A A+ A++

Uhonorowani medalem „Merito de Wratislavia – Zasłużony dla Wrocławia”

Eugeniusz Kuszka – prezes wrocławskiego oddziału Związku Sybiraków

ur. 1950 r. w wiosce Zawadów koło Lwowa. Równe 10 lat po pierwszej masowej deportacji jego rodzina została zabrana z domu (Eugeniusz Kuszka miał wówczas sześć tygodni) i zesłana na sześć lat do Kraju Krasnojarskiego. Mieszkali w miejscowości Sorsk obok Abakanu. Ojciec zajmował się tam m.in. wycinką lasów, matka pracowała przy flotacji rudy uranu przy kopalni molibdenu. – Za wszelkie przewinienia, niesubordynację ludzie byli wywożeni na Syberię do 1956 roku, bo była to tania, prawie darmowa, siła robocza, a Syberia jest bezkresna i potrzeba było wielu ludzi do pracy – zwraca uwagę Eugeniusz Kuszka. Do Polski jego rodzina wróciła w 1957 roku, od razu na Dolny Śląsk. Ze Złotoryi przenieśli się następnie do Piławy Górnej koło Dzierżoniowa, gdzie Pan Eugeniusz mieszka od lat. – Dolny Śląsk to moja druga ojczyzna, bo jako dziecko nie miałem żadnej – przyznaje. Po skończeniu nauki pracował w Piławskich Zakładach Kamienia Budowlanego, później prowadził firmę tworzyw sztucznych, jest także prezesem Związku Sybiraków Oddział we Wrocławiu. 

Ryszard Janosz – wiceprezes wrocławskiego oddziału Związku Sybiraków

ur. 1940 r. w miejscowości Kostopol na Wołyniu. Rodzice przebywali tam okresowo, ojciec, oficer Wojska Polskiego, uczestniczył w rozbudowie umocnień na granicy, tam zaskoczyła wszystkich wojna. Przez wiele miesięcy ojcu udawało się uniknąć aresztowania, ale w czerwcu 1940 trzeba było zameldować narodziny jego syna, Ryszarda Janosza. Tego samego miesiąca rodzinę wywieziono do rejonu Tomska, nad rzeką Czułym do osady zwanej Załomnaja, gdzie pozostali do czasu powstania Armii Andersa. Z Syberii wyjechali pod koniec 1942 roku. Ojciec od razu zgłosił się do armii, potem pomógł rodzinie i przez Iran, Irak, Indie wyjechali do Afryki, gdzie mieszkali od końca 1943 do 1947 roku w osiedlu zbudowanym dla Polaków nad jeziorem Wiktoria. Ojciec Pana Ryszarda zginął w 1944 roku w walce o Ankonę, zaś matka z dziećmi wróciła do Grudziądza do swojej rodziny. Do Wrocławia Pan Ryszard przyjechał odbyć służbę wojskową i już tu pozostał. Pracował jako saper.

Roman Janik – wiceprezes wrocławskiego oddziału Związku Sybiraków

(ur. 1930, Słobódka, woj. wileńskie) – jego rodzice byli leśnikami i pracowali w leśniczówce Litówka, woj. nowogrodzkie. Ojciec Franciszek przez 19 lat służył w Wojsku Polskim: w Legionach, podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920, a od 1935 w Korpusie Ochrony Pogranicza. Cała rodzina została deportowana do ZSRR 10 lutego 1940 roku. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski ojciec opuścił ZSRR wraz z Armią Andersa, przechodząc cały szlak i walcząc m.in. pod Monte Cassino (do Polski wrócił dopiero w 1958 roku). Pan Roman wraz z matką i siostrą Jadwigą powrócił z zesłania w 1946 roku. Osiedli w Wołowie, gdzie Pan Roman w 1951 roku skończył Liceum Ogólnokształcące. Nie mogąc dostać się na studia (brak akceptacji ZMP i przeszłość sybiracka), ukończył dodatkowe kursy pedagogiczne i kierował szkołą podstawową w Wołowie. W latach 50. odbył kurs wojskowy, m.in. w jednostce w Kłodzku. Pod koniec lat 50. skończył polonistykę oraz administrację i zarządzenie dalej kierując placówkami oświatowymi w Wołowie.

Roman Janik odbiera odznaczenie z rąk prezydenta Jacka Sutryka/fot. UMW

Włodzimierz Kowalczyk – wiceprezes wrocławskiego oddziału Związku Sybiraków

ur. 1935 r. w Bydgoszczy, gdzie ojciec pracował we Francusko-Polskim Towarzystwie Kolejowym. Na Wołyniu znaleźli się, kiedy całe biuro zostało ewakuowane w 1939 roku. W 1940 roku ojcu zaproponowano wywózkę na Wschód, odmówił, próbował się przedostać na stronę polską, ale granice były już zamknięte, a 10 lutego 1940 roku całą rodzinę wywieziono 400 km za Moskwę, w rejon jurewiecki, nad dopływem Wołgi. – To było osiedle wiejskie, chutor, rolniczo-leśny posiołek, gdzie jedyne zatrudnienie można było znaleźć w lesie – wspomina Pan Włodzimierz. Był tam z rodziną do 1943 roku, a kiedy w okolicznym Juriewcu powstała polska szkoła z internatem, wszystkie pobliskie rodziny przeniosły się tam i Pan Włodzimierz rozpoczął edukację. W marcu 1945 zaczęli wracać na Ziemie Zachodnie. Odnaleźli rodzinę, pojechali najpierw do Kalisza, potem przenieśli się do Bydgoszczy, gdzie ojciec podjął prawie identyczną pracę do tej przedwojennej. W 1952 roku przyjechali do Wrocławia. Pan Włodzimierz był zatrudniony m.in. w budownictwie, Wytwórni Filmów Fabularnych, biurze projektów, a potem w Związku Sybiraków Oddział we Wrocławiu.

Edward Drużyłowski-sekretarz zarządu wrocławskiego oddziału Związku Sybiraków

ur. w 1955 roku w Workucie za kołem podbiegunowym. Ojca aresztowano w Wilnie w 1944 roku i w 1945 roku został osądzony za przynależność do Armii Krajowej, wywieziony w głąb Związku Radzieckiego i finalnie znalazł się w Workucie. Urodzoną w Poznaniu matkę aresztowały polskie siły bezpieczeństwa i przekazano ją NKWD, przewieziono do Moskwy, gdzie miała proces, a finalnie trafiła do Workuty za terror nad komunistami i wrogą propagandę. Obydwoje znaleźli się w obozie o zaostrzonym rygorze, za drutami kolczastymi. Pracowali przy wyrębie lasu, rozładowywaniu wagonów, tam urodziło się dwoje ich dzieci. Aby na wolności dostać pracę trzeba było mieć zameldowanie, a do tego potrzebna była praca. Pomógł kolega ojca, dzięki któremu dostał konia i wóz, a miał przywieźć z tundry siano jako paszę dla kopalnianych koni. Wiele osób starało się, aby rodzice Pana Edwarda mogli wrócić do Polski. Przyjechali tu pociągiem w grudniu 1955 roku. – Ojciec nie wrócił do Wilna, mama do Poznania, Wrocław stał się naszym domem – przyznaje Pan Edward, który z dzieciństwa pamięta już tylko Wrocław. Studiował archeologię, był nauczycielem, prowadzi Pracownię Archeologiczno-Konserwatorską i zajmuje się zabytkami archeologicznymi na terenie Dolnego Śląska i Wrocławia.   

Edward Drużyłowski z medalem „Merito de Wratslavia – Zasłużony dla Wrocławia”

Jolanta Śliwińska – skarbnik wrocławskiego oddziału Związku Sybiraków

Nie jest Sybiraczką, ale była nią jej mama, Janina Śliwińska. – Przez lata uczestniczyłam we wszystkich uroczystościach i przejęłam po trosze obowiązki po mamie – przyznaje Pani Jolanta. Janina Śliwińska urodziła się w 1929 roku koło Wilna, była wywieziona w pierwszej wywózce 10 lutego 1940 roku, kiedy miała 11 lat. Wraz z rodzicami trafiła za Ural koło Swierdłowska, a po porozumieniu Sikorski-Majski rodzina wyszła z Armią Andersa w 1943 roku. Janina Śliwińska trafiła do Afryki Południowej i dopiero w 1947 roku wróciły z matką do Polski (ojciec zmarł w Teheranie). Przyjechały najpierw do Poznania, a potem do Wrocławia, gdzie urodziła się Pani Jolanta.    

Romualda Wieligda-Czerepak

ur. 1930 w osadzie wojskowej w Tajkurach koło Zdołbunowa. W kwietniu 1940 r. wywieziona przez NKWD do Kazachstanu. Później przebywała m. in. w obozie pracy w europejskiej części Związku Radzieckiego, ponownie w Kazachstanie, Uzbekistanie i w obozie dla dzieci w Ugandzie. Do Polski powróciła w 1947 r. i zamieszkała z rodziną we Wrocławiu. Wieloletni Wiceprezes Związku Sybiraków we Wrocławiu, Doktor Nauk Medycznych i wieloletni Ordynator Oddziału Neuroinfekcji w Szpitalu Pediatrycznym im. Janusza Korczaka we Wrocławiu. Córka Osadnika Wojskowego, uczestnika wojny Polsko-Bolszewickiej. 

Nadanie nazwy szkole i nowa siedziba

Działacze Związku Sybiraków Oddziału we Wrocławiu przedstawili z kolei prezydentowi projekt nadania Szkole Podstawowej nr 71 nazwy związanej z tematem Sybiraków. W placówce zostały już przeprowadzone konsultacje ze społecznością szkolną, także specjalne lekcje historii. 

Sybiracy poprosili także o rozpatrzenie prośby o zmianę dotychczasowej, niewielkiej metrażowo siedziby przy ul. Kazimierza Wielkiego 61 na nieco większą. 

Prezydent obiecał rozpatrzyć obydwie prośby. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBolt uruchamia elektryczne hulajnogi w Łodzi. Osiągają maksymalną prędkość 25 km/h
Następny artykułApel o pomoc dla chorej Marty i refundację kosztownego leczenia