Pod kasztanowcami Tumskiego Wzgórza stanął niedawno kameralny pomnik Tadeusza Mazowieckiego opatrzony jego życiową sentencją: „Można się spierać, można się różnić, ale nie wolno się nienawidzić”. Lekko przygarbiona postać w długim prochowcu przygląda się w filozoficznej zadumie spacerowiczom, okazałej budowli Małachowianki i rozległej panoramie na dolinę Wisły.
Pierwszy premier wolnej Polski pochodził właśnie z Płocka, tu się urodził, spędził swe dzieciństwo i wczesną młodość. Przodkowie naszego bohatera pochodzili ze szlacheckiego rodu herbu Dołęga, który już w XV wieku zamieszkiwał ziemię dobrzyńską, a potem rozprzestrzenił się po całym Mazowszu. Bezpośredni antenaci na przełomie XVIII i XIX stulecia objęli w posiadanie majątek we wsi Umienino Łubki i tym samym włączyli się w orbitę naszego miasta, pobierając choćby naukę w Małachowiance i uczestnicząc w życiu publicznym. Szlacheckie pochodzenie zobowiązywało, na kartach polskiej historii wielu Mazowieckich zapisało się uczestnicząc w dziewiętnastowiecznych zrywach niepodległościowych.
W rodzinie z pokolenia na pokolenie pieczołowicie kultywowano legendę o patriotycznych dokonaniach Onufrego Mazowieckiego – uczestnika spisku podchorążych powstania listopadowego 1830 roku, wspominano też dokonania pradziadka Tadeusza Mazowieckiego – Konstantego, który w 1831 za swe męstwo otrzymał szlify podporucznika. Wielu członków rodu brało udział w powstaniu styczniowym; walecznością w boju odznaczyli się Julian Mazowiecki, zesłany po upadku powstania na Sybir oraz jego syn Polikarp, który był adiutantem naczelnika powstania – Zygmunta Padlewskiego.
Rodzice przyszłego premiera – Jadwiga i Bronisław, należeli do płockiej elity intelektualnej. Ojciec był absolwentem Małachowianki, jeszcze wtedy Gimnazjum Gubernialnego. Po ukończeniu nauki w naszej szkole wybrał medycynę i podjął studia w Warszawie. Po uzyskaniu dyplomu powrócił w rodzinne strony i w 1898 roku objął w Płocku stanowisko lekarza powiatowego. Pracy w mieście i w okolicy było aż nadto, świeżo upieczony doktor nie narzekał zatem na brak zajęć. Chętnie angażował się w akcje służące podniesieniu poziomu zdrowia ludności. Niestety jego ustabilizowane życie często zakłócały wojny. W 1904 roku został powołany do wojska i uczestniczył jako lekarz w wojnie rosyjsko – japońskiej. Na szczęście powrócił z niej bez szwanku, a po kilku latach powierzono mu stanowisko lekarza miejskiego.
Tadeusz Mazowiecki, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org
Wydawało się, iż jest to najlepszy czas na życiową stabilizację; Bronisław Mazowiecki na początku 1914 roku ożenił się z Jadwigą Szemplińską. Przewrotny los wkrótce jednak rozdzielił świeżo upieczonych małżonków, ponieważ kilka miesięcy później wybuchła I wojna światowa. Znowu Bronisław Mazowiecki został zmobilizowany w szeregi wielkiej armii, pozostawiając w domu swą żonę, która była już wtedy przy nadziei.
Pierwsze dziecko doktorostwa – Jadwiga, przyszło na świat w 1915 roku, ale szczęśliwy ojciec musiał poczekać aż trzy lata, by cieszyć się swą córką. Na wojnie, nadzorując frontowe szpitale, dosłużył się nawet szlifów generalskich. Powrócił do Płocka, jednak rodzinna sielanka nie trwała zbyt długo. Dwa lata później ponownie rozpętała się wojenna zawierucha; od wschodu nad Polskę nadciągało śmiertelne dla młodego państwa zagrożenie – wielka czerwona armia. Tym razem małżeństwo wspólnie zaangażowało się w obronę Płocka przed bolszewikami; doktor kierował szpitalem polowym i punktem opatrunkowym zlokalizowanym w szkole „Reginek”, tymczasem Jadwiga Mazowiecka udzielała się w aprowizacyjnych organizacjach kobiecych, niosących pomoc walczącym żołnierzom.
Kiedy wreszcie ucichły odgłosy wojny, można było powrócić do zwykłego, codziennego życia. Państwo Mazowieccy zamieszkali najpierw w kamienicy przy ulicy Tumskiej, a potem przenieśli się do nowoczesnego budynku przy ulicy Dominikańskiej 5 (obecnie ulica 1 Maja), tak zwanej „nowej katedry”. Tu 18 kwietnia 1927 roku przyszedł na świat Tadeusz Mazowiecki, drugi i najmłodszy syn doktorostwa po o dwa lata starszym Wojciechu.
Od najmłodszych lat dzieciom przekazywano tradycyjne zasady moralne, oparte z jednej strony na patriotycznych dokonaniach rodu i kultywowaniu miłości do ojczyzny, a drugiej strony na żarliwej i niezachwianej wierze katolickiej.
Tadeusz Mazowiecki zapamiętał swego rodzica jako człowieka, który w obejściu bywał srogi, ascetyczny, ale nigdy nie stosował wobec swych dzieci kar cielesnych. Ażeby utrzymać je w ryzach, nie nazbyt często wystarczyła tylko ostra reprymenda, która była na tyle nieprzyjemna, że zapamiętywało się ją na całe życie. Ojciec był aktywny społecznie; zainicjował akcję „Kropla Mleka”, był też współtwórcą Koła Lekarzy Szkolnych. Z jego pomysłu powstał w mieście plac zabaw według założeń doktora Jordana.
Bronisław Mazowiecki z zaangażowaniem poświęcał też swój czas życiu diecezji, był działaczem Akcji Katolickiej. Po przewrocie majowym stał się antypiłsudczykowski, ale nigdy też nie opowiedział się po stronie modnej wtedy, nacjonalistycznej ekstremy. Dbał wręcz o to, by dzieci nie przyswoiły sobie tak powszechnego w II Rzeczpospolitej, antysemickiego szowinizmu. Nie dzieląc ludzi na lepszych i gorszych, niósł swą pomoc wszystkim bez wyjątków. Nie ulega wątpliwości, że był katolikiem, który postanowił żyć według zasad swej wiary i że właśnie tak pojmował kardynalne przykazanie o miłości do bliźniego swego; z żelazną konsekwencją wprowadzał je w życie.
Matka Jadwiga podzielała zasady etyczne swego męża, wpajając potomstwu ten światopogląd. W domu rodzinnym dbano także o to, aby dzieci nie wyrosły na wynoszących się, nadętych paniczyków, dlatego też po lekcjach bawiły się z całą dzieciarnią z podwórka. W czasie wakacji nie było inaczej; mimo iż najczęściej dzieci spędzały je w rodzinnym dworze w Umieninie lub też w innej posiadłości rodowej Mazowieckich bądź Szemplińskich pod czujną opieką rozlicznych ciotek i wujów, przez cały, boży dzień włóczyły się po okolicy z miejscowymi dziećmi; to dopiero była dla nich najlepsza zabawa. Na Tadeusza czekał w Umieninie również jego ulubiony rower i Kasztanka, którą matka dostała w posagu. Spokojna, stara klacz wybornie nadawała się do nauki jazdy konnej.
Międzywojenny Płock oferował tymczasem innego rodzaju dziecięce gratki; rodzina chodziła czasem na ptysie do cukierni Szałańskiego przy Tumskiej albo zakładu Kownackiego przy placu Narutowicza. Czasem do miasta przyjeżdżał cyrk lub też miejski teatr wystawiał przedstawienia dla dzieci. W zimie organizowano ślizgawkę, można też było zjeżdżać szybko i z fantazją na sankach wzdłuż starej ulicy Mostowej.
Mijały lata i, póki co, nic nie zakłócało szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa. Tadeusz spędził je pośród wielkiej historii, magicznie zaklętej w płockich murach – pomnikach chwalebnej przeszłości, przechadzając się po tych samych ulicach, których dotykały stopy polskich monarchów i innych wielkich postaci. Niepowtarzalny klimat Płocka, trochę prowincjonalnego, pamiętającego jednakże okresy swego splendoru i jednocześnie wykazującego aspiracje części mieszkańców do intelektualnego i kulturalnego rozwoju, był wprost wymarzonym miejscem, aby już w dzieciństwie snuć ambitne, dalekosiężne plany i nie pogrążyć się w życiowej gnuśności.
Niestety, w 1938 roku rodzinę spotkał dotkliwy cios; ojciec zmarł na gruźlicę, okazało się też, że pozostawił po sobie sporo długów. Trzeba było zatem podjąć trudne decyzje. Pod młotek poszły rodzinne dobra w Umieninie. Tadeusz pragnąc odzyskać równowagę w życiu, które poczęło się sypać jak domek z kart, stał się jeszcze bardziej religijny. Długie godziny spędzał w kościele, służąc jako ministrant do mszy celebrowanych przez księdza Romana Fronczaka – prefekta Małachowianki i opiekuna biedniejszej, płockiej młodzieży.
Wybuch II wojny światowej zaskoczył wszystkich. Już pierwszego dnia na Płock spadły bomby. Rodzeństwo spędzało akurat wakacje w Pepłowie. Tadeusz miał właśnie rozpocząć naukę w Jagiellonce, ale Niemcy pozamykali wszystkie szkoły. W „nowej katedrze” znajdowała się teraz siedziba gestapo. Aby uniknąć wywiezienia na przymusowe roboty, Tadeusz w wieku 13 lat podjął pracę gońca w szpitalu św. Trójcy, pomogli dawni koledzy ojca, którzy dobrze go wspominali. Chłopiec doprowadzał do szpitala chorych, rozdawał korespondencję i dostarczał przesyłki do różnych urzędów.
Rodzina musiała się przenieść do mieszkania przy ulicy Misjonarskiej, a po likwidacji płockiego getta – na ulicę Kwiatka. Tadeusz był naocznym świadkiem wysiedlenia Żydów z miasta w marcu 1941 roku; obserwował całe zdarzenie z okien szpitala, cierpiał, ponieważ nie można im było pomóc, podać chociażby jednej kromki chleba. Z kolei 18 września 1942 roku, przebywając w swym mieszkaniu, z przerażeniem obserwował egzekucję 13 członków płockiego AK. Na plac zagoniono okolicznych mieszkańców, by przyglądali się kaźni. Bojownicy ruchu oporu zginęli z okrzykiem „Niech żyje Polska!”. Mazowiecki zapamiętał te wstrząsające wydarzenia do końca życia.
Tragedia dotknęła także bezpośrednio rodzinę. Brat Wojciech podjął pracę w niemieckim hotelu „Ostland” (budynek przetrwał do dziś, znajduje się przy ul. Misjonarskiej u wylotu w ulicę Kościuszki). Zaangażował się w działalność konspiracyjną, z czego członkowie rodziny nie zdawali sobie sprawy. Pewnej nocy został przyłapany przez Niemców w chwili, kiedy prowadził nasłuch angielskiej radiostacji, za co został wywieziony do obozu Stutthof, skąd już nie powrócił.
Podczas okupacji Tadeusz Mazowiecki uczył się na tajnych kompletach. W ten sposób przyswoił sobie materiał dwóch klas gimnazjum. Kiedy zakończyła się wojna, wcale nie był pewien, czy chce dalej się uczyć. Od 1943 roku pracował jako pomocnik zarządcy w majątku w Miszewie Murowanym. Ta praca wyjątkowo przypadła mu do gustu. W określeniu planów na przyszłość pomogła mu dopiero długa rozmowa ze starym przyjacielem ojca – doktorem Aleksandrem Macieszą. Ten na kilka miesięcy przed swą śmiercią ( zmarł 10 października 1945 roku) poradził Tadeuszowi, aby bez względu na wszystko kontynuował swą edukację. Tym sposobem nasz bohater znalazł się wśród uczniów Małachowianki, która niezwłocznie po zakończeniu wojny reaktywowała nauczanie. Nadrobił stracone lata szkolne i już w 1946 roku pomyślnie zdał maturę.
fot. Wiktor Pleczyński
Znajomości i przyjaźnie zawiązane z rówieśnikami ze szkolnej ławy okazały się niezwykle trwałe. Koledzy Tadeusza Mazowieckiego wspominali go, jako chłopaka często zamyślonego, trochę nieobecnego, mówiącego wolno i z namysłem. Był dla nich typem „naukowca”. Szczególnie aktywnie udzielał się w Amatorskim Zespole Artystycznym.
Grupa zapaleńców – Krystyna Kuleszanka, Zbigniew Rosa, Witold Kotyński i Zbigniew Kłopotowski pod przewodnictwem księdza Seweryna Wyczałkowskiego wystawiała sztuki teatralne w Płocku i okolicy. Mocno zżyli się ze sobą i nawet wtedy, kiedy rozjechali się po ukończeniu Małachowianki po całym kraju, to jeszcze długo w czasie swych pobytów w rodzinnych domach spotykali się w Płocku, kultywując licealną przyjaźń.
Tadeusz Mazowiecki wybrał studia prawnicze w Warszawie. Sądził wtedy, że ten kierunek poszerzy jego wiedzę humanistyczną. Zaraz po przybyciu do stolicy rzucił się wir studenckiego życia. W trakcie gorących, nocnych dyskusji kształtowały się poglądy, spierano się na argumenty. Mazowiecki nie zamierzał rezygnować ze swego gorliwego katolicyzmu i na początku odnosiło się wrażenie, że nowy porządek polityczny i religia mogą ze sobą bezkolizyjnie współistnieć. Pewne elementy oficjalnej ideologii wydawały się nawet atrakcyjne, takie jak chociażby społeczne aspekty marksizmu, problemy awansu społecznego i wyrównywania życiowych szans. Mazowiecki był również zafascynowany teorią personalizmu katolickiego Emmanuela Mouniera. Pomijając nachalną ideologię, komunizm mamił szczególnie ważną dla Mazowieckiego ideą sprawiedliwości społecznej, której do tej pory nie zagwarantował żaden inny ustrój polityczny.
Przede wszystkim jednakże z zapałem student z Płocka biegał na wykłady na Krakowskim Przedmieściu. Zaangażował się również w działalność Koła Prawników. W 1947 roku został prezesem Akademickiej Spółdzielni Wydawniczej, którą z wielkim wysiłkiem postawił na nogi. Była to instytucja odpowiedzialna za drukowanie podręczników i skryptów, których permanentnie brakowało studentom. Oprócz wielu poszukiwanych pozycji Mazowieckiemu udało się wydać książki dla Wydziału Teologii Katolickiej, czym podpadł komunistycznym aktywistom. Ci próbowali posądzić go o kradzież, lecz intryga się nie powiodła. Tym niemniej w 1948 roku Mazowiecki ustąpił ze swego stanowiska.
W tym życiu – trochę jeszcze w Płocku, ale w dużej mierze już w stolicy pojawiła się niespodziewanie, może nie pierwsza, ale niewątpliwie wielka miłość. Latem 1947 roku Tadeusz zabawił kilka dni nad morzem, do Płocka wracał razem ze swą szkolną przyjaciółką – Krysią Kotulanką. Długa podróż i niemniej długie rozmowy zbliżyły ich do siebie. Krystyna była od Mazowieckiego trochę starsza, w czasie wojny wiele przeżyła, była w konspiracji, a potem w obozie Ravensbrück.
Te dramatyczne przeżycia pozostawiły po sobie straszne piętno; dziewczyna zachorowała na gruźlicę.
– „Krysia była moim przewodnikiem i ideałem. Ciepłym, głębokim i mocnym człowiekiem, twardym w swej chorobie (…) to była miłość stopniowo rodząca się z przyjaźni. Wspólna droga do dojrzewania i silne więzy, które między nami się zakorzeniły. Głęboko ją pokochałem.” – wspominał po latach Mazowiecki.
Krystyna podjęła pracę w jednej z płockich bibliotek, był zatem jeszcze jeden powód, by odwiedzać rodzinne miasto. Razem odbywali długie spacery po okolicznych lasach. Pobrali się 29 października 1950 roku w płockim kościele św. Dominika. Tadeusz Mazowiecki pisał już w tym czasie artykuły dla gazety „Słowo Powszechne” i tygodnika „Dziś i Jutro”, mogli sobie zatem pozwolić na wynajęcie skromnego mieszkania w podwarszawskim Świdrze. Niestety choroba Krystyny po długim okresie remisji, znów dała znać o sobie ze zdwojoną siłą. Pomimo podjętego leczenia w szpitalu w Otwocku Krystyna zmarła pod koniec 1951 roku. Dla Tadeusza Mazowieckiego był to straszliwy cios, z którego długo nie mógł się wydźwignąć.
Po śmierci żony „…moim ratunkiem i ucieczką stała się praca. Tak głęboko wszedłem w bieżące sprawy polityczne, że miałem do nich niedostateczny dystans” – powiedział po latach.
Rzeczywiście, na przełomie lat 40 i 50 XX wieku związał się ze środowiskiem PAX Bolesława Piaseckiego. Była to organizacja zmierzająca do wywołania rozłamu w kościele i podporządkowania katolików władzy komunistycznej. Tymczasem Mazowiecki wciąż był przekonany, że dzięki personalizmowi możliwe jest stworzenie takiego ładu, gdzie wolność jednostki, choćby w aspekcie prezentowanego światopoglądu, można pogodzić z nowymi wymogami społeczno – ustrojowymi. Dla niego jako katolika nie można było się odwrócić od spraw bieżących, dlatego też uczestnictwo w życiu publicznym było wyrazem chrześcijańskiej odpowiedzialności.
Kiedy wreszcie PAX zaczął ostro dryfować w kierunku ścisłego podporządkowania katolików i duchowieństwa komunistycznej władzy, Mazowiecki, wciąż się ścierając z jego kierownictwem, stał się niewygodny ze swymi poglądami w środowisku warszawskim, został więc skierowany do Wrocławia. W rezultacie do rozbratu z PAX doszło na przełomie 1955 i 1956 roku. Wtedy związał się ze środowiskiem skupionym wokół „Tygodnika Powszechnego”, założył też warszawski Klub Inteligencji Katolickiej.
Przebywając od 1953 roku w stolicy Dolnego Śląska Tadeusz Mazowiecki szefował redakcji „Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego”. Pewnego dnia jego serce zabiło mocniej dla korektorki, która pracowała w tej samej firmie. Ewa Proć była śliczną brunetką. Wyróżniała się inteligencją i ciętym dowcipem. Nie epatowali znajomych swą miłością i po kilkunastu miesiącach cichej zażyłości pobrali się w kwietniu 1955 roku. Pierwsze lata małżeństwa nie należały do mlekiem i miodem płynących. Po opuszczeniu przez Tadeusza Mazowieckiego PAX-owskiego imperium prasowego nie łatwo było o pracę.
Obydwoje znaleźli się na cenzurowanym, ale szczęśliwie klepali swą biedę. W 1958 roku z pomysłu Mazowieckiego powstało pismo „Więź”, w którym przez 22 lata pełnił funkcję redaktora naczelnego. Początki były bardzo trudne, nie było funduszy, ale pismo zostało ciepło przyjęte przez środowiska redakcji katolickich, szczególnie „Tygodnika Powszechnego”. W wirze gorączkowej pracy nawet nie zauważono, kiedy w siedzibie „Więzi” Służba Bezpieczeństwa założyła podsłuch i dokładnie inwigilowała wszystkich pracowników. Tajna operacja trwała nieprzerwanie przez całe lata. Szczególne zainteresowanie wzbudzał, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, sam Mazowiecki, któremu dla celów operacyjnych nadano kryptonim „Boss”.
W 1961 roku Tadeusz Mazowiecki został posłem na Sejm III, IV i V kadencji z ramienia Koła „Znak”. Przez dziesięć lat wciąż zadawał władzy ludowej trudne pytania. Skrytykował między innymi ustawę o rozwoju systemu nauki i oświaty, sprzeciwiając się kształceniu w oparciu o zasady marksistowskie. Domagał się również gwarancji dla pozaszkolnego nauczania religii. W 1966 roku w związku z obchodami milenijnymi doszło do otwartego konfliktu na linii państwo – kościół. Obydwie struktury organizowały oddzielne obchody, starając się przeciągnąć na swą stronę jak największą część społeczeństwa. Rozgorzała otwarta walka o „rząd dusz”.
W tej sytuacji Mazowiecki interpelował w Sejmie o zażegnanie kryzysu i powołanie komisji do rozstrzygnięcia spraw spornych. W 1968 roku jako jedyny przekazał Sejmowi petycję protestującej młodzieży z Wrocławia. To również on stworzył i był jednym z sygnatariuszy interpelacji poselskiej do premiera w sprawie wydarzeń marcowych 1968 roku.
”Co rząd zamierza uczynić – pytał – by powściągnąć brutalną akcję milicji i ORMO wobec młodzieży akademickiej i ustalić odpowiedzialność za brutalne potraktowanie tej młodzieży?” Nie trudno się domyślić, że na posłów „Znaku” spadły z mównicy sejmowej partyjniackie obelgi. Zenon Kliszko – gorliwy poplecznik Gomułki grzmiał, że „postawili się naprzeciw ogólnej opinii narodu”, a swoją interpelację skierowali do… „ulicy i zagranicy”!
Po protestach robotniczych w grudniu 1970 roku Mazowiecki domagał się powołania komisji sejmowej do zbadania ich przebiegu. Nasz płocczanin nie odwracał wzroku od trudnych spraw, wciąż pytał i dociekał, znowu stał się persona non grata, dlatego też nie został powołany na kolejną sejmową kadencję.
Gorący rok 1968 tragicznie zapisał się w życiorysie Tadeusza Mazowieckiego ze względów osobistych. U żony stwierdzono nowotwór piersi. Mimo przeprowadzonej operacji choroba nieubłaganie postępowała. Mazowiecki po raz drugi podjął walkę o życie ukochanej osoby – bywał codziennie w szpitalu, spędzał długie godziny przy łóżku chorej, odwodził Ewę od złych myśli, czytał jej książki, opiekował się, jak tylko umiał, starając ze wszystkich sił odwrócić zły los. Ten jednakże nie dał się ani przebłagać, ani zaczarować.
Ewa Mazowiecka zmarła 27 stycznia 1970 roku. Mazowiecki po raz kolejny przeżył załamanie psychiczne, musiał jednakże zająć się swoimi trzema synami, z których najmłodszy Michał miał zaledwie 3 lata. Nie łatwo mu było stać się ojcem na pełny etat tym bardziej, że synowie mieli jego krew, wielokrotnie bywali niepokorni. Mazowiecki ponad stopnie w szkole dbał jednak o ich rozwój intelektualny i wyrabianie potrzeby samodzielnego myślenia. Niejednokrotnie uczestniczyli w rozmowach, które ojciec prowadził w domu ze swymi gośćmi. Włączał swych synów do poważnych dyskusji dorosłych. W ten niekonwencjonalny sposób starał się traktować swe dzieci po partnersku. Pociechą i wytchnieniem stawały się wspólne wakacje – nad morzem, w górach lub też nad mazurskimi jeziorami.
W życiu zawodowym Tadeusz Mazowiecki wciąż pełnił funkcję redaktora naczelnego „Więzi”. Po pracy jego dom był „aż za otwarty” (jak wspomina jeden z synów) dla coraz liczniejszej grupy dysydentów. W ten naturalny sposób Mazowiecki stał się dla młodszych opozycjonistów duchowym przywódcą i niekwestionowanym autorytetem. Taki stan rzeczy nie uszedł oczywiście uwadze SB, która widziała w nim rewizjonistę poważnie zagrażającego ludowej władzy.
Sam Mazowiecki nie próbował zresztą kryć się, po której stoi stronie. W 1977 roku przyjął rolę męża zaufania głodujących w warszawskim kościele św. Marcina, którzy protestowali przeciwko aresztowaniu członków Komitetu Obrony Robotników oraz dalszemu więzieniu robotników skazanych w procesach po protestach w Radomiu i w Ursusie. W tym samym roku Mazowiecki zorganizował w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej sesję „Chrześcijanie, a prawa człowieka”.
Podsumowując konferencję wypowiedział słowa, które głęboko zapadły w pamięć jego uczestnikom i jednocześnie stały się na długie lata politycznym credo naczelnego „Więzi”:
„…temu narodowi potrzeba oddechu, brakuje rzeczywistego traktowania jako podmiotu praw, jako podmiotu współodpowiedzialności za jego losy, za wspólne losy kraju. Słowem – by przejść do słowa „kompromis” – kompromis między rządzonymi a rządzącymi nie jest poza granicą naszych rozważań o prawach człowieka i obywatela(…) Ale chodzi o kompromis, a nie o poddaństwo myśli i postaw ludzkich. Tylko społeczeństwo, które wykazuje swą zdolność do samoobrony w proteście i w budowie swej społecznej infrastruktury, tylko społeczeństwo, które zachowuje zdolność do bycia podmiotem, może w ogóle coś ocalić i coś wywalczyć.”
Jak prorocze były te przemyślenia okazało się niedługo potem w czasie strajków sierpniowych 1980 roku. Kolejna dekada stała pod znakiem wytężonej działalności politycznej. Latem strajki objęły cały kraj, ale najpoważniejszy rozpoczął się na Wybrzeżu. Emocje sięgnęły zenitu; władza nie chciała pertraktować z gdańskimi stoczniowcami, a stoczniowcy niech chcieli ani na krok ustąpić władzy. W tej sytuacji Tadeusz Mazowiecki w porozumieniu z Lechem Wałęsą powołał Komisję Ekspertów, która stworzyła warunki do wyjścia z negocjacyjnego impasu.
Po zakończeniu strajku Mazowiecki stał się głównym doradcą przywódcy „Solidarności”. Pierwszy opozycyjny związek zawodowy, jedyny taki po tej stronie żelaznej kurtyny, wkrótce potrzebował swego niezależnego organu prasowego; naturalną koleją rzeczy misję utworzenia „Tygodnika Solidarność” i stanowisko redaktora naczelnego powierzono na początku 1981 roku Tadeuszowi Mazowieckiemu. Kilkanaście miesięcy później skończył się jednakże polski, piękny sen o wolności. Wprowadzenie stanu wojennego dla dziesiątków tysięcy działaczy ruchu oznaczało często wielomiesięczne internowanie. Mazowiecki został zatrzymany już 13 grudnia 1981 roku i został zwolniony jako jeden z ostatnich ponad rok później.
Po zwolnieniu stał się jednym z najbliższych doradców Lecha Wałęsy. Zajął się także pracą publicystyczną i angażował w działalność warszawskiego KIK. Pod koniec dekady przygotował spotkanie i brał udział w obradach plenarnych Okrągłego Stołu. Nieodmiennie stał na stanowisku, że przejęcie władzy z rąk PZPR powinno nastąpić w drodze negocjacji przy użyciu demokratycznych metod, dlatego też był jednym z twórców porozumienia, które doprowadziło do wyborów 4 czerwca 1989 roku.
Po zwycięskich wyborach 24 sierpnia Tadeusz Mazowiecki wypowiedział w Sejmie pamiętne słowa: „mogę być premierem dobrym albo złym, ale nie zgodzę się być premierem malowanym.” Jak syzyfowego podjął się zadania, wiedział o tym tylko on sam. W kraju należało przeprowadzić wiele trudnych reform i zmian ustrojowych, włącznie ze zmianami konstytucji. Polska budowała się od nowa. W zakres spraw nadzwyczaj pilnych wchodziło również wydźwignięcie kraju z kryzysu gospodarczego i finansowego, niezwłocznie wdrożono zatem tzw. plan Balcerowicza.
W czasie swego exposé, premier tak m.in. sformułował swe plany: „rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy. Ma ona jednak wpływ na okoliczności, w których przychodzi nam działać. Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania.”
Później wielu adwersarzy zarzucało premierowi, że zastosował wobec wielu prominentnych działaczy poprzedniego ustroju politykę „grubej kreski”, która miała jakoby puszczać w niepamięć wszelkie krzywdy i nadużycia, których się dopuścili. Tadeusz Mazowiecki nigdy nie był zwolennikiem konfrontacji, jak też stosowania nadzwyczajnych rozrachunków z przeszłością, ponieważ wychodził z założenia, że właściwa ocena ludzkich czynów i postaw naruszających prawo należy do organów ścigania, obiektywnych prokuratur i niezawisłych sądów – organów powołanych przez demokratyczne państwo do realizacji tego typu zadań. Sam też uważał, że pojęcie „grubej kreski” zostało ponad miarę zmistyfikowane.
Kraj krok po kroku dźwigał się z chaosu i kryzysu. Mnożyły się problemy społeczne, gospodarcze i polityczne. W tych warunkach okazało się, że w szybkim tempie narasta konflikt w samym obozie solidarnościowym. Lech Wałęsa, który aspirował do przewodniczenia całemu ruchowi politycznemu, z niechęcią spoglądał na szybko rosnącą popularność Mazowieckiego, samego premiera postrzegał jako swego rywala. W najbliższych miesiącach musiało zatem dojść do otwartego konfliktu. Okazja nadarzyła się już w 1990 roku. Szef związku stanął w opozycji do rządu krytykując, iż reformy w kraju posuwają się zbyt wolno. Jawnie głosił tezę, że nie byłoby tego rządu bez jego namaszczenia i poparcia. Niebawem też podjął decyzję, że będzie się ubiegał o prezydenturę.
Taka postawa Wałęsy doprowadziła do rozłamu; w łonie obozu solidarnościowego stworzyła się frakcja, której celem była obrona rządu Mazowieckiego. Wkrótce przekonano również premiera, aby wziął udział w wyborach prezydenckich.
Opisując tę sytuację ten stwierdził: „znalazłem się w sytuacji, w której każde rozwiązanie było złe”. Obu konkurentów omal nie „pogodził” w wyborach ten trzeci – Stan Tymiński. Ostatecznie wyścig o najwyższy fotel w państwie zakończył się zwycięstwem Lecha Wałęsy.
W obliczu tego rozstrzygnięcia Tadeusz Mazowiecki podał swój gabinet do dymisji, nie zszedł jednakże ze sceny politycznej. Swych zwolenników skupił w nowej formacji – Unii Demokratycznej, której szefował jeszcze przez wiele lat, potem po zjednoczeniu z Kongresem Liberalno – Demokratycznym, także Unii Wolności. Był wybierany posłem na Sejm Rzeczpospolitej Polskiej I, II, i III kadencji w latach 1991 – 2001.
Jeszcze w 1991 roku Komisja Praw Człowieka ONZ powierzyła Tadeuszowi Mazowieckiemu misję specjalnego sprawozdawcy w objętych wojną krajach byłej Jugosławii. Napatrzył się tam na ludzkie cierpienie. Odżyły demony z dzieciństwa, obrazy ludzkiego bestialstwa, o których myślał, że już nigdy więcej nie wrócą. Na Bałkanach gorzko się rozczarował; człowiek człowiekowi wyrządzał ten sam ból, tylko w jeszcze bardziej perfidny sposób.
Mazowiecki raportował drobiazgowo o wszystkich, stwierdzonych przez siebie zbrodniach i nadużyciach. Wkrótce jednak zrozumiał, że społeczność międzynarodowa nie zamierza w jakikolwiek sposób ingerować w konflikt i spokojnie przygląda się hekatombie tysięcy ludzi. Z tego też powodu na znak protestu jako jedyny wysoki funkcjonariusz ONZ podał się do dymisji. Zdał sobie sprawę, że stał się jedynie wygodną przykrywką, jak mówił „listkiem figowym”, dla instytucjonalnej bierności tej organizacji.
Tadeusz Mazowiecki odsunął się od aktywnej działalności politycznej w 2006 roku. Cztery lata później został doradcą Prezydenta Bronisława Komorowskiego. Za swą wytrwałą działalność został uhonorowany Orderem Orła Białego, Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, Orderem Ecce Homo i wielu innymi odznaczeniami. W 2011 roku odebrał tytuł Honorowego Obywatela Płocka. Mówił wtedy: „Nowego Płocka nie znam, ale moje korzenie są w tym mieście. Wszystko, co mnie ukształtowało, wyniosłem właśnie stąd. Co mogłem zrobić dla kraju, zrobiłem także dla tego miasta.
Tadeusz Mazowiecki zmarł 28 października 2013 roku. Został pochowany w rodzinnym grobowcu w podwarszawskich Laskach. Pogrzeb, który odbył się 3 listopada miał charakter państwowy. Na ten dzień ogłoszono żałobę narodową. Naszemu premierowi na pożegnanie zabrzmiał krakowski Dzwon Zygmunta.
Czy premier płocczanin spełnił swe marzenie o świecie sprawiedliwym dla wszystkich ludzi? Wiadomo, że to utopia, ale jest tak istotną dla człowieka wartością, że warto dla niej poświęcić nawet całe życie.
Działalność i decyzje polityczne Tadeusza Mazowieckiego wciąż budzą wiele kontrowersji. Cóż można powiedzieć jego niecierpliwym adwersarzom? Na początek może tyle, iż nie można opowiadać, że przeżyło się ulewę, patrząc na nią tylko przez szybę. Ci zatem, którzy nie przeżyli okupacji, okresu stalinowskiej dyktatury oraz gomułkowskiego i gierkowskiego PRL-u powinni się jeszcze wstrzymać ze zbyt pochopnymi osądami. Pozostawmy je póki co obiektywnej historii…
Ponadto poddałbym pod rozwagę mądre słowa Sigrid Undset:
„Jeżeli jakiś naród zapomina o swych bohaterach albo próbuje ich pomniejszać zamiast otaczać czcią i wdzięcznością, sam skazuje się na to, żeby być małym i trwożliwym narodem i traci zmysł bronienia się przed wszystkim, co obce i wrogie…”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS