A A+ A++

Seriale o lekarzach cieszą się niesłabnącą popularnością. Może to efekt białego kitla, kwestia ogromnej wiedzy o zasadach funkcjonowania ludzkiego ciała, bądź pewien stereotyp sprawiają, że ta profesja była wielokrotnie wykorzystywana przez scenarzystów. NBC, które miało już na swoim koncie hit „Ostry dyżur” po raz kolejny wzięło się za bary z przedstawieniem kulis funkcjonowania szpitala, nie zapominając oczywiście o prywatnym życiu jego pracowników. Tak oto w 2018 roku zadebiutował serial „Szpital New Amsterdam”, który obecnie rozpoczyna emisję trzeciego sezonu.

Szpital New Amsterdam (2018) – recenzja 1 i 2 sezonu serialu [Netflix]. Doktor Judym

Doktor Max Goodwin obejmuje posadę dyrektora do spraw medycznych w jednym z najstarszych publicznych szpitali w Nowym Jorku, który przede wszystkim świadczy usługi mniej zamożnym Amerykanom. W tym wypadku Obamacare tylko w pewnym stopniu polepszyło sytuację – w praktyce nie ma dnia czy lekarskiego dyżuru, by na drodze głównego bohatera nie stanęli ludzie, z których system powoli wypija soki, prowadząc do bankructwa. Lekarz ma jednak plan: stawiać pacjenta na pierwszym miejscu i za wszelką cenę radzić sobie z pojawiającymi się trudnościami. W New Amsterdam zarządza „nowy badass”, który nie tylko kieruje się najszlachetniejszymi pobudkami, walczy z zarządem w obronie coraz bardziej zaskakujących inicjatyw, ale przede wszystkim w ciągu kilku godzin tworzy oddany i kompetentny zespół. Ramię w ramię z Maxem stają więc dr Helen Sharpe (onkolożka), dr Lauren Bloom (ordynatorka oddziału urazowego), dr Floyd Reynolds (kardiochirurg), dr Iggy Frome (psychiatra) oraz dr Vijay Kapoor (neurolog) – a widzowie śledzą ich zawodowe i osobiste perypetie. Niewątpliwym atutem jest fakt, że obserwujemy codzienność na mniej popularnych w świecie telewizyjnych produkcji oddziałach: psychiatrii czy onkologii.

Głównego bohatera nie sposób nie polubić. I oczywiście nie chodzi mi o jego aparycję – Goodwin jest przykładem specjalisty z misją, który za podstawowy cel obrał sobie diametralne przekształcenie funkcjonującego molochu, jakim jest szpital New Amsterdam. Placówka ma się stać miejscem, które jest przede wszystkim nastawione na dobro pacjenta – skupiając się na indywidualnej historii lekarze powinni dostosować nie tylko leczenie, ale i formę terapii do osoby, jaka przed nimi stoi. Jest jednak pewien haczyk, który już na wstępie odróżnia recenzowany „Szpital New Amsterdam” od innych seriali medycznych – Max jest poważnie chory, co stawia go nie tylko w pozycji leczącego, ale również pacjenta. Jeszcze większej pikanterii dodaje fakt, że jego osobiste życie nie należy do najbardziej poukładanych. Poprzez poszczególne odcinki obserwujemy więc jego walkę nie tylko ze śmiertelną chorobą, ale i kolejnym tworem, który trawi amerykańskich pacjentów – systemem zdrowotnym bazującym na ubezpieczeniach. Co więcej, scenarzyści nie stronią od coraz większej dawki koordynowanego dramatyzmu, prezentując kulisy funkcjonowania placówki.

Muszę przyznać, że po pierwszych kilkunastu minutach seansu zaskoczyła mnie szybkość prezentacji postaci, gdzie kolejne wątki i sprawy do rozwiązania przewijały się z niesamowitym dynamizmem. Wraz z następnymi odcinkami tempo serialu nieco opada, śmiało stwierdzam, że staje się on bardziej intymny, szczególnie kiedy pochylamy się nad doświadczeniami lekarzy. Coraz dokładniej poznajemy Maxa oraz zespół ordynatorów poszczególnych oddziałów, jednak nie zmienia się jedno – pomimo osobistych niuansów główną oś narracji w recenzowanym „Szpitalu New Amsterdam” stanowią poszczególne przypadki i pacjenci. Nie oznacza to jednak, że w serialu brakuje wątków z życia poza miejscem pracy, bo przewijają się one regularnie. Uzależnienie od leków, rasizm, błędy przeszłości, starania o potomka czy rodzinne kryzysy to tylko kilka z nich.

Szpital New Amsterdam (2018) – recenzja 1 i 2 sezonu serialu [Netflix]. Kulejący system ochrony zdrowia

Nowy Amsterdam recenzja

Po „Ostrym dyżurze”, „Chirurgach” czy chociażby „Dr House” serial dostępny na Netflixie niczym nie zaskakuje: scenarzyści umiejętnie i z niezwykłą dbałością niczym z rękawa wyciągają kolejne choroby, wypadki i zdarzenia, żonglując problemami finansowymi szpitala oraz nietypowymi przypadkami pacjentów pochodzących z rozmaitych grup społecznych. Wydaje się, że doktor Goodwin posiada nie tylko elektryzujący wzrok, papiery umożliwiające leczenie, ale jeszcze jest złotą rączką rozwiązującą każdy kryzys. Począwszy od wtrącania się w diagnozy kolegów po fachu, poprzez najbardziej kuriozalne inicjatywy, a skończywszy na zawieraniu bliskich relacji ze współpracownikami – w pewnym momencie skrzętnie budowany obraz tego medyka wydaje się wręcz nierealny, zbyt mocno wyidealizowany. Zresztą każdy ze specjalistów New Amsterdam właśnie taki jest: to specjaliści do bólu oddani swojej pracy, a obserwując ich poświęcenie w głowie systematycznie świtała mi jedna myśl: „Czy oni nie doświadczają wypalenia zawodowego, ciągle walcząc?”. Bo może czepiam się szczegółów, jednak w moim odczuciu „Szpital New Amsterdam” przedstawia trochę nierealny obraz lekarza pracującego w publicznym systemie ochrony zdrowia – niezależnie, jak mocno przyświeca mu wzniosła idea przywrócenia placówce dawnej świetności.

Powiedziałabym jednak, że pomimo utartych i nieco przykurzonych schematów, „Szpital New Amsterdam” zaskakuje jednym: bardzo mocnym skupieniu się na finansowaniu opieki zdrowotnej w USA. Scenarzyści niemal w każdym epizodzie poświęcają sporo czasu pieniądzom, których najczęściej Amerykanie bez ubezpieczenia nie posiadają na leczenie. Do tego dodajmy chciwość koncernów farmaceutycznych i producentów medycznych sprzętów, dla których liczy się przede wszystkim zysk, często kosztem jakości wyrobów medycznych czy znaczących wyrzeczeń pacjentów. Istotnym punktem w przewijającej się retoryce jest fakt, że wcześniejsze dotarcie z promocją zdrowia i prewencyjnymi działaniami pomogłoby zaoszczędzić nawet setki milionów dolarów, a amerykański system trzeba bezwzględnie przebudować. W każdym odcinku jednak główny bohater, niczym rycerz na białym koniu, rusza na pomoc – fajnie, że często zwycięża. W swojej recenzji chciałabym jeszcze dodać, że twórcy położyli spory nacisk na całkiem realne przedstawienie budynku szpitala – w New Amsterdam stare miesza się z nowym, nowoczesność przenika w wiekowe już mury budynku, który doświadczał zmian władz i kolejnych pomysłów na opłacanie resortu zdrowia. Nad piętrami z salami operacyjnymi, łóżkami czy pokojami zabiegowymi górują jeszcze oni – bezwzględny zarząd liczący każdego centa.

Szpital New Amsterdam (2018) – recenzja 1 i 2 sezonu serialu [Netflix]. Za co kochamy seriale o lekarzach?

Nowy Amsterdam recenzja

Produkcje poświęcone przygodom lekarzy są w moim odczuciu urzekające – taki też jest „Szpital New Amsterdam”. Aktorzy wcielający się w postacie odrobili zadanie domowe: niemal każdy z nich jest autentyczny, pasuje do swojej roli i wydaje się całkiem przystępny, jeszcze mocniej zwiększając sympatię do serialowego medyka. Na pierwszy plan wysuwa się jednak Ryan Eggold wcielający się w Goodwina. Mogliśmy go już zobaczyć między innymi w „Blacklist” czy „Czarne bractwo. BlacKkKlansman”, jednak w przypadku recenzowanego serialu cała reszta obsady wydaje się krążyć wokół niego niczym na orbicie, stawiając Eggolda w centrum, a on znakomicie radzi sobie z tym „brzemieniem”.

Od przeszło kilkunastu lat sprawdzam seriale medyczne, jednakże oglądanie nowych IP kompletnie mnie nie nudzi i sprawia mi wiele frajdy. W dobie pandemii, podobnie zresztą jak w każdym innym czasie „Szpital New Amsterdam” daje nadzieję, że obok nas ciągle są jeszcze medycy, którzy kochają to, co robią, i są w stanie poświęcić naprawdę wiele dla poprawy zdrowia innych. Jestem zapaloną fanką dramatów medycznych, a serial obecnie dostępny na Netflixie jest dla mnie, tuż obok „The Crown”, pewnego rodzaju guilty pleasure. Zobaczenie 40 odcinków „Szpitala New Amsterdam” zajęło mi niecały tydzień, jednak z nieukrywanym entuzjazmem oddawałam się tym maratonom. Przygody Maxa Goodwina i jego zespołu nie wnoszą zbyt wiele wartości w cały gatunek, można powiedzieć, że są nieco oklepane, czasami nudne, do bólu schematyczne i przewidywalne, ale dają sporo przyjemności. Nie dziwię się więc polskim subskrybentom platformy, że tak ochoczo ruszyli do sprawdzenia serialu. Wyjątkowe okoliczności oraz kilka sezonów pewnego przestoju na rynku sprawiły, że szpitalne perypetie śledzi się z entuzjazmem.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUM Tarnów: Futsaliści Unii pokonali lidera
Następny artykułSztuczne boisko naprawdę jest blisko? Prezydent Pabianic chciałby zobaczyć projekt