Wideo stworzył Scott Manley, amerykański youtuber zajmujący się ogólnie pojętą tematyką kosmosu i jego eksploracji. No i grą komputerową Kerbal Space Program, która jest symulatorem programu kosmicznego wzbogaconym o sporą dawkę ironii.
Rzeczone wideo jest wykonane w technologii 360 stopni. Można się do woli “rozglądać” po widocznym na nim nocnym niebie. Manley mieszka w Kalifornii, więc z dużym prawdopodobieństwem oglądając wideo “stoimy” na pustyni na wschodzie tego stanu. Można tam znaleźć wiele miejsc położonych daleko od cywilizacji, a co za tym idzie z nocnym niebem wolnym od zanieczyszczenia światłem.
Narracja jest oczywiście w języku angielskim. Można jednak włączyć automatyczne napisy Youtube i ich tłumaczenie na polski. Efekt jest daleki od ideału, ale można co nieco zrozumieć.
Istotą wideo jest to, że Manley naniósł na widok nieba satelity o sztucznie podkręconej jasności. Tak bardzo, żeby było je wyraźnie widać. Dzięki temu można zobaczyć, ile kręci się ich nad naszymi głowami. A jest ich dużo, choć normalnie zdecydowanej większości nie widać. Po prostu są za małe i nie odbijają dość światła Słońca, aby można je było obserwować z Ziemi nieuzbrojonym okiem.
W tej chwili naszą planetę okrąża około 2,4 tysiąca aktywnych satelitów. Do tego około trzech tysięcy nieaktywnych. Ponadto jeszcze 30 tysięcy różnego rodzaju kosmicznych śmieci o średnicy większej niż 10 centymetrów (np. głównie resztki rakiet i satelitów). Tych najmniejszych śmieci o średnicy centymetra i mniej są już miliony.
Na nagraniu widać wyraźnie, że część satelitów porusza się bez wyraźnego porządku. W większości to te, które znajdują się na niskiej i średniej orbicie ziemskiej. Różne satelity wojskowe, badawcze, systemów nawigacyjnych i część telekomunikacyjnych.
Dodatkowo widać wyraźny pas obiektów, które wydają się nie poruszać. To satelity telekomunikacyjne na orbicie geostacjonarnej, biegnącej około 36 tysięcy kilometrów nad równikiem. Oferuje ona unikalną możliwość – umieszczony na niej obiekt porusza się z taką prędkością, że pozostaje na stałe nad tym samym punktem na równiku. “Widzi” więc ciągle ten sam fragment kuli ziemskiej. To świetna cecha dla satelitów telekomunikacyjnych, ponieważ umożliwia im ciągłą stabilną pracę. Z tego powodu na przykład wszystkie anteny telewizji satelitarnej w Polsce są skierowane w podobnym kierunku, generalnie na południe. Przechwytują bowiem sygnały od kilku konkretnych satelitów telekomunikacyjnych wiszących nad równikiem. Gdyby ich nie było, to nie dość, że anteny naziemne musiałyby się ciągle poruszać śledząc przelatujące satelity, to jeszcze owych satelitów musiałoby być dużo, aby ciągle jakiś był nad Europą i transmisja pozostawała nieprzerwana.
Pod koniec wideo Manley “włącza” też widok śmieci krążących po orbicie w wyniku testów broni antysatelitarnej. To wydarzenia generujące ich więcej niż cokolwiek innego. Tego rodzaju próby przeprowadziło wojsko Chin, Indii i USA. Pisałem o nich szerzej przy okazji tegorocznej indyjskiej próby rakiety antysatelitarnej. Pocisk wystrzelony z Ziemi trafiając satelitę rozbija ją na tysiące, albo i dziesiątki tysięcy fragmentów. Wiele z nich może zostać w kosmosie lata, zanim szczątkowa atmosfera na niskiej orbicie zwolni je na tyle, aż wpadną w jej gęstsze warstwy i spłoną.
W imię bezpieczeństwa USA, a przy okazji dla ludzkości
Żeby osiągnąć efekt wizualny, jak ten widoczny na filmiku, Manley musiał wykonać mrówczą pracę polegającą na ustaleniu orbit wszystkich satelitów i obiektów, które można zobaczyć z wybranego przez niego miejsca na Ziemi. Następnie musiał przetworzyć te dane tak, aby na ich podstawie stworzyć symulację kropek przelatujących po nocnym niebie.
Odpowiednie dane źródłowe są łatwo dostępne. Amerykańskie wojsko śledzi obiekty znajdujące się na orbicie od wystrzelenia w kosmos w 1957 roku pierwszego satelity – radzieckiego Sputnika. Odpowiada za to Space Surveillance Network (Sieć Obserwacji Kosmosu) składająca się z kilkunastu radarów, teleskopów i satelitów. Dane przez nie zebrane po opracowaniu są umieszczane w tak zwanym Space Catalog (Katalog Kosmosu), który jest encyklopedią wszystkich dzieł ludzkich rąk umieszczonych na orbicie okołoziemskiej. Obecnie liczy ona 44 tysiące pozycji. Swoje obserwacje prowadzi też między innymi NASA i ESA (Europejska Agencja Kosmiczna). Kluczowe znaczenie mają jednak te wojska USA.
Amerykanie nie robią tego z dobroci serca. U podstawy jest interes bezpieczeństwa USA. Każdy obiekt na orbicie może być potencjalnym zagrożeniem dla amerykańskich satelitów wojskowych, kluczowych satelitów telekomunikacyjnych czy misji NASA. Warto też wiedzieć, gdzie i kiedy dany obiekt może wejść w atmosferę, ponieważ czasem fragmenty satelitów potrafią spaść na ziemię.
Dzięki publicznemu udostępnianiu danych na temat obiektów w kosmosie, w sieci można znaleźć portale oferujące podgląd ruchu na orbicie na żywo. Na przykład strona Stuffin.space. Widać na niej, ile satelitów i śmieci krąży nad naszymi głowami.
Ryzyko kosmicznej katastrofy
Zatłoczenie orbity jest powodem do niepokoju naukowców. Już w 1978 roku pracownik NASA Donald Kessler opisał możliwy scenariusz, w którym gęstość obiektów na niskiej orbicie doprowadza do sytuacji, kiedy zderzenie dwóch z nich rozpoczyna reakcję łańcuchową. Szczątki powstałe w wyniku pierwszej kolizji wywołają kolejne, te wywołają kolejne i tak dalej. Efektem może być takie zagęszczenie szczątków na niskiej orbicie, że będzie ona zbyt niebezpieczna dla misji załogowych, a każdy umieszczony na niej satelita będzie skazany na zniszczenie w krótkim czasie.
Grafika NASA przedstawiająca większe komiczne śmieci krążące wokół Ziemi. Jak widać, zauważalnie zaśmieciliśmy ten mały wycinek kosmosu Fot. NASA
Praca Kesslera dała początek myślenia o kosmicznych śmieciach jako o problemie. Obecnie wszystkie państwa formalnie to rozumieją i są podejmowane starania, aby nie zaśmiecać orbity bardziej niż to konieczne (między innymi z tego powodu testy broni antysatelitarnej są traktowane bardzo krytycznie przez praktycznie cały świat). Trwają również różne programy mające na celu stworzenie rozwiązań pozwalających na uprzątnięcie zużytych satelitów. Można to zrobić albo wypychając je na jakąś odległą orbitę cmentarną, albo popychając ku atmosferze w celu wejścia w nią i spłonięcia. Amerykańskie przepisy wymagają na przykład, by wszystkie satelity umieszczane na cennej orbicie geostacjonarnej w celu obsługi terytorium USA, pod koniec swojej aktywności były usuwane tą pierwszą metodą.
Nie ma wyliczeń pozwalających kiedy i jak może się rozpocząć opisana przez Kesslera katastrofa. Może w ogóle do niej nie dojść. Jest szereg starych satelitów i śmieci określanych jako potencjalny punkt zapalny, ale nie sposób dokładnie zasymulować przebiegu ich kolizji, a co za tym idzie powstałej chmury szczątków. Jest jednak pewne, że im więcej różnych obiektów na niskiej orbicie, tym większe ryzyko.
W ramach cyklu o nazwie “Taka ciekawostka” opisuję różne sprawy, rzeczy i wydarzenia, które mi osobiście wydają się ciekawe i warte opisania. Niekoniecznie takie, które są w jakiś sposób związane z tym, co się obecnie dzieje w Polsce i okolicy.
Tematykę dyktują moje zainteresowania, czyli ten zafascynowany światem chłopiec, który ciągle siedzi w mojej głowie. Kosmos i jego eksploracja. Wielkie rakiety. Samoloty, okręty, czołgi i inny ciężki sprzęt wojskowy. Niezwykłe osiągnięcia techniki. Historia zimnej wojny, naznaczonej wielkimi testami broni jądrowej i szalonymi pomysłami na to, jak zniszczyć cywilizację.
Forma tego cyklu nieco odbiega od standardu Gazeta.pl. Co chyba już widać wyraźnie. Będzie swobodnie, bezpośrednio a nade wszystko będę starał się opisywać zawiłe tematy najprościej i najjaśniej jak się da. Postaram się też odpowiadać na merytoryczne komentarze pod tekstami.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS