W rzeczywistości funkcja nazywa się „hum to search”. Algorytm znajduje w sieci oryginał, podaje tytuł i kluczowe informacje dotyczące nuconej piosenki. Zaproponuje również odtworzenie jej z dostępnego nośnika.
To znaczy – powinien tak zrobić. Bo idealnie jeszcze nie działa. Sztuczna inteligencja wymaga, by nucić, gwizdać, mruczeć przez kilkanaście sekund. Później prezentuje listę utworów, które najbardziej do danej sekwencji dźwięków pasują (specjaliści od marketingu Google fachowo nazywają ją: „listą prawdopodobnych opcji opartych na podanej melodii”).
Ale nie ma się, co zżymać. Nie każdy potrafi dokładnie zinterpretować melodię (nie każdy też dokładnie ją pamięta). Działa to, więc trochę, jak przy wpisywaniu hasła do wyszukiwarki, kiedy popełnia się błędy w słowach. Algorytm często „domyśla” się, co chodzi. Z reguły na liście wyszukiwania znajdujemy to, o co nam chodziło (z nieco tylko irytującym dopiskiem: czy chodziło ci o… ?”). W przypadku wyszukiwarki muzycznej następujące po sobie dźwięki można porównać do liter w słowie i słów w zdaniu. Albo cyfr w równaniu. Intonacja głosu lub odgłosu, który z siebie wydajemy dla maszyny nie ma już znaczenia. Może dobrze. Bo i nie ma obawy, że jakaś maszyna będzie oceniać, czy ładnie śpiewamy. (PAP Life)
pba/ moc/
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS