Ten przepis jeździ ze mną po Włoszech już drugi tydzień. Myślałam – będę stąd pisać wieczorami. Publikować coś od czasu do czasu, odpisywać na co ważniejsze maile – bo jak to tak bez pracy zupełnie? To nie mój styl, odwykłam wszak do urlopów totalnych. Te przysługują pracownikom etatowym, nie blogerom z działalnością gospodarczą, kredytem i horrendalnym zusem. A jednak zbuntowałam się, w ramach wakacyjnego puczu ustawiłam pierwszego w mojej blogerskiej karierze autorespondera – że nie ma mnie, odpoczywam, przerwę od pracy mam, pierwszą od roku. Dogonili mnie jednak i tutaj – od kilku spraw i rozpoczętych projektów nie udało się zwiać. Nic to jednak, tych parę telefonów i maili nie zmienia zasadniczo zbyt wiele. Co mi się bowiem udało wspaniale, to nie przejmować się tym zanadto. Nie odczuwać stresu na myśl o projektach, w których nie wezmę udziału, o pełnej skrzynce, ani o ludziach, którzy czegoś ode mnie chcą.
Udało mi się wozić ten przepis ze sobą drugi tydzień i przysiąść do niego dopiero wtedy, kiedy mi się zachciało. Nie dlatego, że muszę. Wrócić do komputera w taki dzień, kiedy jest to czystą przyjemnością – nad samiutkim brzegiem jeziora Garda, na luźnej i spokojnej końcówce wyjazdu, w ramach relaksu po intensywnym zwiedzaniu. Siedzę na kempingu, pod płaczącą wierzbą, mąż serwuje mi drugą kawę, dzieci bujają się w hamakach. Dwa metry ode mnie fale pluskają o brzeg, słońce migocze w wodzie, za turkusową taflą – wielkie góry. Nic nie muszę. Mogę i chcę – powiedzieć Wam, że wakacje to wspaniały wynalazek, ale znalezienie dystansu do wszystkiego, co zostawia się za sobą, bywa wielką sztuką. Fizycznie nie odpoczęłam tutaj zanadto – zrobiłam dziesiątki kilometrów w upale, pieszo i na rowerze. Wakacje w kamperze to nie all inclusive – trzeba gotować i sprzątać, obczajać trasy, kempingi i mapy. Emocjonalnie – jak to na wyjeździe z dziećmi, które czasem męczą się i kłócą, czasem marudzą i płaczą. Ale w głowie mam relaks, jestem tu i teraz, chłonę, podziwiam i smakuję. Może dla wielu to normalne, ale dla mnie to sukces. To uczucie jest luksusowe, bardziej niż warunki, w których wypoczywam.
A teraz już idę na plażę, a potem rowerami do miasteczka. Gapić się, pstrykać zdjęcia i chłonąć. Do usłyszenia niebawem – będę mieć Wam dużo do opowiedzenia. Szczerze mówiąc – już nie mogę się doczekać. I chyba o to właśnie chodziło.
MAKARON Z KURKAMI I SEREM PLEŚNIOWYM, ORZECHAMI I PIETRUSZKĄ
Nie mam pojęcia, co powiedzieliby na to Włosi, obawiam się, że pasta bez gęstego sosu mogłaby tutaj nie przejść. Ja jednak uwielbiam takie szybkie makarony, z paroma tylko składnikami, nawilżone jedynie masłem. Lubię, kiedy dodatki są jędrne, a ich smak wyrazisty. To połączenie kurek z chrupiącymi orzechami, słonym pleśniakiem i masą pietruchy jest serio przepyszne!
Składniki (na 4-5 porcji):
- 500 g makaronu tagliatelle lub papardelle, najlepiej świeżego (użyłam świeżego makaronu szpinakowego z Lidla)
- 300 g kurek
- 100 g sera pleśniowego (najlepiej kruchego, jak lazur, nie kremowego jak gorgonzola)
- 1 cebula
- 1 pęczek pietruszki
- 2 garście orzechów włoskich lub pekan
- sól, pieprz
- masło do smażenia
Przygotowanie:
- cebulę obrać, posiekać drobno i zeszklić na maśle
- kurki wypłukać dokładnie, duże pokroić (małe zostawiam w całości), dorzucić je na patelnię, oprószyć solą i pieprzem, dusić ok.10-15 minut (do czasu aż odparuje początkowo wydzielony płyn i grzyby zezłocą się ładnie)
- pokroić ser, posiekać pietruszkę i orzechy (te ostatnie warto uprażyć na suchej patelni)
- ugotować makaron, po odlaniu rozpuścić na dnie garnka łyżkę masła i połączyć w nim wszystkie składniki na niedużym ogniu
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS