A A+ A++

Kiedy pandemia minie, wielu z nas będzie potrzebować obcowania z „żywym” dziełem sztuki i z szeroko pojęta kulturą – mówi Zbigniew Buski, dyrektor Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie.

Czy „Sztuka w czasach zarazy” – parafrazując tytuł słynnej powieści Gabriela Marqueza „ Miłość w czasach zarazy”, czyli właściwie jej niedostępność uświadomi nam, że warto jednak znaleźć czas na sztukę. Dotyczy to także innych sfer życia, nie warto niektórych spraw przekładać w nieskończoność…

Oczywiście. Na razie czekają nas jednak trudne czasy. Obawiam się scenariusza kreślonego przez innego noblistę Jose Saramago w powieści „Miasto ślepców”. To wstrząsająca analiza ludzkiej kondycji w sytuacji utraty jednego ze zmysłów. Autor odsłania skrywane głęboko słabości i okrucieństwo. Mimo to, Saramago daje też wiarę w lepsze jutro. Jestem przekonany, że jak ta sytuacja minie, wielu z nas będzie potrzebować obcowania z „żywym” dziełem sztuki i z szeroko pojęta kulturą. Już teraz staramy się o przedłużenie aktualnych wystaw: „Bruno Schulz wśród artystów swoich czasów”, „Jan Lebenstein. Malarstwo i rysunek” oraz „Urządzone. Zrealizowane. Prace z kolekcji Galerii Starmach”.

Warto sprawdzić: Ich prace osiągają zawrotne sumy. Kompas Sztuki 2020

Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie wyróżnia się spośród innych tego typu placówek. Profesjonaliści uważają, że organizowane tu wystawy swoją rangą dorównują ekspozycjom muzealnym.

Dodam, że równie ciepłe opinie dochodzą też od zwykłych odbiorców sztuki. Na samym początku jednak spotkaliśmy się z ostrą krytyką muzealników. Otóż pierwszą ważną wystawę zrealizowaliśmy w 1998 roku, jeszcze w starej siedzibie galerii. Był to „Polski Paryż. Od Michałowskiego do Lebensteina” z kolekcji Wojciecha Fibaka. Decyzja o zrobieniu tego projektu zapadła w gabinecie Prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego 30 kwietnia, a wernisaż odbył się 8 lipca. W 68 dni udało się wyremontować galerię, przywieźć dzieła z Monaco, Nowego Jorku, Paryża oraz wydać katalog. Wystawę zaprezentowaliśmy w 12 miastach w Polsce, a obejrzało ją blisko pól miliona ludzi. Kilka lat musiałem jednak pracować na poprawę opinii wśród muzealników. Po prostu w takim czasie wystaw muzealnych się nie robi! Dzisiaj działamy już inaczej…

Nie tylko Pana pasja i konsekwencja w działaniu ale także osobiste kontakty sprawiają, że w Sopocie – mieście wyjątkowym, można zobaczyć prace wybitnych artystów.

Kontakty w świecie sztuki są niezwykle ważne i to kontakty osobiste. Dużo wyjeżdżałem, spotykałem się z artystami, kuratorami, kolekcjonerami. W pewnych środowiskach w Trójmieście byłem złośliwie nazywany „człowiek delegacja”. Ale te wyjazdy przynosiły i dalej przynoszą dobre, namacalne efekty. Do Sopotu udało się ściągnąć dzieła takich artystów jak: Abakanowicz, Szapocznikow, Kantor, Hasior, Tarasewicz, Myjak, Wodiczko. To konsekwentna praca całego zespołu merytorycznego PGS.

Potrafi Pan też namówić nie tylko znamienitych, polskich kolekcjonerów – Krzysztofa Musiała i Andrzeja Starmacha, ale także zagranicznych do udostępnienia swoich zbiorów. Dzięki rodzinie Żerlicynów i Żarskich – potomków polskich syberyjskich zesłańców mogliśmy w PGS obejrzeć dokonania rosyjskiej awangardy z początku XX w. oraz twórców „szkoły paryskiej” i Tamary Łempickiej.

Bardzo wysoko także cenię sobie współpracę z Grażyną i Jackiem Łozowskimi, Marią i Markiem Pileckimi czy z państwem Roeflerów i Hofmannów. Nie sposób przecenić Cezarego Pieczyńskiego, kolekcjonera i szefa poznańskiej Galerii Piekary. To wystawa z jego kolekcji „Oh no! Not sex and death again” otwierała podwoje nowej siedziby PGS w 2010 roku, a towarzyszący jej katalog został uznany za najlepszą książkę artystyczną roku 2010. Z Walerym Żerlicynem spotkałem się w Muzeum Sztuki Zachodu i Wschodu w Odessie w 2010 roku przy okazji wystawy prof. Macieja Świeszewskiego, który okazał się być jego dobrym znajomym. Łącznie, na trzech wystawach pokazaliśmy ok 300 dzieł z jego kolekcji. Też dzięki osobistym koneksjom w 2011 roku wystawialiśmy pochodzącą ze Stuttgartu świetną kolekcję sztuki konkretnej Heinza Teufela. Rok później sprowadziliśmy do Sopotu wystawę „Metamorfozy” Georgesa Braque’ a z paryskiej kolekcji Armanda Israela, wcześniej pokazywanej jeszcze za życia artysty, w 1963 roku w Luwrze. W 2014 roku przypomnieliśmy dzieła Franciszka Starowieyskiego z zapomnianej kolekcji Alina Avili. Wśród kilkuset prac znalazł się największy „Teatr Rysowania” jaki Starowieyski stworzył. Tę cenną kolekcję również dzięki prywatnym kontaktom udało nam się razem z Joanną Wilhelmi odnaleźć w Paryżu. Wreszcie trzeba wspomnieć o kolekcji Jana Svetlika z Ostrawy, jej część była dostępna w PGS w 2017 roku (m.in. Oskar Kokoschka, Alfons Mucha, Kajetan Sosnowski, Victor Vaserely).

Dzięki znajomości z dyrektorem Borysem Woźnickim, wieloletnim szefem galerii we Lwowie ściągnął Pan też do Sopotu ponad 125 wspaniałych dzieł – w tym prace Axentowicza, Baciarellego, Brandta, Matejki.

W 2001 roku jako świeżo upieczony absolwent Szkoły Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji, pojechałem do Lwowa z serią wykładów o prawach człowieka na tamtejszym uniwersytecie im. J. Franka i wtedy właśnie poznałem nieżyjącego już Borysa Woźnickiego. Pierwsza wspólnie zrealizowana wystawa w 2002 roku, to niemal wszystkie (67) dzieła Jacka Malczewskiego znajdujące się we Lwowie. Ekspozycja odwiedziła 10 innych miast w Polsce. Oprócz wspomnianych125 arcydzieł, do Sopotu zjechało około 600 dzieł polskich artystów tworzących we Lwowie. Warto dodać, że PGS wydało wyjątkowy katalog autorstwa Igora Chomyna „150 arcydzieł malarstwa polskiego w zbiorach Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki”. Wykorzystaliśmy też nasze znajomości w drugą stronę – we Lwowie, Odessie i Winnicy pokazaliśmy sopockich artystów m.in.: Henryka Cześnika, Macieja Świeszewskiego, Kiejstuta Bereźnickiego, Marka Okrassę oraz artystów związanych ze Lwowem – Jonasza Sterna i Marka Włodarskiego. W ostatnich latach udało się też skonfrontować w Muzeum Pinzla we Lwowie twórczość wielkiego rokokowego rzeźbiarza Józefa Pinzla z Adamem Myjakiem a następnie z Adamem Smolaną.

Lubi Pan takie nietypowe konfrontacje. Rzadko w jednym miejscu można spotkać eksperymenty młodych twórców i dokonania dawnych mistrzów. Układa Pan program na zasadzie kontrastów nie tylko tematycznych. Realizacji tej oryginalnej wizji sprzyja niesamowita przestrzeń wystawiennicza PGS- sale zróżnicowane architektonicznie na trzech poziomach. W sumie ponad 1,3 tys. metrów kw. PGS może konkurować z najlepszymi obiektami tego typu nie tylko w Polsce. Nie zawsze tak było …

Od 2005 do 2010 roku mieliśmy siedzibę tymczasową o powierzchni 220 m.kw, w której mogliśmy prezentować tylko jedną wystawę. Mimo to gościły u nas prace m. in. Tarasina, i Boznańskiej czy Muchy. Obecnie śmiało możemy konkurować z wieloma obiektami nie tylko w Polsce. Przestrzeń, możliwości techniczne i architektura tego miejsca umożliwiają nam realizację trzech projektów jednocześnie przy czym, program staramy się budować na zasadzie kontrastów. Cieszę się, że Pani widzi w tym oryginalność, choć nie ukrywam, że czasem spotykam się z zarzutem, że na tych trzech piętrach powinny być wystawy o podobnym znaczeniu, wątkach, co stanowiłoby niejako „jedność”. Być może jest to też sposób, ale uważam, że w sztuce ważna jest także różnorodność i pokazanie odmiennych form prezentacji artystycznych. Istotnie udawało nam się „zderzać” ze sobą bardzo odmienne pod względem formalnym projekty. Na przykład gdy na drugim piętrze trwała wystawa Pawła Althamera i Grupy Nowolipie na niższych kondygnacjach prezentowaliśmy prace Kossaków. Kiedy Robert Kuśmirowski kuratorował zbiorową wystawę „Palindrom” (prace osób ze szpitali psychiatrycznych zestawiono z dziełami bardzo znanych artystów, pod żadną z prac na tej ekspozycji celowo nie został umieszczony podpis), to równolegle pokazywaliśmy rysunek zachodnioeuropejski ( XVI – XVIII w.) ze zbiorów Muzeum Narodowego we Lwowie. W kwestii eksperymentów, które realizujemy w galerii to odważnym posunięciem był pomysł, aby co roku organizować w sali wystawowej Międzynarodowe Spotkania Performerów w Sopocie. Nad całością czuwa Arti Grabowski. Jest to jedna z najciekawszych imprez tego typu w Polsce.

Dużą odwagą wykazał się też wybitny znawca fotografii Adam Mazur robiąc w PGS wystawę „Po końcu fotografii”, ekspozycja a właściwie fotografie zostały „pozbawione” muzealnych ram, wydruków, wszystko zaprezentowano na dużych monitorach.

Pieczę nad państwowymi galeriami sztuki Biur Wystaw Artystycznych, jedynej w swoim rodzaju takiej formuły sieci instytucji kulturalnych w Europie, od końca lat 90. obok mecenatu państwowego sprawowanego przez Ministra Kultury, jest także samorząd terytorialny. Czy pojawienie się innych źródeł finansowania – fundacje, dotacje z Unii Europejskie itp. dają większą swobodę przy wyborze tematów i dzieł?

Samorząd terytorialny, w niektórych przypadkach już od 1992 roku (jak w Sopocie) a większość od 1 stycznia 1999 przejął dawne BWA. Państwo zostawiło sobie największe i najważniejsze instytucje w tym trzy Muzea Narodowe w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. Od lat MKiDN współfinansuje też kilkanaście innych instytucji, które prowadzone są przez samorządy. Nie wszystkim dawnym BWA udało się przetrwać. Wiele z nich tracąc samodzielność zostało wchłonięte przez Miejskie Centra i Ośrodki Kultury. Nie chcę i nie powinienem ich wymieniać, zresztą z wieloma współpracuję, organizując w nich wystawy nie tylko sopockich artystów. To taki mój i PGS skromny wkład w prezentowaniu w mniejszych ośrodkach czołowych artystów. Wspomnieć też trzeba, że od wielu lat realizowane są Programy Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które dedykowane są również instytucjom wystawienniczym. W ostatnich pięciu latach nie mamy zbyt wiele szczęścia w pozyskiwaniu tych środków. Jeśli chodzi o środki europejskie, to bez nich nie udałoby się „wykończyć” i wyposażyć budynku PGS. Sama galeria została stworzona w formule tzw. „partnerstwa publiczno-prywatnego”.

Czy kiedykolwiek musiał się Pan dostosować do odgórnych zaleceń ? Każdy czas ma swoje ograniczenia, pozostawia po sobie dziwne, niekiedy niechlubne decyzje. Choćby zalecenie Ministra Kultury z 1960 roku – na wystawach mogło pojawić się maksymalnie 15% prac abstrakcyjnych. Obowiązywał też zakaz gromadzenia ich przez muzea okręgowe.

Sopot, jego władze, na szczęście nie wydają odgórnych zaleceń, do których musielibyśmy się zastosować. Zapewne nie wszędzie tak jest? Natomiast zdarzyły się sytuacje, na które dałem się namówić i z których nie jestem zadowolony. Zrealizowałem dwie ekspozycje polegające na międzyinstytucjonalnej „wymianie” wystaw i artystów, dziś pewnie nie podjąłbym takiej współpracy. Cóż mam powiedzieć, było, minęło… Natomiast przy prezentacji sporej ilości wystaw awangardowych i „odważnych” doszło tylko do jednego zawiadomienia do prokuratury a i w tym przypadku nie było odgórnych sugestii. Na wystawie „Body Works” kuratorowanej przez Gosię Golińską i Romualda Demidenko, na której znalazły się fotoplakaty Jaqueline Livingston, skądinąd z kolekcji Muzeum Narodowego w Gdańsku kontrowersje u jednego zwiedzającego wzbudził fakt, że na pracach znajdowało się nagie dziecko (syn artystki). Skończyło się na przesłuchaniu mojej zastępczyni. W styczniu tego roku otworzyliśmy wystawę poświęconą twórczości Leszka Knaflewskiego „Knaf`s not dead”, był to artysta bezkompromiso … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł#wracamydonormalnosci – Dental Republic
Następny artykułCANAL+ łączy telewizję z VOD. Nowa usługa bez umowy, kabla i anteny