A A+ A++

W miniony piątek Biały Dom poinformował, że 15 lipca gościem Joe Bidena będzie, w Waszyngtonie, kanclerz Angela Merkel.

Tego rodzaju wizyt, zwłaszcza na niewiele ponad dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech nie organizuje się po to, aby obwieścić o tym, że Stany Zjednoczone zablokują gazociąg Nord Stream 2, a zetem nadzieje wyrażane publicznie przez niektórych polskich polityków, w tym w randze wiceministrów, iż „nie wszystko jeszcze stracone” wydają się raczej wynikiem myślenia życzeniowego niźli odczytania realnej sytuacji. Wskazuje na to również termin wypuszczenia komunikatu o wizycie kanclerz Merkel, który opublikowany był przed rozpoczęciem spotkania państw grupy G – 7, ważnego spotkania z punktu widzenia strategii politycznej Waszyngtonu. Bidenowi udało się bowiem doprowadzić do porozumienia największych mocarstw demokratycznych w kwestii opodatkowania korporacji.

Stany Zjednoczone naciskały na sojuszników, aby ci wyrazili zgodę na docelowe wprowadzenie jednolitej stawki podatku korporacyjnego w wysokości 15 proc., co oznacza, że Unia Europejska będzie musiała przełamać opór niektórych krajów będących jednocześnie rajami podatkowymi (Irlandia, Węgry, Cypr może też Holandia) aby te zgodziły się podnieść podatki, w tym nakładane na transnarodowych gigantów technologicznych. Jest to część planu Bidena w zakresie powiększenia wpływów podatkowych. Komentatorzy zwrócili również uwagę na fakt, iż wizyta Angeli Merkel będzie miała miejsce już po upływie terminu zakończenia negocjacji w sprawie subsydiów dla firm przemysłu lotniczego. Chodzi o trwający już długo spór o dotacje dla Boeinga z jednej i konsorcjum Airbus z drugiej strony, co od lat wywoływało kontrowersje między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Wiele zatem wskazuje na to, że i w tej kwestii osiągnięto transatlantycki kompromis. W zamian, jak można przypuszczać Biden dostanie „prezent” w postaci twardszego stanowiska państw grupy G-7 wobec Chin.

Na początku tygodnia niemiecki dziennik ekonomiczny Handelsblatt poinformował też, o tym, że do Waszyngtonu udała się delegacja niemiecka, w skład której wchodzili dwaj najważniejsi doradcy ds. międzynarodowych kanclerz Merkel, których zadaniem miało być wynegocjowanie warunków i sposobów rekompensaty dla Ukrainy, która w wyniku uruchomienia Nord Stream 2 ma stracić wedle deklaracji prezydenta Zełenskiego rocznie od 2 do 3 mld dolarów. W minionym tygodniu w tej sprawie w Berlinie prowadził rozmowy ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba, który rozmawiał nie tylko z politykami, w tym z Heiko Maasem, ale również spotkał się z delegacją niemieckiego Komitetu Wschodniego Niemieckiej Gospodarki. Chodzi o wynegocjowanie, jak informują media na Ukrainie możliwie dużych inwestycji, mających rekompensować straty związane z uruchomieniem Nord Stream 2. O podobnych rozwiązaniach wspominał też publicznie Blinken, co wskazuje, iż tego rodzaju pomysły są obecnie dyskutowane. Osobną kwestią jest utrzymanie przez Rosję tranzytu swego gazu przez Ukrainę już po uruchomieniu Nord Stream 2, czego nie wykluczył sam Putin, stawiając jednak przed Kijowem warunki natury politycznej.

W związku z tymi wydarzeniami trzeba pokusić się o komentarz na temat naszej polityki zagranicznej, w której w ostatnich dniach zdaje się dominować frustracja. Niemcy już w kwietniu sformułowali ideę, a personalnie lansował ją szef Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, były ambasador swego kraju w Waszyngtonie i Paryżu Wolfgang Ischinger pisząc na ten temat zarówno długi artykuł na łamach Foreign Affairs, jak i wypowiadając się w podobnym duchu, dokończenia budowy Nord Stream 2 i przesunięcia negocjacji politycznych związanych z tym gazociągiem na czas późniejszy, powyborczy. Proponował też obwarowanie zgody Waszyngtonu zarówno koncesjami Berlina w postaci inwestycji na Ukrainie jak i przychylniejszym spojrzeniem na front antychiński, czy szerzej to ujmując, twardsza postawę wobec wschodnich satrapii. Już wówczas było widać gołym okiem, że jakieś rozmowy w tej kwestii trwają, pisałem o tym zresztą na łamach wPolityce. Skąd zatem zdziwienie i zaskoczenie polskiej dyplomacji woltą Joe Bidena i Departamentu Stanu? Czy nasza ambasada w Waszyngtonie nie ma rozeznania w nastrojach amerykańskiego establishmentu, które dla uważnego czytelnika amerykańskiej prasy są dość czytelne? Wówczas, kiedy Niemcy zaczynali rozmawiać z Amerykanami trzeba było wysyłać delegację do Berlina, Waszyngtonu i Kijowa, starać się cokolwiek ugrać, zaproponować kompromisowe rozwiązanie, może gorsze niźli zablokowanie Nord Stream 2, ale pozwalające nam cokolwiek uzyskać. Nie zrobiono tego i zachowaliśmy się w efekcie jak pokerzysta, który cały swój majątek postawił na jedną kartę, i teraz jest zdziwiony, że uczestniczący w tym samym rozdaniu partnerzy, z których jeden wydawał się przyjacielem bo ładnie się uśmiechał, pokazali lepsze karty. Szkoda tylko, że wyciągnięte z rękawa. Jeśli zawierzyliśmy deklaracjom Waszyngtonu w kwestii Nord Stream 2, to warto postawić pytanie o wiarygodność innych porozumień na których opieramy swoją wieloletnią strategię państwową.

Minister Piotr Naimski powiedział w trakcie niedawnej konferencji poświęconej kwestiom energetycznym, w której uczestniczyłem, że współpraca z amerykańskim Westinghouse daje szansę na realizację naszego planu, choć jest on bardzo ambitny i napięty, budowy zakładanej liczby reaktorów atomowych. A co będzie jeśli Waszyngton i w tej sprawie zmieni zdanie i zacznie wsłuchiwać się w opinie płynące z Berlina, który nie ma interesu aby Polska rozwijała ten sektor energetyczny? Rachunek jest bowiem prosty, w efekcie przyspieszenia polityki transformacji energetycznej, a na to zanosi się w Unii Europejskiej, za kilka lat zamknięte zostaną polskie kopalnie węgla brunatnego, co oznaczać będzie deficyt na naszym rynku energii. Albo zastąpimy go własną produkcją, np. z elektrowni atomowych, albo kupować będziemy energię na rynkach zewnętrznych. W ten sposób marża z Polski i tak wywędruje, tylko, że już nie za pośrednictwem rajów podatkowych takich jak Holandia czy Luksemburg, ale w postaci wyższych opłat za dostarczana nam energię. Jest to dla przyszłości polskiej gospodarki i utrzymania jej konkurencyjności na europejskim rynku sprawa absolutnie kluczowa. Czy chcemy stawiać wszystko na partnera, co do wiarygodności którego możemy mieć wątpliwości? Może trzeba zacząć poważnie brać pod uwagę oparcie się na technologii japońskiej, francuskiej lub pochodzącej z Korei Płd.?

Piszę o tym również dlatego, że właśnie zaczynają się zawiązywać korporacyjno – państwowe alianse w kwestiach związanych z gospodarką przyszłości i niedostrzeganie tego co się dzieje grozi nam tym, iż znów będziemy w niedoczasie i zabiegać będziemy o spowolnienie projektów, które mogą okazać się niekorzystne dla Polski.

Aleksander Nowak, wicepremier nadzorujący rosyjski sektor energetyczny napisał w długim artykule opublikowanym przez jeden z branżowych periodyków, że niektórzy rosyjscy eksperci szacują, iż roczna konsumpcja wodoru w skali świata w 2050 roku wyniesie nawet 700 mln ton. Przy czym jego zdaniem właśnie teraz decyduje się model tego gigantycznego rynku przyszłości. Możemy mieć do czynienia albo z systemem wielkich producentów, którzy wytwarzany przez siebie wodór będą eksportować za pośrednictwem rur lub specjalistycznych statków, tak jak to jest obecnie w przypadku rynku ropy naftowej i gazu ziemnego, albo zwycięży model rozproszony, setek i tysięcy niewielkich producentów zaopatrujących rynki lokalne. W interesie Rosji jest oczywiście ten pierwszy model, tym bardziej, że niektórzy rosyjscy specjaliści są zdania, że rozwój alternatywnych paliw, takich jak wodór może zredukować do zera zapotrzebowanie na rosyjskie paliwa kopalne. Nowak ujawnił też, że specjalna grupa robocza ds. energetyki odnawialnej powołana przez rosyjski i niemiecki resorty energetyczne pracuje na najwyższych obrotach i znajduje się „w stanie podwyższonej gotowości”, co oznacza, że szykuje się nam kolejny wielki rosyjsko – niemiecki „projekt ekonomiczny”.

Warto w tym kontekście przypomnieć, że rosyjski Gazprom już uruchomił pierwsze duże przedsięwzięcie „wodorowe”, jest nim realizowany wspólnie z konsorcjum europejskich firm, takich jak niemieckie Wintershall Dea, Gasunie, RWE i holendersko – brytyjski Shell projekt mający docelowo umożliwić produkcję i eksport na rynek Unii Europejskiej miliona ton wodoru rocznie. Projekt zakłada budowę kolejnego rurociągu z Rosji do Europy, nazywanego roboczo AquaDuctus, ale zdaniem niektórych specjalistów Nord Stream 2 może też być wykorzystywany dla eksportu wodoru. W ten sposób Gazprom zacząłby zarabiać zarówno na eksporcie ekologicznego wodoru jak i sprytnie obszedł zapisy europejskiego prawa energetycznego, które nakazuje udostępnienie 50 % mocy przesyłowej istniejących gazociągów innym operatorom. Zresztą w marcu tego roku Gazprom zrealizował we współpracy z Shell Global LNG pierwszą dostawę skroplonego „zielonego” wodoru na europejski rynek. Od kilku miesięcy w Rosji toczy się też ożywiona dyskusja na temat wpływu europejskiej polityki klimatycznej na perspektywy rosyjskiej gospodarki. Wspólny pogląd artykułowany przy tej okazji dotyczy potrzeby realizowania przez Moskwę takiej polityki aby unijne regulacje były dla Rosji możliwie korzystne. O uwzględnieniu interesów Rosji w ruchu na rzecz zielonej transformacji mówił też w toku swego wystąpienia w trakcie Petersburskiego Forum Gospodarczego prezydent Putin. Rosyjska elita państwowa jest zdania, że jest to absolutnie jedna z kluczowych dla przyszłości nie tylko sektora wydobywczego, ale w gruncie rzeczy całego państwa, kwestia, co oznacza, że jednym z celów polityki Moskwy będzie w najbliższych miesiącach uzyskanie wpływu na politykę regulacyjną Unii Europejskiej.

Ukraińskie media informują też o zaawansowanych pracach i porozumieniach zawartych m.in. przez firmy oligarchy Rinata Achmetowa i niemiecki Siemens o uruchomieniu wspólnych instalacji wodorowych. Niedawno w Niemczech odbyła się finansowana przez tego oligarchę konferencja naukowa, którą otworzyła kanclerz Merkel, co wskazuje na to, że ten kierunek ma polityczne zielone światło. Ukraińskie podziemne zbiorniki gazowe mają zostać wykorzystane dla magazynowania wodoru a system gazociągów przebudowany tak aby móc dostarczać paliwo przyszłości na Zachód, w tym do Polski.

Piszę o tym wszystkim mając nadzieje, że nasze elity państwowe, zarówno rządowe jak i opozycyjne nie przeoczą tego rodzaju zmian w światowych trendach ekonomicznych i politycznych, bo od decyzji, które mogą zapaść w najbliższych miesiącach zależeć może przyszłość i konkurencyjność polskiej gospodarki. Warto byłoby abyśmy nie zostali zaskoczeni kolejnym niemiecko – rosyjskim aliansem, tym razem „porządkującym” europejski rynek paliwa przyszłości jakim może okazać się wodór.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPierwszy bramkarz reprezentacji Czech nie wystąpi na Euro
Następny artykułDogecoin w ofercie Revolut. Dołącza do innych kryptowalut