A A+ A++

Kamil Semeniuk od pół roku nie czyta w ogóle komentarzy na temat siebie i reprezentacji Polski. – Nie jest mi to w żadnym stopniu potrzebne do gry – mówi Sport.pl. Ale dostaje krótkie streszczenie od narzeczonej. Przyznaje, że podczas jednego z niedawnych meczów z jego udziałem kibice i znawcy siatkówki mogli pisać i mówić: “Semeniuk znowu nie daje rady”. Ale zarówno wtedy, jak i przez całe lato mocno wierzył w niego trener Nikola Grbić, co w trudnych chwilach stanowiło dla 27-latka światełko w tunelu. A podczas toczących się obecnie mistrzostw Europy gracz, który rok temu był bezsprzecznie liderem Biało-Czerwonych, zaczął spłacać ten duży kredyt zaufania.

Zobacz wideo
Karol Kłos po nieudanym dla Polaków Memoriale Wagnera: Nie zawsze da się wygrywać

Agnieszka Niedziałek: Odbiór w mediach i wśród kibiców twoich dwóch dotychczasowych występów w mistrzostwach Europy był jednoznaczny – Kamil Semeniuk wraca do formy sprzed roku. Ty też tak to odebrałeś?

Kamil Semeniuk: Sam osobiście się nie spodziewałem, że trener postawi na mnie od samego początku turnieju. Bardzo się z tego cieszyłem, że zagrałem z Czechami i Holandią. Co do formy, to na pewno wraca. Jest coraz bliżej tego, co pokazywałem w poprzednim sezonie reprezentacyjnym. Nie jest to jeszcze to, co chciałbym docelowo prezentować, ale jestem na dobrej drodze, by grać na wysokim poziomie.

Czy był taki moment, w którym poczułeś, że w twojej grze coś wreszcie zaskoczyło? Że wskoczyłeś na odpowiednie tory?

Fizycznie na pewno jeszcze nie jestem w szczytowej formie. Jeszcze nie jest na to czas. Sztab szkoleniowy wszystko tak zaplanował, by najlepsza dyspozycja była w fazie pucharowej ME. Ale powoli widzę, że ta skuteczność w ataku, przyjęciu i w każdym innym elemencie jest podobna do tej sprzed roku. Staram się po prostu, kiedy tylko trener daje mi szansę, dawać z siebie maksimum. W aspektach siatkarskich, ale i czerpać radość z bycia na boisku, każdego zdobytego punktu, dawać dużo energii oraz wspierać chłopaków.

Czy tego lata były takie chwile, gdy tej radości z bycia na boisku nie czułeś?

Jest nas pięciu przyjmujących, pomiędzy którymi trwa zaciekła, ale na szczęście zdrowa rywalizacja o miejsce w reprezentacji. Nie wiem, jaki jest plan trenera – czy do samego końca sezonu będziemy w pięciu, czy jednak na olimpijski turniej kwalifikacyjny wybierze klasyczny schemat i zabierze czterech graczy na tej pozycji. Cały czas więc ta rywalizacja trwa i dotyczy to każdego momentu na boisku. Tego, kto się jak pokaże trenerowi. I czasami gdzieś tam ta radość z bycia na boisku ucieka. Bardziej koncentrujemy się bowiem na tym, by jak najlepiej się zaprezentować, by trener przychylnym okiem spojrzał na naszą osobę. W dwóch pierwszych spotkaniach ME dostałem okazję do gry, poczułem wiatr w żaglach i pomyślałem “Dobra, wychodzę i robię maksa. A jak coś siatkarsko nie będzie wychodziło, to zostawię po prostu serducho na boisku i dam z siebie energię”. I tak też zrobiłem.

W przypadku waszej piątki przyjmujących chyba można powiedzieć, że każda akcja, każdy punkt waży podwójnie.

Myślę, że tak. Nie da się tego odłożyć na boczny tor. Jest pięć osób na cztery miejsca, rywalizacja więc ciągle jest. Najlepiej, żeby każda akcja była najlepiej przez nas rozegrana – każdy atak był skończony, a każde przyjęcie – perfekcyjne. Ale oczywiście nie zawsze wszystko się udaje. Łatwo więc można wpaść w lekki dołek i jak mecz nie wyjdzie, to może pojawić się myśl: “O Boże, co teraz trener o mnie myśli? Czy już mnie skreślił, czy dalej mam szansę, by się załapać na to jedno z czterech miejsc?”.

Bardzo denerwowałeś się przed ogłoszeniem składu na ME?

Od początku zgrupowania ciągle biję się gdzieś tam z myślami odnośnie do tego, czy trener widzi mnie w reprezentacji, czy jest w niej dla mnie miejsce. Nie ma co kryć – ostatni sezon klubowy nie był najlepszy w moim wykonaniu. Cele, które założyliśmy sobie tam, nie zostały osiągnięte. Reszta reprezentacyjnych przyjmujących zaś dla porównania – poza Wilfredo, który był ze mną w Perugii – miała naprawdę kapitalny sezon w klubach. Borykałem się więc z myślami, że to, co prezentowałem jeszcze rok temu i wcześniej w Zaksie, może nie wystarczyć, by dalej być w tej kadrze.

Powiedziałem więc trenerowi Grbiciowi, że jeśli będzie rozważał zabranie mnie na pierwszy turniej Ligi Narodów, to bardzo chętnie polecę. Bo po prostu wiedziałem, jaka jest moja sytuacja. I że im więcej będę miał okazji – by pokazać, że ta moja gra jest jednak na wysokim poziomie, że potrafię wrócić do tej skutecznej siatkówki – tym lepiej dla mnie. Myślę, że te złe myśli odchodzą już troszeczkę na bok dzięki temu, że mam coraz więcej tych szans i je coraz lepiej wykorzystuję. Ale decyzja należy do trenera i to on ją ostatecznie podejmie.

Wróćmy na chwilę do pierwszych meczów w reprezentacji tego lata. Ciążył ci wtedy mocniej bagaż w postaci nieudanego sezonu w Perugii?

Na pewno przyjeżdżając na kadrę, odetchnąłem z ulgą i poczułem nowy, pozytywny impuls. Jakąś taką świeżość i nową energię do grania. I mimo że ten skład na pierwszy turniej LN w Japonii nie był taki, jak teraz podczas ME, to bardzo się cieszyłem, że dostałem wtedy szansę od trenera. By pokazać, że to, co on na pewno obserwował wcześniej na żywo czy w telewizji, jest już przeszłością i że potrafię się odciąć od tego oraz wrócić na właściwe tory. Na poziom z poprzedniego sezonu.

Czy przez ostatnie trzy miesiące układałeś sobie w głowie własną klasyfikację reprezentacyjnych przyjmujących? Oceniałeś swoje szanse?

Ciężkie pytanie. Nie staram się nas klasyfikować pod kątem tego, kto jest “jedynką”, kto “dwójką”, a kto jest na dalszym miejscu przy wyborach trenera. Poza tym, patrząc na ten sezon, to się zmienia. Tak naprawdę nie ma takiego żelaznego pewniaka wśród przyjmujących. Oczywiście, Olek Śliwka jest takim, na którego trener najpewniej stawia, ale cała reszta to otwarta sprawa. Każdy turniej, każdy mecz, to, jak się prezentujemy, wpływa na tę klasyfikację, którą ma trener.

Można powiedzieć, że wcześniej była was mocna szóstka, bo z bardzo dobrej strony pokazał się w LN Artur Szalpuk.

No tak, można powiedzieć, że przeszedłem już pierwszy – nazwijmy to – etap selekcji i bardzo się z tego cieszę. Teraz trwa ogromna rywalizacja o czwórkę, jeśli trener zdecyduje, że tylu przyjmujących zabierze na olimpijski turniej kwalifikacyjny.

Docierały do ciebie pojawiające się nieraz w ostatnich miesiącach głosy dotyczące wielkiej wiary Nikoli Grbicia w ciebie? On sam podkreślał, że zna cię bardzo dobrze i będzie starał się cię odbudować. Czy zawodnik w takiej sytuacji odbiera to jedynie jako wsparcie, podbudowuje go to, czy też nakłada na niego pewną presję? Że teraz musi temu sprostać?

Co do komentarzy i informacji dotyczących mnie i reprezentacji, to odciąłem się od nich. Nie czytam już żadnych od dobrych sześciu miesięcy. Nie jest mi to w żadnym stopniu potrzebne do gry. Jedynie moja narzeczona “sprzedaje mi” obraz tego, co się dzieje w mediach, na temat mnie i kadry. Ale to jest streszczone dosłownie do jednego zdania.

A co do trenera, to wiem, że obdarzył mnie dużym kredytem zaufania i bardzo się cieszę, że nie zapomniał tego, co się wydarzyło w ubiegłym roku w kadrze. Czy czuję przez to presję lub coś w tym rodzaju? Raczej nie. Bardziej to plusik, takie światełko w tunelu. Gdy trwa ta nasza rywalizacja i jakiś sparing lub mecz LN mi nie wyszedł, to z tyłu głowy było gdzieś tam, że trener we mnie wierzy, pamięta, jak się prezentowałem w tamtym sezonie i wierzy, że potrafię wrócić do tej gry. Myślę, że ten kredyt zaufania, którym mnie obdarzył, powoli spłacam swoją grą. Choćby w tych dwóch meczach ME.

Niedawny Memoriał Huberta Wagnera, mecz z Francją – zaliczasz dwa słabe sety, w dwóch kolejnych grasz dużo lepiej. Trener tłumaczył potem, że gdyby ściągnął zawodnika w takiej sytuacji, to byłby to sygnał, że następnym razem ten nie może się ani razu pomylić, a nie da się tak grać. Sam myślałeś wtedy o tym, że pewnie za chwilę zostaniesz zmieniony? A może chciałeś tego, by wrócić później ze świeższym spojrzeniem na boiskowe wydarzenia?

Nie tylko teraz z trenerem Grbiciem takie sytuacje przerabiałem, bo takie same chwile przeżywałem w Perugii. Tam momentami była jedna nieskończona piłka i zapalała się w głowie lampka, taki sygnał ostrzegawczy, że kolejny błąd będzie skutkował tym, że będzie zaraz zmiana. A co do meczu z Francją, to nie zawsze spotkanie zaczyna się po naszej myśli, nie zawsze od razu wchodzimy na najwyższe obroty i osiągamy maksymalną skuteczność. Tym bardziej cieszę się, że trener tu też mi zaufał – dał szansę odbudować się, przestawić swoją grę na lepszą skuteczność i przetrzymał tamte dwa pierwsze sety, gdzie z moją grą nie było może zbyt kolorowo. Pewnie – tak jak mówisz – w komentarzach wtedy kibice i znawcy siatkówki mogli mówić i pisać, że Semeniuk znowu nie daje rady, że znowu gra słabo. Ale trener wytrzymał i zostawił mnie na boisku do samego końca.

Wiem, że bardzo trudno to oceniać, ale jak myślisz – ile czasu może ci jeszcze zająć powrót do formy sprzed roku?

Ciężko to przewidzieć. Łatwiej jest pod tym względem z fizycznym aspektem. Skoczności jeszcze na pewno brakuje, bo pamiętam takie mecze, w których – mówiąc kolokwialnie – latałem. Czułem się lekko, świeżo i przyjemnie, a na razie takiego odczucia jeszcze nie doznałem. Ale – jak już wspominałem – plan sztabu szkoleniowego jest taki, by najlepsze samopoczucie fizyczne i swobodne poruszanie się oraz skakanie na maksymalnej wysokości nadeszło w najważniejszej fazie ME, a przede wszystkim w trakcie turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk. Ja znam swój organizm i wiem, kiedy jest bliski 100 procent możliwości. Jeszcze tak nie jest. Myślę więc, że fizycznie na pewno jest zapas, a cała reszta – siatkarskie aspekty – tu zbliżam się do tego, co było rok temu.

Pewność siebie chyba też jest już bliższa tej sprzed roku. Choćby w meczu z Holandią przy trudnej piłce z drugiej linii zaryzykowałeś, zamiast wybierać bezpieczne oddanie rywalom piłki za darmo, co zdarzało się wcześniej w tym sezonie.

To wszystko jest powiązane. Rok temu byłem pewniejszy, bo miałem za sobą bardzo udany sezon w Zaksie. Teraz jestem po mniej udanym w Perugii, więc pewność siebie na boisku jest troszeczkę mniejsza. Ale – jak już kilkakrotnie wspominałem – to wszystko wraca. Ta pewność siebie i podejmowanie ryzyka w takich trudnych sytuacjach też i myślę, że naturalnie wróci do tego, co było wcześniej.

Na koniec porozmawiajmy krótko o frekwencji na trybunach na meczach w Skopje. Poza meczami gospodarzy widać duże pustki, czyli coś, od czego reprezentacja Polski siatkarzy zdążyła się już chyba odzwyczaić. Dziwnie się czujecie podczas tych spotkań? Zwracacie w ogóle na to uwagę?

Myślę, że po ligowym sezonie covidowym pustki czy mała liczba kibiców na trybunach nie są dla nas żadnym problemem. Oczywiście, zawsze fajnie jest grać przy komplecie publiczności, ale taka jest tu popularności siatkówki, jaka jest. Wyjątek to mecz z gospodarzami, który był dla nas taką fajną odskocznią w kontekście wszystkich pozostałych spotkań tutaj, gdzie liczba widzów nie jest może powalająca. Ale grupa polskich fanów zawsze jest – w każdej hali, w każdym miejscu na świecie, i bardzo się z tego cieszymy. Niektórzy przejeżdżają nawet po kilka tys. km, by zobaczyć nas na boisku. A pamiętajmy, że to nie są najważniejsze spotkania w tym turnieju, bo to dopiero faza grupowa.

We Włoszech, gdzie przeniesiecie się na fazę pucharową, o frekwencję już raczej nie będzie trzeba się martwić. Tam zainteresowanie siatkówką jest spore.

Myślę, że zdecydowanie nie będzie takiego problemu jak tutaj. Tam – jak wspomniałaś – popularność siatkówki jest zupełnie inna. Zbliżona to tego, jak jest z piłką nożną. Można się więc spodziewać dużej liczby kibiców nie tylko na meczach reprezentacji Włoch, lecz także na wszystkich pozostałych.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZamiast grzybów znalazł pocisk z II wojny światowej
Następny artykuł5 popularnych materiałów na blaty kuchenne, które warto wybrać do swojego domu