A A+ A++

PAOK Saloniki to ostatni klub, który przed wejściem na selekcjonerski grunt prowadził Fernando Santos. Przez większość tej kadencji jego kluczowym zawodnikiem był Mirosław Sznaucner, z którym rozmawiamy o specyfice Portugalczyka. Dlaczego piłkarze go szanują? Kto biegał za karę po spóźnieniu na trening? Czy to faktycznie trener defensywny? Jak odbierano go w Grecji jako selekcjonera? Zapraszamy. 

Gdy usłyszał pan, że Fernando Santos zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski, odczucia miał pan wyłącznie pozytywne?

Zdecydowanie. Jakoś tydzień temu po raz pierwszy obiło mi się o uszy, że jego kandydatura jest poważnie brana pod uwagę. Bardzo chciałem, żeby go wybrano, ale szczerze mówiąc, nie do końca wierzyłem, że to się uda. Sądziłem, że jego nazwisko pada trochę na wyrost. Zakładałem raczej, że trener Santos po dwunastu latach praktycznie nieprzerwanej pracy selekcjonerskiej będzie chciał dłużej odpocząć. Widać jednak, że dalej ciągnie go do piłki i potrzebuje nowego wyzwania. Najwyraźniej prowadzenie kolejnych reprezentacji bardzo mu odpowiada, mimo że chodzi o coś zupełnie innego niż praca w klubie.

W 2020 roku mówił pan u nas, że to najważniejszy trener w pana karierze.

Sądzę, że szczyt mojej kariery i mojej formy przypadł na okres współpracy z nim w PAOK-u, czyli lata 2007-2010. Dużo się od niego nauczyłem, czułem jego zaufanie, stawiał na mnie. Wiele mu zawdzięczam. Drużynie zaczęło się dobrze wieść, graliśmy naprawdę fajną piłkę. Byliśmy o krok od mistrzostwa Grecji. Postrzegam go trochę jako mojego trenera-ojca za granicą.

Co jest najmocniejszą stroną jego warsztatu?

Ma bardzo mocną osobowość. Prowadzi drużyny żelazną ręką. Trzyma dyscyplinę w zespole. W trakcie treningu nie tolerował rozluźnienia, jakiegoś śmieszkowania. Gdy coś mu nie odpowiadało, zatrzymywał trening i karał nas bieganiem wokół boiska. Praca musiała być wykonana na sto procent, z pełnym zaangażowaniem. Podobało mi się takie podejście. Jednocześnie potrafił trafić do każdego zawodnika, nawet do największych gwiazd. Sprawiał, że wszyscy go słuchali i ciągnęli wózek w jedną stronę. To duża umiejętność. Miał to „coś”, co sprawiało, że drużyna dawała z siebie maksimum.

Jednocześnie Santos był inny poza boiskiem, po pracy. Po prostu był człowiekiem. Mogłeś do niego iść w każdej sprawie i swobodnie porozmawiać. Interesował się, czy wszystko się układa. Jeżeli pojawił się jakiś problem w rodzinie, na przykład dziecko leżało chore w domu, sam proponował, żeby zawodnik odpuścił jeden czy drugi trening. Traktował nas z szacunkiem. Wiedział, czego piłkarze potrzebują w danym momencie.

Podejrzewam, że dla miejscowych zawodników jego podejście do zawodu na początku mogło stanowić szok.

I tak było! Dotyczyło to głównie Greków, bo jednak obcokrajowcy przeważnie mieli trochę inną mentalność, byli przyzwyczajeni do większej dyscypliny. Grecy lubili się czasem spóźnić na trening. Na początku kadencji Fernando Santosa też próbowali takich sztuczek, ale błyskawicznie zostali naprostowani. Taki delikwent nie brał udziału w zajęciach, tylko przez cały czas biegał dookoła boiska. Dość szybko lokalni zawodnicy przekonali się, że u niego inne podejście nie przejdzie.

Co nie znaczy, że obcokrajowcy nigdy nie podpadali. Pamiętam, że będący wtedy naszym najlepszym strzelcem Ibrahima Bakayoko spóźnił się na odjazd autokaru i przegapił sparing. Trener Santos nie wyobrażał sobie, żeby cała drużyna czekała na jednego piłkarza. Wybiła godzina, ruszyliśmy. Bakayoko potem podjechał na stadion swoim autem, ale nic mu to nie dało. My graliśmy, on robił kółeczka. Każdy funkcjonował na tych samych zasadach.

Santos miał z kimś większy konflikt?

W PAOK-u nie przypominam sobie, żeby nie potrafił się z kimś dogadać i z tego powodu z niego zrezygnował. Jasne, były jakieś małe konflikty, ale od razu je wyjaśniano i później już nic się nie działo.

Pan nigdy mu nie podpadł?

Nie. Byłem zdyscyplinowany i nigdy nie miałem z nim dyscyplinujących pogadanek. Myślę, że również dlatego miał do mnie słabość. Odbyliśmy wiele rozmów w jego gabinecie. Pewnego razu wszedłem, a tam mgła z dymu papierosowego tak duża, że nie wiedziałem, czy się pali czy o co chodzi. Dopiero, gdy zapytałem, usłyszałem, że siedzi i czeka. Palił naprawdę dużo. Mam nadzieję, że z czasem pozbył się tego nałogu (śmiech).

W jakim języku rozmawialiście?

Podczas treningów mówił po portugalsku, a jego słowa tłumaczono na angielski i grecki, bo nie wszyscy Grecy rozumieli inaczej. Rozmawiając ze mną indywidualnie zawsze przechodził na angielski. Nie było to topowe posługiwanie się tym językiem, ale spokojnie się dogadywaliśmy.

Rozumiem, że Santos nie wytykał panu mało asyst i braku goli jako bocznemu obrońcy?

Nie, odpowiadał mu mój styl grania. Nie wymagał ode mnie regularnego podłączania się do ofensywy. Pasowało mu, że zostaję z tyłu i zabezpieczam tamtą strefę. Jeżeli byłem zdrowy, przeważnie u niego grałem. Obaj byliśmy zadowoleni.

Jaka była intensywność jego treningów?

Lekko nie było, ale nie powiedziałbym, że u niego trenowałem najciężej w życiu czy coś takiego. Stosował standardowe obciążenia. W tym względzie raczej się nie wyróżniał w żadną stronę.

Co do jego okresu w PAOK-u, mówi pan o graniu ciekawej piłki, ale zabrakło kropki nad „i” w postaci jakiegoś trofeum lub ciekawszej przygody w europejskich pucharach.

Tego faktycznie szkoda. Kilka razy niewiele brakowało. Kończyliśmy sezon ligowy na drugim miejscu, byliśmy w półfinale krajowego pucharu. Pamiętajmy jednak, że przed przyjściem Fernando Santosa PAOK znajdował się w naprawdę dużym kryzysie. Walczył bardziej o miejsca 4-8 niż o podium. Przełom nastąpił po pierwszym sezonie z Santosem. Drużyna została wyraźnie wzmocniona, a kibice tłumnie wrócili na stadion. W większości meczów trybuny były wypełnione po brzegi.

W pewnym sensie od kadencji Fernando Santosa zaczęła się odbudowa klubu. Można powiedzieć, że to on położył fundamenty pod przyszłe sukcesy. Już po jego odejściu dwa razy wychodziliśmy z grupy Ligi Europy. Powstała pewna ciągłość i do dziś PAOK bije się o najwyższe lokaty w Grecji i jest w stanie pokazać coś w pucharach.

Powiedzenie, że Santos preferuje futbol pragmatyczny i defensywny jest uproszczeniem czy po prostu tak to wygląda?

Nie ma co ukrywać: prezentowaliśmy futbol podporządkowany ładowi w defensywie, organizacji gry. Mieliśmy też jednak gwiazdy z przodu: Muslimovicia, Vieirinhę czy Sergio Conceicao. Nacisk był kładziony na grę obronną, zero z tyłu stanowiło punkt wyjścia, ale zawodnicy ofensywni nie byli tłumieni. Santos dawał im wolną rękę w fazie ofensywnej. Rzadko strzelaliśmy więcej niż dwa gole w meczu, ale przy dobrej defensywie wystarczało to do zbierania punktów.

Santos nie tłumi indywidualności i stara się je wykorzystywać?

Tak. To, że wielką wagę przywiązuje do defensywy nie znaczy, że nie chce zdobywać bramek. Portugalia na ostatnim mundialu strzeliła trzy gole Ghanie, dwa Urugwajowi, sześć Szwajcarii… Postrzeganie go jako trenera asekuracyjnego jest na wyrost. Z przodu daje swobodę i pole do działania. Jeżeli Santos ma jakość z przodu, będzie chciał ją wykorzystać. My mamy indywidualności w ofensywie, więc na pewno nie będzie ich tłumił.

Czyli wyobraża pan sobie, że pod jego wodzą Lewandowski ma wsparcie nie tylko Zielińskiego, ale też Milika?

Jak najbardziej. Jeżeli cała trójka będzie w formie, nie sądzę, żeby takiego Milika posadził na ławce. Fernando Santos umie dostosować się do potencjału, którym dysponuje i nie będzie się bał ofensywnego ustawienia.

Wspominał pan, że Santos dogaduje się z gwiazdami. U nas musi znaleźć nić porozumienia z Lewandowskim. Z Cristiano Ronaldo długo się udawało, ale na koniec pojawiły się zgrzyty.

Moim zdaniem posadzenie Ronaldo na ławce wiązało się wyłącznie z kwestiami sportowymi, a nie jakąś demonstracją niezależności. Każdy zawodnik ma swoje zadania na boisku. Najwyraźniej trener uznał, że w tamtym momencie więcej z Cristiano nie wyciśnie i ktoś inny był w stanie lepiej te rzeczy wykonać. Oczywiście to tylko moje przypuszczenia, nie mam żadnych przecieków. W każdym razie, jestem przekonany, że Santos spokojnie wszystko sobie z naszymi kadrowiczami ustali i nie będzie zgrzytów.

Swoją selekcjonerską pracę zaczynał właśnie w Grecji. Jak pan wspomina reprezentację Hellady pod jego wodzą i jak była ona odbierana w kraju?

Na pewno nie miano do niego pretensji o defensywę, zwłaszcza że pamiętano, w jakich okolicznościach Otto Rehhagel sięgał po mistrzostwo Europy w 2004 roku. Styl z Santosem od tamtego czasu jakoś mocniej się nie zmienił. Myślę, że najlepszą recenzją jego pracy było to, co działo się potem. On z Grekami wyszedł z grupy na Euro 2012 i na mistrzostwach świata 2014, a później ta drużyna już nawet nie pojechała na wielką imprezę. Odpadnięcie z Kostaryką w 1/8 finału mundialu pewnie w tamtym dniu stanowiło rozczarowanie, ale całościowo wszyscy byli zadowoleni. Kibice wiedzieli, że ich kadra nie ma nie wiadomo jakiego potencjału i osiągnęła tyle, ile mogła. Myślę, że tamtą kadencję można postrzegać jako sukces Fernando Santosa.

W jego sztabie na pewno będzie co najmniej jeden Polak. Nie przeszło panu przez myśl, że to mógłby być… pan? 

Trener Santos ma swój sztab, są kandydaci do jego wzmocnienia ze strony polskiej. Fajnie, że pójdzie to w takim kierunku, bo moim zdaniem zagraniczny selekcjoner zawsze powinien mieć krajowych współpracowników, którzy by na tym skorzystali. Czytam, że trener ma też dzielić się wiedzą ze szkoleniowcami kadr młodzieżowych. I bardzo dobrze. Ja spokojnie robię swoje w PAOK-u. Zaczynałem od drużyn młodzieżowych, przez chwilę pomagałem Pablo Garcii przy pierwszym zespole, a teraz jestem jego asystentem w drugoligowych rezerwach.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O FERNANDO SANTOSIE:

Fot. FotoPyk

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRząd rozdaje laptopy.
Następny artykułPożar na warszawskim Gocławiu. Ewakuowano ok. 40 osób