We wtorek na wirtualnej gali Paszportów „Polityki”, po raz pierwszy przyznano nagrodę w kategorii „Kultura zdalna” (otrzymał ją festiwal Millennium Docs Against Gravity, który odbył się w formule hybrydowej). Gdyby nie pandemia koronawirusa, która zmusiła wszystkich do zamiany świata realnego na świat wirtualny, ta kategoria mogłaby się nigdy nie pojawić, albo pojawiłaby się znacznie później.
– Na pewno żyje się inaczej – Wojciech Stachura, aktor, lalkarz, artysta związany z gdańskim Teatrem Miniatura. W pandemii powstał lalkowy serial internetowy „Papety: z ostatniej chwili”, w którym głównymi bohaterami są członkowie stworzonej przez niego rodziny Papetów, a w grudniu premierę miał monodram „Beton” jego pomysłu.
– Z człowieka sceny i z wykładowcy stałem się producentem filmowym – mówi Jerzy Snakowski, popularyzator opery i musicalu, który w pierwszym lockdownie zaczął nagrywać filmy edukacyjne o tematyce operowej.
– Internet jest dla mnie narzędziem – sposobem komunikacji. Nie jest to wartość sama w sobie, ale na pewno w dobie pandemii skrócił dystans i pozwolił mi utrzymać relację z odbiorcami – opowiada Filip Ignatowicz, artysta wizualny, reżyser, performer, który na platformie YouTube publikuje filmy z cyklu „artUNBOXING”, w których odpakowuje zamówione przez siebie dzieła sztuki współczesnej.
Artyści zgodnie podkreślają, że nie jest to ani dla nich, ani dla ich odbiorców normalna sytuacja. Ale sytuacją anormalną jest również pandemia. A już pierwszy wiosenny lockdown pokazał, jak bardzo potrzebna nam jest kultura. Po początkowej fali konsternacji w sieci zaczęły pojawiać się bardziej bądź mniej amatorskie nagrania koncertów, spektakli, wykładów, spotkań z pisarzami i pisarkami.
Gdy odcięto dostęp do kultury stacjonarnej, na trzy spusty zamknięto drzwi teatrów, muzeów, kin czy sal koncertowych, zarówno artyści i artystki, jak i ich odbiorcy poczuli głód kultury.
– Co byśmy robili pozamykani w domach, gdyby nie filmy, seriale, książki? – zastanawia się Ignatowicz. – Ludzie zaczęli uczestniczyć w spektaklach i koncertach online, w wykładach i spotkaniach autorskich. Najgorsze momenty totalnego lockdownu pokazały, że bez kultury trudno znaleźć sens. Kultura jest kompasem naszej rzeczywistości, pozwala oswajać różne tematy. Bawi, pociesza strudzonych, wyprowadza z równowagi zbyt pewnych.
– Pierwsze transmisje miały charakter bardzo domowy, nie były technicznie dopracowane, ale były reakcją na nową sytuację – ocenia ekspertka i strateżka komunikacji Marta Szadowiak. – Jeżeli jesteśmy niewidoczni, to nas nie ma, dlatego artyści i artystki musieli szybko zacząć działać w internecie, nauczyć się obsługiwać dostępne narzędzia, żeby podtrzymać kontakt ze swoimi odbiorcami i nie wypaść z obiegu.
Pierwsze podboje online
Dla znaczącej większości twórców i twórczyń kultury przejście do świata wirtualnego było jednak czymś bardzo niespodziewanym.
– Pandemia zmusiła mnie, żeby zrobić to, na co do tej pory nie miałem ochoty i czasu, a co było nieuniknione. Musiałem zaistnieć w inny sposób niż żywy kontakt z widzem, musiałem zaistnieć w sieci – mówi Jerzy Snakowski. – Większość z nas musiała zainwestować w profesjonalny sprzęt a ze swoich mieszkań zrobiła studia nagrań. Osobiście uważam, że ta sytuacja mnie zdopingowała do rozwoju.
– Aktywność online wyniknęła z naturalnej potrzeby działania – opowiada Wojciech Stachura, pomysłodawca “Papetów: z ostatniej chwili”. Pierwszy odcinek teatralnego serialu, który najmłodszym widzom tłumaczył, czym jest lockdown, pandemia i jakie są podstawowe zasady higieny i bezpieczeństwa, zadebiutował na początku kwietnia, niecały miesiąc od zamknięcia instytucji kultury. – Musieliśmy stanąć na głowie i zastanowić się, z czym możemy wyjść do widzów. Nikt nas nie uczył, jak przygotować spektakl online, jak sobie radzić w internecie. Trochę tak, jakby ktoś obejrzał poradnik na YouTubie „Jak zrobić spektakl?”. Uczyliśmy się tego na bieżąco. Pomysł wykorzystania „Papetów”, które były i w spektaklu dla dorosłych, i w teledysku, i brały udział w festiwalach teatralnych, wypłynął ze strony scenarzystki Sandry Szwarc. W jednym momencie trzeba było się zebrać i stworzyć pierwsze odcinki. Wtedy działaliśmy po omacku: nikt nie wiedział, jak się zabezpieczyć, ograniczaliśmy liczbę osób na planie, wszystko powstawało na bieżąco. Graliśmy omaskowani i w gumowych rękawiczkach. To sprawiało ogromną radość, bo w czasie, kiedy nie można było grać czy się widywać, my mogliśmy się spotkać i razem pracować.
Wojciech Stachura, aktor, lalkarz, artysta związany z gdańskim Teatrem Miniatura. W pandemii powstał lalkowy serial internetowy ‘Papety: z ostatniej chwili’ Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta
Nieco inną strategię działania miał Filip Ignatowicz. Jego projekt „artUNBOXING” pierwotnie narodził się jeszcze w 2014 roku jako performance przygotowany na festiwal organizowany przez toruńskie CSW Znaki Czasu. I chociaż wtedy zdalny performance się nie odbył, artysta pomysłu nie porzucił, stał on się jednym z elementów wystawy doktorskiej na Wydziale Malarstwa ASP Gdańsk.
– Długo nie byłem gotowy, żeby wrzucić te odcinki do sieci. Wiązało się to z wyjściem ze strefy komfortu, poza wystawę, gdzie twórca panuje nad wszystkim. Ale przyszedł COVID i to był punkt zapalny – wtedy zdałem sobie sprawę, że mam gotowy format, który mogę opublikować i w dodatku jeszcze rozwijać. Projekt, który wyjdzie naprzeciw publiczności zamkniętej w domach – opowiada Ignatowicz.
I rzeczywiście od czerwca rozwija pomysł performatywnych filmów na których otwiera kolekcjonerskie koszulki marki UNIQLO projektu Daniela Arshama czy light-box z Moną Lisą autorstwa Virgila Abloh dla IKEA, opowiada jak spotkał w Nowym Jorku Damiena Hirsta, a kolejna seria nowych odcinków już niebawem na oficjalnym kanale YouTube.
– Oparłem się na języku internetu. Gatunek wideo, jakim jest zwykły unboxing, został wygenerowany w sieci. To youtuberzy przed kilkoma laty stworzyli tę konwencję otwierania przedmiotów luksusowych i drogich, a ja wykorzystuję ją teraz do rozpakowywania i testowania sztuki współczesnej. To kultura zrobiona w ramach internetu, konwencją internetu dla publiczności internetowej. Taki rodzaj internetowego site-specific – opowiada Ignatowicz.
Być jak Makłowicz
Ignatowicz i Szadowiak zwracają uwagę na rolę języka i formy prezentowania kultury i sztuki w internecie.
– Media społecznościowe spłycają przekaz. Z jednej strony artyści nie powinni spłycać tego, co chcą przekazać odbiorcom, a z drugiej powinni mówić do nich zrozumiałym językiem – mówi strateżka komunikacji. – Początkowo zalała nas fala amatorskich treści, odgrzebywania tego, co artysta bądź instytucja mieli w archiwum. Dopiero później zaczęły pojawiać się przygotowane specjalnie pod internet i media społecznościowe.
– Chciałbym zrobić dla sztuki współczesnej to, co dla kulinariów zrobili Anthony Bourdain, Jamie Olivier czy Robert Makłowicz, który przeżywa internetowy renesans, z tym, że nie chcę być tylko prezenterem, dla mnie ten projekt to przede wszystkim działanie twórcze. W sztuce nie zawsze trzeba cierpieć za miliony, ona doskonale może językiem zabawnym i ironicznym opowiadać na poważne tematy. Żyjemy w czasach, w których wszystko może być produktem, a narzędzia internetowe, którymi teraz się posługujemy, pochodzą ze świata konsumpcji – mówi Ignatowicz.
Wojciech Stachura: – Język internetu jest zupełnie inny. Dodajemy sobie środków wyrazu, wykorzystujemy animacje, nowe media, ale też dajemy widzom możliwość zobaczenia spektaklu z kilku perspektyw. Z takiej sztuki można wyciągnąć nowe rzeczy, które nie były zauważalne z każdej perspektywy.
Ilość dostępnych w internecie treści jest ogromna. W związku z tym większa jest również konkurencja. Niejednokrotnie nachodziły na siebie większe i mniejsze wydarzenia, w jednym czasie odbywało się kilka festiwali teatralnych, spotkania literackie konkurowały z wykładami, koncert w filharmonii odbywał się w tym samym czasie co spektakl baletowy.
– Nagrywającym się twórcom towarzyszy pytanie, czy to, co robimy, ma w ogóle sens, kto będzie nas oglądał? – zastanawia się Snakowski. – Instytucje też liczą koszty, a przecież mają bardzo mocno ograniczone wpływy. Na początku wszyscy udostępniali swoje treści bezpłatnie, ale z czasem zaczęły się pojawiać opłaty. I bardzo dobrze, tak powinno być. Sam oglądam to, co dzieje się w sieci, i jeszcze nigdy nie byłem tak na bieżąco. Kultura wysoka, jaką jest opera, jeszcze nigdy nie była tak dostępna jak teraz. Zarówno jeśli chodzi o dobrej jakości spektakle, jak i pokazanie kulisów pracy, jak to robimy przy Chat Operze z Operą Bałtycką. Artyści pokazują siebie z prywatnej strony, ale też pokazują, jak można mówić o ich sztuce. To jest ogromny plus.
Jerzy Snakowski, popularyzator opery, wykładowca, w pandemii nagrywa filmy na YouTube o tematyce operowej Michal Ryniak
Internet nie zastąpi realnego kontaktu
Marta Szadowiak zawróciła uwagę, że dzięki internetowi i mediom społecznościowym dystans w relacji twórca-odbiorca znacznie się zmniejszył.
– Artyści zaczęli pokazywać, jak pracują, żeby dać zrozumieć odbiorcy, czym jest napisanie książki czy skomponowanie muzyki, jak wygląda proces twórczy, w jaki sposób przygotowują się do koncertu i spektaklu. W kontrolowany sposób pokazują też swoje życie prywatne. Moim faworytem jest Jakub Józef Orliński. Reprezentuje on muzykę klasyczną, która w porównaniu do mainstreamu jest niszą, ale tak prowadzi swoje media społecznościowe, że chce się w tym uczestniczyć. Edukuje też swoich odbiorców, czym jest śpiewanie kontratenorem.
Wszyscy powtarzają, że internet nie zastąpi realnego kontaktu z widzami, kanapa w domu nie stanie się nagle fotelem w sali teatralnej, lampka wina wypita podczas wirtualnego wernisażu nie będzie smakowała tak samo jak ta wypita na wernisażu realnym.
– Brakuje mi publiczności. Lubię podążać za emocjami moich słuchaczy – mówi Snakowski. – Odbieranie sztuki to doznanie zbiorowe. Zwykle denerwowałem się, gdy widz obok mnie wiercił się na swoim miejscu, pokaszliwał czy miał odrobinę za intensywne perfumy. Teraz mi tego brakuje.
– Każdy, kto kiedykolwiek z perspektywy twórcy poczuł relację z widzem, tęskni za tą realną. Ale kiedy nie można jej mieć, internet może być substytutem. Sztuka profesjonalna od tej hobbystycznej różni się między innymi tym, że nie robi jej się wyłącznie dla siebie samego, ale właśnie też dla widza. Dlatego artyści zawodowi bez odbiorców nie istnieją – dodaje Filip Ignatowicz. – Za pomocą internetu również można wejść w relację z widzami na żywo – podczas transmisji można odpowiadać na zadawane pytania i komentarze, rozpoczynają się równoległe dyskusje w mediach społecznościowych. Taka forma sztuki jest dla mnie czymś nowym, dlatego też ciągle świeżym i interesującym.
Wojciech Stachura: – Wszyscy byli nastawieni na spotkanie z widzem w czasie rzeczywistym, a działalność online wydawała się daleką przyszłością jak z filmów science-fiction. A jest rzeczywistością tu i teraz.
Światy równoległe
Wszystko na to wskazuje, że kultura online zostanie z nami na dłużej.
Marta Szadowiak: – Oczekiwania publiczności się zmieniły, co więcej – odbiory, dzięki internetowi, są globalne. Wydarzenia kulturalne w realu mogą mieć na tyle ograniczoną liczbowo formę, że konieczne będzie równoległe działanie w internecie. I czas najwyższy się z tym pogodzić. Hybryda to będzie słowo-klucz w działaniach kulturalnych w najbliższym czasie.
– Do zeszłego roku nie było dopuszczalne, żeby jako miejsce wystawy wpisać w portfolio czy jakiś formularz adres www lub stronę internetową bądź stworzyć wystawę wirtualną pod patronatem instytucji. Pandemia wymusiła zmianę podejścia – mówi Filip Ignatowicz. – W niedalekiej przyszłości internet może stać się równoległą platformą do prezentacji tego, co się dzieje w galeriach sztuki, jeśli w skali świata już nią nie jest w tej chwili.
Jerzy Snakowski: – Myślenie o przyszłości jest straszne i ciekawe jednocześnie. Sam się zastanawiam, jaka będzie nowa rzeczywistość. Do starego świata na pewno nie ma powrotu. Ta sytuacja pokazała, że wiele rzeczy możemy robić online.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS