Wczoraj, 31 lipca (19:30)
Wisła Płock liderem, a Lech Poznań zamyka tabelę – tak wygląda sytuacja po wygranej płocczan 3-1 na stadionie mistrza Polski. Kibice “Kolejorza” pod koniec meczu z domagali się zwolnienia dyrektora sportowego Tomasza Rząsy i jakościowych transferów.
Niespodziewany lider z Płocka, aby zachować pierwszą pozycję, musiał w Poznaniu wygrać. Tyle że nie z Wartą, którą ograł łatwo przed tygodniem, ale z mistrzem kraju Lechem, z którym zawsze na tym stadionie szło mu jak po grudzie. Ten mecz miał pokazać, czy świetna dyspozycja płocczan na początku sezonu jest przypadkiem, czy niekoniecznie. Lech miał wszystkie statystyczne liczby po swojej stronie. Nigdy nie przegrał z Wisłą w Ekstraklasie jako gospodarz, z dziesięciu ostatnich potyczek wygrał aż dziewięć. A skoro zespół z Mazowsza potrafił przełamać się akurat w tej chwili, gdy Lech jest mistrzem Polski, dobrze to o nim świadczy. I o jego dyspozycji.
Zespół z Płocka od początku był bardzo zmotywowany. Trener Pavol Staňo posłał do boju dokładnie ten sam zestaw piłkarzy, który dziewięć dni temu rozbił w Grodzisku Wartę aż 4-0. I Wisła miała dobry pierwszy kwadrans, świetnie radziła sobie w środku pola – aż do pechowej kontuzji Mateusza Szwocha, który został sfaulowany przez Filipa Marchwińskiego. Już w 2. minucie Łukasz Sekulski źle trafił piłkę głową, po bardzo dobrym dośrodkowaniu Davo. W 6. minucie piłkę stracił Afonso Sousa, Dominik Furman zagrał do Sekulskiego, a ten znów przestrzelił. To były mocne ostrzeżenia dla lechitów, którzy dokonali siedmiu zmian w porównaniu do ostatniego spotkania w Batumi. Eksperymentalny środek obrony, z debiutującym w klubie Filipem Dagerstålem oraz młodym Maksymilianem Pingotem, był wielką niewiadomą.
Po 20 minutach sytuacja się jednak zmieniła, to Lech przejął inicjatywę, ale nie prezentował nic wielkiego. Brakowało przyspieszenia akcji czy strzałów. Dopiero w 28. minucie Mikael Ishak oddał pierwsze celne uderzenie, ale w środek bramki. Cztery minuty później gospodarze mieli najlepszą szansę przed przerwą – po zagraniu Ishaka uderzał Marchwiński, ale też tam, gdzie stał Bartłomiej Gradecki. Zdecydowanie lepiej w zespole z Poznania wyglądała prawa strona, gdzie akcje napędzali Alan Czerwiński i Michał Skóraś. Po drugiej brakowało Marchwińskiego – sam Pedro Rebocho niewiele mógł zrobić.
I gdy wydawało się, że przeważający Lech zejdzie do szatni z … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS