwyżki. Teraz to właśnie kłopoty tejże spółki są głównym zagadnieniem w temacie reformy górniczej.
Kwestia politcznego podejścia do górników sprawia zresztą, że do końca czerwca na szczegóły raczej nie ma co liczyć. Rząd ma w głowie teraz walkę o reelekcję Andrzeja Dudy i gwałtowne ruchy w górnictwie byłyby stąpaniem po cieńkim lodzie. Na plany reformy branży górniczej i energetycznej najprawdopodobniej przyjdzie czekać nam do lipca.
Adam Torchała
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS