W sierpniu 2018 r. 42-letnia Kinga Kozak miała w sądzie w Bielsku-Białej swoją pierwszą rozprawę rozwodową. Ze Zbigniewem byli małżeństwem od 16 lat, mają córkę. Dziewczynka ma dziś 9 lat. W małżeństwie nie układało się. Znajomi mówią, że Kinga i Zbigniew nie pasowali do siebie. Ona po anglistyce, pracowała w firmie z branży motoryzacyjnej. Zbigniew był na górniczej emeryturze. Rok przed rozwodem kupili duży dom w Buczkowicach. Wynajmowali jego część, by go utrzymać.
Wszystkie sprawy związane z rozwodem Kinga i Zbigniew mieli ustalone. Rozwód miał być bez orzekania o winie, prania brudów itd. Chcieli sprzedać dom i podzielić się pieniędzmi. Gdyby się nie udało, Zbigniew miał się przenieść na piętro, a Kinga z córką zająć dół.
W sądzie nastąpił nieoczekiwany zwrot. Zbigniew zmienił zdanie i nie zgodził się na rozwód.
Wieczorem, o godzinie 19.20, Kinga dzwoniła do matki. Opowiadała, że rozmawiała z adwokatem, że w grudniu może założyć kolejną sprawę. Była pełna optymizmu, że mimo wszystko będzie mogła rozpocząć nowe życie. Opowiadała matce, że akurat robi zakupy.
Policjanci przeglądający potem zapis z monitoringu w Gemini Parku w Bielsku-Białej potwierdzają, że tak faktycznie było. – Wysłali mi zdjęcie, żebym potwierdziła, czy to na pewno córka. Kamera nagrała ją w chwili, gdy rozmawiała ze mną przez telefon – mówi Ewa Jakubska, matka. Ciemną sukienkę i buty, w których była wtedy Kinga, znaleziono potem w domu w Buczkowicach. Tak samo jak jej torebkę i telefon komórkowy.
Kinga męża się nie bała
Kinga poznała Zbigniewa, gdy uczyła angielskiego jego córkę z pierwszego małżeństwa. Postanowili się pobrać. – Córka nie przyznawała nam się do tego, ale uważam, że nie byli szczęśliwym małżeństwem. Powiedziała nam, że chce się rozwieść, pytała, co my na to – opowiada pani Ewa. – My nigdy nie wtrącaliśmy się do jej życia – mówi matka zaginionej.
Pani Ewa z mężem mieszkają na wsi pod Włoszczową, są już na emeryturach. Wcześniej, 11 sierpnia, w sobotę, Kinga przywiozła do nich córkę i wróciła do domu. 13 sierpnia rano 42-latka przyjechała na dworzec kolejowy po tatę, który był jej świadkiem w sądzie. Po rozprawie odwiozła go na pociąg. – Gdyby Kinga bała się męża, na pewno poprosiłaby ojca, żeby z nią został – przypuszcza pani Ewa.
Kinga zrobiła zakupy w Gemini Parku i pojechała do domu. Następnego dnia próbowała się dodzwonić do niej córka. Wiele razy, bez efektu. Zaniepokojona powiedziała o tym dziadkom. – Natychmiast chwyciliśmy za telefony. Ja dzwoniłam do córki, a mąż do zięcia. Córka nie odbierała, zięć powiedział, że są w domu jej rzeczy, jest też samochód, ale jej nie ma. Stwierdził, że gdzieś wyszła – mówi pani Ewa. Rodzice zgłosili zaginięcie Kingi. – Jeszcze w środę rozmawiałam ze Zbyszkiem. Nic nie wskazywało, że mógłby coś złego zrobić córce. Myślę, że gdyby coś było nie tak, wyczułabym to w jego głosie – przypuszcza pani Ewa.
Policja przyjęła zgłoszenie o zaginięciu Kingi. Zbigniew został przesłuchany. – Policja bardzo mnie prześladuje – miał potem powiedzieć swojemu bratu.
W czwartek Zbigniew powiesił się na strychu. – Jego rodzice nie żyją, policja nie mogła skontaktować się z jego dorosłą już córką, więc pojechałam do Buczkowic, by zająć się sprawami związanymi z pogrzebem – mówi pani Ewa.
Nie pomagają policjanci, media i detektyw
Policjanci przesłuchali wszystkie osoby, które znały Kingę i Zbigniewa. W ich domu w Buczkowicach sprawdzano wszystkie pomieszczenia za pomocą specjalnych preparatów wykrywających najmniejsze ślady krwi. Nie znaleziono niczego podejrzanego. Żaden z przesłuchanych sąsiadów niczego nie zauważył. Na ulicy rośnie sporo drzew i żywopłoty, ludzie nie zaglądają sobie tutaj do okien.
Policjanci sprawdzili miejsca, w których logował się telefon Zbigniewa. Przeczesano spory fragment lasu, płetwonurkowie przeszukali pobliskie Jezioro Czerniańskie, użyto sonaru. Nie znaleziono niczego.
Historia Kingi została nagłośniona w mediach, m.in. w programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. W sprawie zaginionej nie zadzwonił ani jeden telefon.
Koledzy i koleżanki Kingi przyjeżdżali do Buczkowic i zabierali na spacer jej psa. Liczyli na to, że może on znajdzie jakiś ślad. Nic to nie dało. Policyjny pies też nie podjął śladu.
W rozwikłaniu zagadki nie pomogli ani wynajęty detektyw, ani znana jasnowidzka. – Zapłaciłam 300 zł i nie dowiedziałam się, co się stało z córką. Pani najpierw powiedziała, że córka przefarbowała włosy i wyjechała. Gdy powiedziałam, że zięć popełnił samobójstwo, zmieniła zdanie. Stwierdziła wówczas, że córka też nie żyje, ma strzaskaną twarz, dwoje podobnych do siebie ludzi wciągnęło ją do samochodu, chcieli ją postraszyć, ale coś poszło nie tak. Ręce opadają – mówi pani Ewa.
Jakubska jest opiekunką prawną wnuczki. – Dla wnuczki zrobiliśmy w naszym życiu rewolucję. Najpierw do Buczkowic przeprowadziłam się ja, potem dołączył mąż. Robimy to dla wnuczki, bo tu jest jej ulubiona szkoła, koleżanki. Ale musimy mieszkać w domu, w którym doszło do tragedii. Najchętniej pozbylibyśmy się go od razu. Ale powstrzymuje nas myśl, że może jednego Kinga do tego domu powróci – mówi matka.
To nie jest czaszka naszej córki
Rok temu na rzecznej łasze w Wiśle znaleziona została ludzka czaszka. Śledczy przekazali ją do badań w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. Sehna w Krakowie. Po upływie blisko roku do Prokuratury Rejonowej w Cieszynie biegli przekazali informację, że DNA pobrane z czaszki pasuje do DNA zaginionej osoby. Do Kingi Kozak. – Byłem zdziwiony. Bo czaszka wyglądała na starą, taką z okresu wojennego. Ale ekspertyza biegłych nie pozostawiała wątpliwości. DNA się zgadzało. Czaszka była podniszczona w wyniku działalności zwierząt. Ale jak zauważyli biegli, już po śmierci tej osoby – mówi Andrzej Hołdys, prokurator rejonowy w Cieszynie.
W okazaniu czaszki uczestniczyli rodzice Kingi. – To nie jest jej czaszka! Ona miała drobną głowę, ta czaszka jest kwadratowa. Nie zgadza się uzębienie. Kindze nie wyrosła trójka, a w czaszce był normalny ząb – zapewniają.
Jakiś czas temu do pani Ewy odezwała się mieszkanka Warszawy. Twierdzi, że widziała Kingę w tramwaju. Śledczym udało się zabezpieczyć monitoring z tramwaju. Rodzice nie mają żadnych wątpliwości – kobieta na nagraniu to ich córka. Policjanci mają jednak związane ręce, bo dorosła osoba jeśli chce, może zniknąć, zmienić swoje życie i nikogo o tym nie informować.
Ewa Jakubska złożyła wniosek do cieszyńskiej prokuratury o ponowienie badań genetycznych. – Musiało dojść do makabrycznej pomyłki – uważa.
– Pomyłkę wykluczamy, ale oczywiście jesteśmy w stanie przeprowadzić inne badania, np. superprojekcję. Polega na nakładaniu na zdjęcie czaszki zdjęcia osoby wykonane za jej życia i porównywaniu punktów antropometrycznych. Nie sądzę jednak, by biegli z krakowskiego instytutu, który cieszy się najwyższym autorytetem, mogli się pomylić – uważa Hołdys.
Jeśli kolejne badania nie przysporzą wątpliwości, Kinga zostanie uznana za zmarłą. Ale zagadka, co się wydarzyło w sierpniu 2018 r., nie zostanie rozwiązana. – Wierzę, że żyje, że była w Warszawie. Chciałabym tylko, żeby dała znać, napisała, że to ona. Jeśli wybrała inne życie, trudno. Ale nie zaznam spokoju, póki nie będę widzieć – mówi matka.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS