W niewielkim górskim przysiółku na Żywiecczyźnie wszyscy się znają. Na tyle dobrze, że wiedzą, czego po każdym można się spodziewać. Ta zbrodnia zdumiała jednak wszystkich. Owszem mówiło się o małżeńskich konfliktach w rodzinie C., ale żeby morderstwo? Nawet posterunkowy nie chciał początkowo wierzyć, gdy rankiem 2 stycznia Edward C. zjawił się w komisariacie i oświadczył, że zabił żonę.
Tak zaczyna się artykuł “Ta zbrodnia zdumiała wszystkich… Rodzinna tragedia”, który ukazał się w “Kronice Beskidzkiej” 19 grudnia 1991 roku. Poniżej jego dalszy ciąg.
Małżeństwem byli od 30 lat. Edward C. jest powściągliwy w słowach lecz uważa, że większość tego czasu żyli zgodnie. Wychowali trójkę dzieci, z których każde poszło już na swoje. Ostatnimi czasy zamieszkiwali więc sami. Już jednak wcześniej coś zaczęło się pomiędzy nimi psuć.
– Gdy żona przeszła na rentę – mówi Edward C. – coraz częściej zaglądała do kieliszka. Gdy zmęczony wracałem po pracy do domu, niejednokrotnie namawiała mnie do picia razem z nią. Odmawiałem, bo alkoholu nie lubię, lecz wtedy zaczynały się w domu awantury. Potem dowiedziałem się, że dużo czasu spędza w miejscowej restauracji, gdzie dobrze się bawi w towarzystwie przypadkowo spotkanych osób. Z domu zaczęły ubywać różne przedmioty, które wynosiła i sprzedawała. Miałem o to do niej pretensje, prosiłem aby się zmieniła. Niestety, bez skutku. Przed miesiącem doszły mnie słuchy, że spotyka się z jakimś mężczyzną. Nie złapałem ich na gorącym uczynku, ale przestałem jej wierzyć.
– Nie planowałem zabójstwa żony — zeznał w śledztwie – ta myśl zrodziła się u mnie nagle. Po południu w Nowy Rok usłyszałem, że wychodzi z domu. Przez okno zobaczyłem, jak wsiadła na rower, na którym wcześniej umieściła wyniesiony z mieszkania adapter. Wróciła po ok. trzech godzinach. Byłem wtedy u sąsiada, do którego też wkrótce przyszła. Miała ochotę coś wypić, ale my nie mieliśmy wódki. Wyszła gdzieś, aby ją przynieść. Wróciła bez niczego i zaraz potem ja poszedłem do domu. Żona została jeszcze u sąsiada i przyszła za godzinę. Miałem wrażenie, że pod wpływem alkoholu. Zapytałem, dlaczego nie ma w domu adapteru. Odpowiedziała, że się zepsuł i oddała go do naprawy. Kilka dni temu sprzedała bez mojej wiedzy drewno, które otrzymałem od matki. Gdy też jej to wypomniałem, zaczęła się do mnie wulgarnie odnosić, groziła że mnie zabije, nawet rzuciła w moją stronę tasakiem. Aby się nie awanturować, poszedłem do pokoju i włączyłem telewizor. Wkrótce przyszła za mną i położyła się do łóżka, chyba zasnęła. To stało się nagle. Przyszło mi do głowy, że nie mogę jej tego wszystkiego darować. Postanowiłem ją zabić. Poszedłem po siekierę. Przed oczyma stanęły mi wszystkie lata spędzone w tym zaniedbanym domu, bez ciepłych posiłków, bez spokoju po nocach. Widziałem nieposprzątane mieszkanie, którym żona od dawna się nie zajmowała. Poczułem się oszukany.
Wtedy trzykrotnie uderzył leżącą kobietę obuchem siekiery w głowę. Gdy była martwa wyszeptał: “czy musiało się tak stać…?”
– Gdy ta wiadomość do mnie dotarła – zeznawała jedna z córek – uświadomiłam sobie, że tak to wszystko musiało się skończyć. Po prostu mój ojciec nie mógł psychicznie wytrzymać postępowania matki. Jak pamiętam, nigdy nie miała dla nas czasu, często nie było jej w domu, piła alkohol i sprzedawała rodzinny dobytek. Ojciec był bardzo spokojnym człowiekiem. Gdy matka się awanturowała, on cicho siedział i był jakiś zadumany. Żal mi, że będzie musiał odbywać karę. To matka była przyczyną tej tragedii.
— Nie winię ojca za to, co zrobił — powiedziała prokuratorowi druga córka. – On po prostu po tylu latach udręki nie wytrzymał tego wszystkiego i dopuścił się zbrodni. Sądzę – to słowa jej brata – że ojciec dopuścił się tego czynu pod wpływem miłości do matki. Nie chciał, aby wiązała się z kimś innym.
Również sąsiedzi i znajomi, którzy zeznawali w tej sprawie w prokuraturze i przed sądem, nie wypowiadali się źle o żonobójcy. -Edward C. – mówił jeden z nich – miał powody do tego, by narastały w nim gniew i złość aż do tragicznego wybuchu. Nigdy nie dał sobie powiedzieć coś złego na żonę. Sam gryzł się z myślami. Z policyjnej opinii wynika, że oskarżony w miejscu zamieszkania nie miał z nikim żadnych zatargów i konfliktów. Był spokojny i zrównoważony w pracy – jak stwierdzili jego przełożeni – był dobrym fachowcem, uczynnym kolegą.
Psycholog w sporządzonej dla potrzeb postępowania opinii uznał, że “agresywny czyn popełniony przez Edwarda C. był wynikiem wybuchu tłumionych od miesięcy negatywnych emocji, stopniowo narastających w skomplikowanej, uwarunkowanej wieloczynnikowo sytuacji psychologicznej”. Zdaniem biegłego psychiatry, w krytycznym momencie “działał on pod wpływem usprawiedliwionego okolicznościami silnego wzburzenia”. Przez “silne wzburzenie” uznaje się w prawie karnym gwałtowny poryw uczuciowy, w którym proces emocjonalny ma przewagę nad intelektualnym. Pewne przypadki zabójstwa w afekcie – w zależności od ich oceny moralnej – sąd może uznać za zasługujące na mniejsze potępienie niż przy pospolitych zabójstwach. Ma się wtedy do czynienia z tzw. uprzywilejowanym typem przestępstwa zagrożonym łagodniejszą karą. Taką właśnie kwalifikację prawną przyjął Sąd Wojewódzki w Bielsku-Białej wobec czynu Edwarda C., skazując go 29 października na karę 3 lat pozbawienia wolności.
DARIUSZ BANDOŁA
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS