Jeśli ktoś by nam powiedział jakoś jesienią, że Lech po golach Artura Sobiecha, Afonso Sousy i Kristoffera Velde będzie przez kilka minut o krok od dogrywki w starciu o półfinał Ligi Konferencji Europy, to wręczylibyśmy mu bilet do Tworek/Gniezna/Choroszczy. Ale van den Brom znów pokazał – panowie, dlatego wy jesteście dziennikarzami, a ja trenerem.
Ale przypuszczamy, że w tych sądach nie bylibyśmy odosobnieni. Przecież Sousa początkowo rozczarowywał i grał poniżej tego, co pokazywał w Portugalii. Ginął wśród silniejszych rywali, nie stawiał swojego stempla na meczach, trener wolał stawiać na Amarala i na Marchwińskiego, a w pucharach też na Szymczaka.
Sobiech? No ludzie kochani. Do dziś miał 32 mecze na koncie, blisko 700 minut i dwa strzelone gole. Był już na aucie i pewnie gdyby nie uraz Szymczaka, to we Florencji by pewnie siedział na ławce.
O Velde napisaliśmy już tyle, że wydaje się, że dokonujemy autoplagiatu z każdym kolejnym tekstem o Norwegu. W Ekstraklasie żenujący, w pucharach dorzucający konkret za konkretem. Dualizm świata. Ale mieliśmy przekonanie, że kiedyś to wahadło musi się ustabilizować i raczej będzie to stabilizacja bliżej tej ekstraklasowej bryndzy.
Tymczasem każdy z nich mógł ostatnio odczuwać coraz większe zaufanie. Sobiech był budowany minutami w końcówkach meczów, Sousa coraz bardziej się rozkręcał, a Velde nie chciał się uspokoić i ujarzmić na europejskich stadionach. Dziś każdy z nich był bohaterem meczu, który owszem, doprowadził i tak do odpadnięcia z LKE, ale pozostawił po sobie naprawdę dobre wrażenie. Po 1:4 z Poznania byliśmy przekonani, że na wyjeździe sprawa jest przegrana i trudno będzie w ogóle nawiązać walkę z Fiorentiną.
Każdy z nich strzelił dziś gola, ale każdy też może być zadowolony ze swojej postawy. Dobra, pewnie Velde najmniej z tego grona, ale miał facet jaja, by po pudłach Ishaka z jedenastek podejść do piłki i w kluczowym momencie uderzyć na pewniaka. Sobiech? Udział przy golu na 1:0, do tego sporo roboty przy pressingu, dobry ruch przy jego własnym trafieniu. Sousa? Pięknie rozkręca się ten chłopak, coraz więcej u niego luzu, coraz więcej zabawy piłką.
Jasne, wystawienie Sousy i Velde dzisiaj przez van den Broma było czymś naturalnym – Portugalczyk jest w formie, na Velde nie naciska ani Ba Loua, ani Citaiszwili. Ale ich forma nie wzięła się znikąd. A znikąd wziął się Sobiech, który przecież nie był przewidywany w żadnych spodziewanym składzie. A tu proszę: kapitan na ławce, Sobiech od pierwszej minuty i znów wychodzi na to, że van den Brom wie lepiej.
„Znów”, bo przecież w starciu z Djurgarden u siebie robotę zrobili rezerwowi, a ławka na wyjedzie do Szwecji urządziła sobie prawdziwy show.
Wychodzi na to, że czasem po prostu trenerowi trzeba zaufać. Wiadomo, że van den Brom nie robi wszystkiego idealnie: to przecież on wystawiał Rudko czy Holca, gdy ci odwalali kompletną manianę. Ale już chociażby przykład Marchwińskiego, za wystawianie którego Holendrowi się obrywało, też się opłaca, bo Marchwiński w tym roku wygląda już zdecydowanie lepiej.
Zarządzanie kadrą przy tak napiętym terminarzu i tak niecodziennej liczbie spotkań jest rzeczą absolutnie priorytetową przy rozliczaniu trenera. I musimy przyznać: John po prostu wie lepiej.
Czytaj więcej o Lechu Poznań:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS