A A+ A++

Żeby to państwu wyjaśnić, musimy cofnąć się trochę w czasie.

W styczniu prezydent Andrzej Duda złożył swój projekt ustawy o Sądzie Najwyższym. Prawie natychmiast pojechał do Brukseli, gdzie rozmawiał o projekcie z szefową Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen. Powszechnie uznano, że to, co proponuje prezydent, jest rozwiązaniem wystarczającym, żeby Komisja Europejska odblokowała środki z Krajowego Planu Odbudowy.

Nic nie stało na przeszkodzie, żeby nad projektem zacząć pracować już w styczniu. Ale pomysły Andrzeja Dudy od razu wzbudziły sprzeciw Solidarnej Polski. Zbigniew Ziobro mówił, że to uległość wobec Brukseli, utrata suwerenności i dodatkowy chaos w sądach. Projekt leżał więc do końca marca – dopiero wówczas trafił do posłów.

A potem zaczął się cyrk.

Nagły zwrot akcji

Pierwsze posiedzenie sejmowej komisji sprawiedliwości się nie odbyło, bo Solidarna Polska powiedziała, że nie ma szans na kompromis i nie ma co siadać do pracy. Drugie posiedzenie się odbyło, ale zostało przerwane, bo – jak powiedział przewodniczący Ast – „jest szansa na porozumienie w tej bardzo ważnej sprawie”. Na kolejnym posiedzeniu po 6 godzinach nie udało się wyjść poza pierwszy punkt porządku obrad. Solidarna Polska – zamiast przysłać poprawki wcześniej – wrzucała je po jednej, utrudniając pracę.

Kolejne posiedzenie miało być o czym innym, ale przewodniczący postanowił wrzucić w ostatniej chwili projekt prezydenta. Okazało się jednak, że tak nie można – nawet Biuro Legislacyjne Sejmu miało wątpliwości, czy tak procedowana ustawa nie będzie obarczona wadą prawną. W końcu – po prawie dwóch miesiącach – wydawało się, że PiS, Solidarna Polska i pałac prezydencki doszły do porozumienia. PiS przyjęło z uśmiechem część poprawek Solidarnej Polski i zgodziło się nawet na preambułę autorstwa ministra Ziobro do ustawy.

Kluczowe było to, że wypadł artykuł dotyczący testu niezawisłości wobec prawomocnych wyroków. Prezydent chciał, by można było przeprowadzać taki test wobec orzeczeń, które zapadły do pół roku przed wejściem w życie ustawy. Solidarna Polska chciała ten fragment wyrzucić, a PiS tę chęć poparło.

I wówczas nastąpił nagły zwrot akcji. Na ostatnim przed głosowaniem posiedzeniu komisji, PiS wycofało się ze swojego poparcia dla poprawek Solidarnej Polski.

– Jesteśmy teraz na drodze do takiego przywrócenia w dużej mierze pierwotnego tekstu projektu prezydenckiego – tłumaczył przewodniczący komisji, poseł PiS Marek Ast.

Po co Solidarna Polska nadal jest w koalicji

Co się stało i o co chodziło?

– To jest rozgrywka Morawieckiego, a nie PiS – usłyszeliśmy. – To premier, ręka w rękę z prezydentem, przekonują, że tylko niezmieniony projekt zapewni finansowanie KPO i że tylko na to zgodzi się Komisja Europejska.

Ale jednocześnie politycy Solidarnej Polski mówili, że tak naprawdę niewiele się zmienia i wciąż to oni są górą. Bo co prawda wyleciała ich preambuła, ale to był tylko gest polityczny, zaś większość tego, co trzeba było przepchnąć, zostało przepchnięte.

Chyba jednak nie do końca. Zaraz po tych manewrach PiS, Janusz Kowalski pytał dramatycznie w Polsacie: „po co jestem w tym rządzie”.

– Sytuacja, w której nie jesteśmy w stanie przegłosować Lex TVN; sytuacja, w której nie jesteśmy w stanie przeprowadzić bardzo dobrej ustawy Przemysława Czarnka; sytuacja, w której nie jesteśmy w stanie przeprowadzić ustaw pana ministra Ziobry, nie jest dla mnie sytuacją komfortową – mówił jeden z najbardziej bojowych ziobrystów. Na pytanie, dlaczego zatem wciąż są w rządzie odpowiedział, że sam je sobie zadaje.

Na sejmowym korytarzu politycy Solidarnej Polski robili jednak dobrą minę, zapewniając, że są zjednoczeni w Zjednoczonej Prawicy „jak nigdy”.

– Pani redaktor, ja byłem pod niesamowitym wrażeniem wiedzy i profesjonalizmu młodszych kolegów – zapewniał Tadeusz Cymański przed głosowaniami. – Osiągnęliśmy, co było do osiągnięcia.

Wszystkie rozmowy z politykami Solidarnej Polski były od rana niepokojąco spokojne. Nie było ani zwyczajowego grożenia natychmiastowym rozpadem koalicji, ani innych szarż na PiS. Pojawiły się co prawda plotki, że ziobryści dostali obietnicę miejsc na listach wyborczych PiS, jeśli już odpuszczą sprawę Sądu Najwyższego – ale po 7 latach w koalicji z PiS nikt nie uwierzy w żadne obietnice „na gębę”. Zwłaszcza, gdy nie wiadomo, kiedy będą wybory.

Tuż przed głosowaniem PiS wycofało swoje poprawki usuwające poprawki Solidarnej Polski. Powtórzmy: dzień wcześniej posłowie PiS złożyli poprawki przywracające projekt prezydenta bez zmian Ziobry, żeby tuż przed głosowaniem wycofać własne poprawki, co sprawiło, że w projekcie zostały poprawki Ziobry.

Pałac Prezydencki zareagował prawie natychmiast, zapewniając, że wszystko jest tak, jak chciał tego Andrzej Duda.

A więc teraz wygrali wszyscy. A przynajmniej wszyscy chcieliby, żebyśmy w to uwierzyli. Najwięcej ugrała Solidarna Polska, chociaż musiała ustąpić w sprawie najważniejszej: musiała zagłosować za projektem prezydenta, który pozwoli odblokować KPO. To poważne ustępstwo.

Premier nie głosował

Jednocześnie, Ziobro wynegocjował powołanie swoich ludzi do Krajowej Rady Sądownictwa. Jak twierdzą nasi rozmówcy, ta sprawa została postawiona na ostrzu noża. Politycy Solidarnej Polski obawiali się bowiem, że premier z prezydentem przygotowują projekt ustawy o KRS, który miałby wyjść naprzeciw żądaniom Komisji Europejskiej. Ziobro chciał mieć tę sprawę załatwioną. Wycofanie się z poprawek Solidarna traktuje jako bezwarunkowe zwycięstwo swojego lidera nad premierem Morawieckim.

– To nie PiS chciało nas rozegrać – powtarzają. – To jest rozgrywka wyłącznie Morawieckiego, ale prezes Kaczyński już wie, że Morawiecki po prostu go oszukiwał w sprawie KPO i negocjacji z Brukselą. Dlatego zgodził się na ten manewr.

Co ciekawe, Mateusz Morawiecki nie wziął udziału w tym głosowaniu. Premier polskiego rządu, który dosłownie chwilę wcześniej krzyczał na opozycję z mównicy sejmowej, że chcą zablokować pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy i że każdy wyborca PO powinien pytać partię, dlaczego nie chce zagłosować za tak ważną ustawą – sam nie zagłosował, choć był w Sejmie. Pojawiła się informacja, że premier był zaskoczony wycofaniem poprawek PiS i wygraną Ziobry.

– Myślał, że ma tu wszystko dogadane, a nie miał – rozkładają ręce nasi rozmówcy.

PiS uzbierało 231 głosów. Nieprzypadkowa była także kolejność głosowań. Najpierw Sejm zdecydował o losie ustawy o Sądzie Najwyższym, a dopiero potem o losie Zbigniewa Ziobro. PiS chciało mieć pewność, że Solidarna Polska nie zrobi niczego głupiego.

W sprawie odwołania ministra było prościej: do odwołania potrzeba 231 głosów – to oznaczałoby, że ktoś z PiS musiałby zagłosować razem z opozycją, a nie po prostu wyjąć kartę. Chociaż wypadki przy głosowaniach przecież się zdarzają.

Zamiast odpowiedzi na zarzuty – przemyślenia o Tusku

Sama debata o odwołaniu ministra sprawiedliwości była dość przewidywalna. Wniosek złożyły wspólnie Koalicja Obywatelska, Lewica, PSL i Polska 2050. Ich przedstawiciele mówili właściwie to samo: to najgorszy minister sprawiedliwości w historii. Nie tylko nie przeprowadził żadnej korzystnej zmiany w wymiarze sprawiedliwości, ale także jego upór i jawnie antyeuropejska polityka kosztują nas miliony każdego dnia.

– To debata o systemie, który stworzył, a który dał początek niszczeniu relacji z Unią Europejską. Systemie tak zaplanowanym, aby Polska wcześniej czy później znalazła się poza strukturami wspólnoty europejskiej (…) jego uparcie prowadzona polityka konfliktu z Unią Europejską, którą sam nazywa wojną hybrydową, zagraża bezpieczeństwu nas wszystkich – mówiła Kamila Gasiuk-Pihowicz uzasadniając wniosek.

– Chciał reformować wymiar sprawiedliwości i czyścić sądy z nieprawidłowości, a kim się stał? Zwykłym handlarzem posadami w KRS i na stanowiskach prezesów sądów – dodawał Krzysztof Śmiszek. – Sądy pracują coraz wolniej, a kolejne niewielkie lokalne sądy znikają z powierzchni ziemi. Przykład? Zlikwidowany sąd pracy w Wałbrzychu, zlikwidowany sąd pracy w Głogowie.

Potem na mównicę wyszedł poseł Solidarnej Polski Mariusz Kałużny i skończył się Wersal. Poseł po prostu zaczął krzyczeć na opozycję. Dowiedzieliśmy się, że minister Ziobro rozprawił się z mafią vatowską (eksperci mają inne zdanie: uważają, że zwiększone wpływy z VAT to głównie efekt ścigania płotek, a nie mafii), w dodatku miliardy z VAT zostały przekazane polskim rodzinom, a osobiście Ziobro załatwił sprawę handlu dopalaczami (tymczasem ustawę przyjął rząd PO w kwietniu 2015 r.). Poseł wykrzykiwał różne oskarżenia kompletnie bez związku z zarzutami wobec Zbigniewa Ziobro, dodając, że „wszystko to było mówione na komisji”. Mówił to oczywiście minister sprawiedliwości, który swoje wystąpienie z komisji po prostu powtórzył przed Sejmem. Minister Ziobro wygłosił po prostu swoje przemyślenia na temat Donalda Tuska.

– Nie tylko jesteście opozycją totalną, ale przede wszystkim fatalną. Fatalną dla Polski, zgubną dla Polski, zakłamaną, zacietrzewioną, zaciekłą – perorował Ziobro. Potem było o tym, że Platforma powinna zmienić nazwę na „pogarda”, a potem to samo o mafiach vatowskich i „miliardach dla polskich rodzin”. Co ciekawe, minister sprawiedliwości powiedział opozycji z mównicy: „jesteście złodziejami”. Wydawałoby się, że minister sprawiedliwości powinien wiedzieć, że należy ważyć takie słowa, ale najwyraźniej nie wie. Było o aferze Amber Gold i o pieniądzach z OFE, a nawet o budowie tarczy antyrakietowej.

Ziobro dowiedział się, że może stawiać PiS pod ścianą

Po ministrze wystąpił premier. To o tyle ciekawe, że panowie po prostu toczą nieustanną wojnę. Przed debatą posłowie PiS na sejmowych korytarzach śmiali się, że wotum to wotum – nikogo nie emocjonuje. Ale obrona Ziobry przez Morawieckiego?

Premier jak zwykle mówił rzeczy bez związku ze sprawą, zaś nazwisko Ziobry wymienił raz. Mówił natomiast dużo o swojej wizycie w Davos. Kluczowe okazało się jedno zdanie:

– Solidarna Polska będzie głosować za KPO. Tak, Solidarna Polska będzie głosować za KPO. Jak wytłumaczycie to swoim wyborcom? – zwracał się do opozycji. Ale przede wszystkim chodziło o podkreślenie tego, że Solidarna Polska musiała się złamać.

Głosowania nad ustawą o Sądzie Najwyższym i wotum nieufności dla Zbigniewa Ziobro niczego nie zamykają. Konflikty w Zjednoczonej Prawicy nie zniknęły. Ziobro dowiedział się, że może stawiać PiS pod ścianą, ale PiS też wie, że ludzie Ziobry wcale nie spieszą się do sprawdzenia, jak to jest żyć poza Sejmem i poza spółkami Skarbu Państwa.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSilny wiatr i burze. Ostrzeżenia meteo dla północnej Polski
Następny artykułPutin sięga po tajną broń. „Wywoła zamieszki, wojny i migracje. To Europa jest prawdziwym celem”