Wydawać by się mogło, że po zamieszaniu wywołanym agresją rosyjską na Ukrainę na rynkach będzie się raczej uspokajać. Jak się okazuje nic bardziej mylnego.
Kapitał ucieka z Europy
Jeszcze niedawno wydawało się, że głównym problemem świata wychodzącego z problemów pandemii będzie walka z inflacją potęgowaną agresją Rosji i rosnącymi cenami paliw. Założenie to nie było bezpodstawne, biorąc pod uwagę zalanie gospodarek tanim pieniądzem, czy to przez rekordowo niskie w wielu krajach kredyty, czy też przez transfery pieniędzy bezpośrednio do obywateli. Prognoza ta okazuje się coraz bardziej błędna. Z jednej strony dane o zachorowaniach pokazują, że pandemia nie odpuszcza. Z drugiej strony gwałtownie rosnące stopy procentowe powodują ryzyko wywołania recesji. Od kiedy ta narracja trafiła na poważnie na rynki, rozpoczęło się sporo ciekawych procesów. Najważniejszym z nich jest przenoszenie kapitału z państw, które słabo sobie radziły w ostatnim kryzysie. W rezultacie pieniądze uciekają ze strefy euro, a płyną głównie za ocean, gdzie recesja może być mniejsza. To właśnie dlatego dolar kosztuje już niemal tyle samo co euro.
Dramat złotego
Kapitał, uciekając ze strefy euro, jest również zasysany z gospodarek rozwijających się, silnie powiązanych z państwami strefy. Mowa tutaj nie tylko o złotym, ale chociażby jeszcze o forincie. Węgrzy z reguły mają poważne problemy, aczkolwiek tamtejsza władza na nie silnie zapracowała. Wybory parlamentarne wsparte wydatkami z budżetu Węgier oraz mało subtelne wsparcie Rosji po jej ataku na Ukrainę to działania, które mogły spowodować odwrócenie się inwestorów. Żeby lepiej sobie zdać sprawę ze skali problemu, warto spojrzeć na liczby. Od wtorkowego minimum euro podskoczyło o 12 groszy do 4,80 zł, dolar podrożał imponujące 25 groszy do 4,75 zł, a frank 17 groszy do 4,86 zł. Co oznacza, że frank jest droższy od euro. W tym samym czasie funt brytyjski podrożał 25 groszy i to pomimo rozpadu w tym czasie rządu Borisa Johnsona.
Dramat kredytobiorców
Złośliwi komentatorzy przypominają wypowiedzi prominentnych polityków, którzy podczas protestów kredytobiorców frankowych obiecywali im, że będą mieć równie dobrze, jak złotówkowi. Jesteśmy właśnie w sytuacji, gdzie wolelibyśmy, by politycy nie spełniali swoich obietnic. Obu grupom chodziło bowiem o to, by mieć lepiej, a nagle obie mają źle i nie wiadomo, która będzie mieć gorzej w przyszłości. Na razie co prawda w tym absurdalnym wyścigu prowadzą kredytobiorcy złotowi, którzy otrzymali właśnie od RPP kolejną podwyżkę stóp procentowych w tym tygodniu, już 10. z rzędu. W rezultacie w ciągu roku raty nowych kredytów złotowych będą dwukrotnie większe. Nieciekawie wygląda także sytuacja frankowiczów. Szwajcarski Narodowy Bank rozpoczął podwyżki stóp i wygląda na to, że szybko nie skończy. Rosnąć więc będzie stopa procentowa, na której oparty jest kredyt. Dokładając do tego drożejącego franka, mamy większe raty i droższą walutę. Najgorsze jest to, że w obydwóch walutach to najprawdopodobniej jeszcze nie koniec.
Maciej Przygórzewski, główny ekspert walutowy Currency One, operatora serwisów InternetowyKantor.pl i Walutomat.
Źródło informacji: Currency One
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS