A A+ A++

A mieszkania?

– Mieszkalnictwo napędzało tam boom gospodarczy, tworzyło miejsca pracy, bogaciło się całe społeczeństwo. Niemcy w latach 50. budują 5,5 miliona mieszkań, w następnej dekadzie ponad 4,5 miliona. Na początku lat 70. problem mieszkaniowy w Niemczech Zachodnich jest rozwiązany!

W tym czasie w Polsce…

– W okresie stalinowskim buduje się dramatycznie mało i na początku głównie w dużych miastach: Warszawa, Gdańsk, Wrocław. W 1951 roku to 60 tysięcy.

Dlaczego?

– Po pierwsze, brakuje klasy średniej, która mogłaby je budować. Bitwa o handel w 1947 roku, a potem system domiarów zabijają w gospodarce prywatną inicjatywę. Brakuje przedsiębiorców budowlanych, którzy zainwestują, wybudują i sprzedadzą lokale. Budownictwo masowe pozostaje wyłącznie w gestii państwa. Druga sprawa to brak ustalonej własności pożydowskiej i poniemieckiej. Od lat 50. nie remontuje się tych domów, ulegają dewastacji.

Skoro buduje się mało, to kto dostaje wówczas mieszkania?

– Stały się one elementem nagrody za współpracę z komunistyczną władzą. Czasami dostaną je robotnicy wyrabiający kilkaset procent normy, choć oni częściej muszą się zadowolić motocyklem albo radiem. Częściej funkcjonariusze państwa, np. milicji, wojska, sądownictwa, prokuratury, Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego… Zasadniczo mieszkań jest tak mało, że każdy, kto ma ułatwioną do nich drogę, staje się wyróżniony. Młodzi mężczyźni, którzy decydują się na karierę w wojsku, mogą być pewni, że wraz z awansem dostaną własny lokal. Ich atrakcyjność na rynku matrymonialnym bardzo wzrasta.

Jaki w latach 50. i 60 jest pomysł władz na mieszkalnictwo?

– Prosty i rodem z XIX wieku: budujemy zakłady pracy, a obok nich osiedla mieszkaniowe. Tak rozwijają się Puławy, gdzie powstaje wielki kombinat chemiczny, czy Bełchatów z kopalnią odkrywkową. Mieszkania są tylko dodatkiem do uprzemysłowienia, a nie motorem napędowym gospodarki.

Są mniejsze niż te na Zachodzie. W latach 60. pojawiają się w nowo oddawanych blokach ciemne kuchnie. Dzisiaj takie rozwiązanie nikogo nie bulwersuje, bo dostępny jest nowoczesny sprzęt kuchenny i mnóstwo półproduktów, które sprawiają, że przygotowanie posiłku w takich warunkach może trwać kilka minut. Ale wówczas kuchnia była centralnym miejscem mieszkania. Proszę sobie wyobrazić gotowanie dwa dni bigosu albo przygotowanie wielodaniowych świąt.

W 1960 roku oddano w Polsce 142 tysiące mieszkań, czyli ich liczba od lat 50. rośnie. Ale to ciągle za mało, zwłaszcza jak na kraj tak potwornie zniszczony przez wojnę.

Skala zniszczeń u nas dorównywała tylko Niemcom.

– Liczę brakujących mieszkań pod koniec lat 60. szacowano na milion, ale moim zdaniem bano się napisać, że chodzi o dwa razy więcej. Miliony rodzin mieszkały w prowizorycznych warunkach: w suterenach, na poddaszach, w hotelach robotniczych, w pospiesznie zbudowanych podmiejskich biedadomach. Ktoś podróżujący w latach 60. po polskiej prowincji mógłby mieć wrażenie, że czas cofnął się tam do lat 30: brakowało kanalizacji, prądu, a duża część ściany wschodniej wciąż była pokryta strzechą. Młode rodziny gnieździły się z dziećmi, dziadkami w jednych izbach, co prowadziło do gigantycznych konfliktów.

W 1970 roku tylko 5 procent domów na wsi miało toaletę, w mieście niewiele ponad połowa. Innymi słowy: kiedy Neil Armstrong ląduje na Księżycu, w Polsce połowa ludności korzysta ze sławojek. To pokazuje, że nowoczesne mieszkanie było podstawowym marzeniem Polaków.

Aż nadchodzi Edward Gierek…

– Zacznijmy od czegoś innego: od porozumienia Józefa Cyrankiewicza z Willym Brandtem w 1970 roku, które stało się gwarancją dla granicy polsko-niemieckiej. Do tej pory ani ludzie, ani państwo nie inwestowało w domy poniemieckie, które stały od Olsztyna przez Elbląg, Gdańsk, Szczecin, Wrocław, Jelenią Górę… Zaczął się tam wielki remont.

Poza tym w 1972 roku rząd wprowadza nowe ceny skupu produktów rolnych od rolników. Wieś odżywa i bardzo szybko się bogaci. Zaczyna na potęgę budować. Na początku lat 70. najwięcej domów oddaje się właśnie na wsi! Czytałem w ówczesnej prasie reportaż, który opisywał pożar. Chłopi ubrani w garnitury spokojnie patrzyli, jak straż pożarna próbuje gasić ich budynki, ale oni sami nie pomagali. Liczyli po prostu, że za te dopalające się drewniane przedwojenne rudery dostaną odszkodowania, dołożą swoje oszczędności i postawią nowe zabudowania z cegły.

Pamiętajmy, że w Polsce ciągle funkcjonują drobni przedsiębiorcy: rzemieślnicy, ajenci restauracji… Szacuje się, że to półmilionowa grupa, która próbuje zaspokoić wielki apetyt Polaków na konsumpcję. Oni też, kiedy zaczynają im rosnąć dochody, inwestują w domy jednorodzinne. Powstają całe ulice niezbyt wyszukanych domów przypominających sześciany z balkonem i skośnym dachem. Pierwszy boom budowlany na początku lat 70. nie jest więc zasługą świadomej polityki Gierka. Po prostu niektórym grupom zaczęło się żyć lepiej.

Ale jednak to za Gierka w miastach buduje się najwięcej bloków i oddaje mieszkań.

– Kiedy Gierek obejmuje władzę w 1970 roku, miliony Polaków czeka na swoje „M”. Kiedy czyta się listy zwykłych obywateli do Komitetu Centralnego, brak mieszkań jest problemem numer jeden.

Gierek zdaje sobie z tego sprawę i w maju 1972 roku na V plenum PZPR przedstawia program budownictwa mieszkaniowego. Obiecuje mieszkanie dla każdej rodziny już w połowie lat 80. Szacował, że do 1990 roku trzeba zbudować ponad 7 mln mieszkań. Mówi, że idzie o wielką sprawę, aby w okresie życia jednego pokolenia zbudować „drugą Polskę”, co oznaczało m.in. dwa razy więcej mieszkań, które zaspokoiłyby głód lokali.

Do końca 1975 roku miało powstać milion mieszkań i rzeczywiście tak się stało. Tyle że to nie było wyłączną zasługą Gierka.

A czyją?

– Po prostu tysiące Polaków wzięło się do roboty i z rodzinami, sąsiadami, szpadlem i łopatą, bez żadnego wsparcia rządu, budowali swoje domy. W skrajnie niesprzyjających warunkach. Państwo wprowadziło monopol na handel i produkcję materiałów. Żeby dostać cegłę, cement, stalowe szyny, trzeba było pójść do gminy z podaniem, jakaś komisja składająca się z lokalnych działaczy partyjnych i urzędników decydowała, komu się należą takie materiały. Ci, którzy dostali, byli szczęśliwcami, ci odesłani z kwitkiem udawali się na jakąś państwową budowę i kupowali, dogadując się z inżynierem, czyli wręczając łapówkę. Kombinowanie, korupcja, przedwczesne zawały – tak wyglądała codzienność boomu mieszkaniowego lat 70.

Ale w miastach powstawały też wielkie osiedla.

– Polska wykorzystała znaną już na Zachodzie technologię wielkiej płyty, czyli łączenia prefabrykatów na placu budowy. Z punktu widzenia rządzących miało to same zalety: tanio i szybko. Owszem, byli tacy, którzy w kolejce spędzili 15-20 lat, ale rzeczywiście, na nowe mieszkania czekano w latach 70. krócej. I dostawali je niekoniecznie funkcjonariusze władzy, ale i zwykli robotnicy, choćby Lech Wałęsa. Zresztą rozwój mieszkalnictwa na Wybrzeżu po Grudniu 1970 roku to efekt świadomej polityki państwa, które się bało w tym regionie ponownych zamieszek i w ten sposób chciało uspokoić nastroje. Taki był pomysł Gierka na władzę: „bigosowy socjalizm”, zaspokajamy potrzeby ludzi i wierzymy, że nie będą się buntować. Budownictwo i rozdawnictwo mieszkań nie było nie tylko działaniem prospołecznym, ale też próbą utrzymania władzy i rozładowania niepokojów społecznych.

Jak się wtedy kupowało mieszkania?

– Dzisiaj trzeba mieć swój wkład, ale jeśli mamy zdolność kredytową, zapożyczamy się na resztę w banku. Wówczas najpierw trzeba było odłożyć pieniądze na specjalnych książeczkach mieszkaniowych. A potem cierpliwie czekać latami na przydział lokalu, bez żadnej gwarancji, kiedy i gdzie zacznie się budowa bloku.

Przez wiele lat miliony Polaków odkładały oszczędności na książeczki, kredytując tak naprawdę państwo. Rosnące pensje powodowały, że za Gierka ceny ciągle rosły (czy to w efekcie ogłaszanych podwyżek cen, np. w 1974 i 1978 roku, czy po cichu). Rosła więc inflacja, np. 1978 r. o 8 proc. Zamrożone na książeczkach pieniądze – podobnie jak dzisiaj obligacje – trochę ją hamowały.

Kiedy Neil Armstrong ląduje na Księżycu, połowa Polaków korzysta ze sławojek

Prawo do mieszkania spółdzielczego zyskiwało się po wpłaceniu ok. 20 procent wartości.

– Oczywiście koszt zakupu mieszkania był niższy niż dzisiaj. Ale wówczas w ogóle koszty życia i jego standard były niższe.

Najwięcej mieszkań wybudowano w 1978 r. – 280 tysięcy, przeciętne „M” miało 62 metry kwadratowe. Ale problem Polski gierkowskiej polegał na tym, że aspiracje mieszkaniowe obywateli rosły szybciej niż tempo budów. Pod koniec lat 70., pomimo tysięcy oddanych bloków, wciąż 78 procent ludności wskazywało konieczność poprawy sytuacji mieszkaniowej.

Panowało powszechne przekonanie, że w socjalistycznej ojczyźnie mieszkanie powinien dostać każdy?

– Wybitny historyk Dariusz Jarosz w tytule swojej książki „Mieszkanie się należy…” świetnie uchwycił ówczesne nastroje. Ci, którzy dostali mieszkanie, mieli poczucie, że złapali pana Boga za nogi. Ale złość ogarniała wszystkich: bo jedni musieli za długo czekać, a inni jeszcze się nie doczekali.

Świetny reporter Andrzej Krzysztof Wróblewski opisał swoją podróż do Ciechanowca, w którym w latach 70. powstały pierwsze w historii tej małej miejscowości dwa małe bloki, łącznie 16 mieszkań. Niby fajnie, ale wpłynęło 160 wniosków o mieszkanie, więc jakby nie patrzeć, 144 osoby były niezadowolone. I Wróblewski je opisuje: jakaś rodzina mieszka na 14 metrach, inna w połówce zakładu fryzjerskiego, ktoś w poszlacheckim chlewiku przerobionym na suterenę.

Czyli buduje się dużo mieszkań, ale ciągle za mało w stosunku do potrzeb. Poza tym wchodzi w życie powojenny boom demograficzny. W połowie lat 70. co roku żeni się 300 tysięcy par.

Tyle trzeba by oddawać lokali rocznie, żeby pokryć wyłącznie bieżące zapotrzebowanie?

– Nie mówiąc o przeszłych. Władza złożyła zbyt wiele obietnic dotyczących nie tylko mieszkań, ale też lepszych warunków życia. Gierek w swojej koncepcji osiedli odwołał się do przedwojennych wzorców WSM-owskich, mających realizować pouczcie wspólnoty, współodpowiedzialności mieszkańców za przestrzeń, gdzie blisko jest żłobek, szkoła, lekarz, sklepy, biblioteka. Ale rzeczywistość drugiej połowy lat 70. rozeszła się diametralnie z zapowiedziami. Gierkowskie domy z betonu powstają bez jakiejkolwiek infrastruktury: sklepów, przedszkoli, choć te były w projekcie… Prasa donosiła nagminnie o braku synchronizacji między zakładami budującymi bloki. Bywało, że już stał budynek, ale miesiącami czekano na rury, żeby doprowadzić wodę, kanalizację, centralne ogrzewanie. Druga połowa lat 70. to ciągłe wyłączenia prądu i wody, bo starej infrastruktury nie dostosowano do nowych potrzeb.

Znowu niezadowolenie?

– Inny zarzut jest taki, że nowe bloki są wyjątkowo szpetne, zbyt podobne do siebie: nieotynkowane, bez oznaczonych klatek… Ludzie gubią się wśród identycznych molochów, nie chcą żyć w mrowisku, brakuje im intymności, wspólnoty, lokalności.

Wreszcie panuje straszliwa tandeta wykonania i wykończenia. Media chętnie podnoszą temat: nieszczelne okna, krzywe drzwi, kapiące sufity, nierówne podłogi. Poza tym budowlańcy są kiepsko opłacani. Rekompensują więc sobie zarabianiem po godzinach na reperowaniu tego, co popsuli w ciągu dnia pracy: trzeba im płacić za przełożenie kaloryferów, prawidłowe wstawienie drzwi… Ze względu na zbyt wysokie koszty rezygnowano z parkietu, na podłogi kładziono lenteks, rodzaj wykładziny. Ale żeby wyrobić się z terminami, często kładziono go na mokry beton. Lenteks po jakimś czasie gnił, puchł i stał się wręcz metaforą ówczesnego mieszkalnictwa

W 1976 roku zaczyna się już kryzys, który będzie trwał do początku lat 90. To najdłuższy kryzys w powojennej Europie. Kończy się już w innym systemie gospodarczym. Kwestii mieszkaniowej nie udało się rozwiązać ani w socjalizmie, ani w kapitalizmie. I efekty tego są widoczne do dzisiaj.

Dr hab. Marcin Zaremba


Dr hab. Marcin Zaremba

Fot.: Maciek Jazwiecki / Agencja Wyborcza.pl / Gazeta Wyborcza

Dr hab. Marcin Zaremba jest socjologiem i historykiem, zajmuje się dziejami XX wieku. Pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN, jest nauczycielem akademickim UW. Autorem książek „Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm: nacjonalistyczna legitymizacja władzy komunistycznej w Polsce”, „Wielka trwoga: Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSkala podwyżek cen towarów i usług spycha szpital pod finansową kreskę. „Nie ma szans, żebyśmy wyszli na plus”
Następny artykułBurmistrz Piastowa z absolutorium i wotum zaufania za 2021 rok