Na Roland Garros wygrała z Simoną Halep. A Idze Świątek jako jedyna urwała seta. Niedawno pokonała Ons Jabeur, Biancę Andreescu, Paulę Badosę i Weronikę Kudermietową. Qinwen Zheng ma dopiero 20 lat, ale już dała się poznać jako tenisistka groźna dla wszystkich. Mająca 178 cm wzrostu Chinka, która jest 28. w rankingu WTA, ma i dobry serwis, i dużą siłę uderzenia, i potrafi zagrać takie skróty, do których nawet Iga Świątek nie startowała (a gdy do jednego z nich ruszyła, to poślizgnęła się na literach “San Diego” i upadła – na szczęście bez poważnych konsekwencji). Ale Iga Świątek ma jeszcze więcej atutów. Mimo również młodego wieku – 21 lat – Polka ma też już takie doświadczenie, i taką pewność, że i tak dobrą rywalkę jak Zheng pokonuje, mimo że w teorii wiele rzeczy mówi, że to nie powinno się zdarzyć.
Iga Świątek już pracuje na sukces w WTA Finals
W niedzielę po godzinie 17 Świątek kończyła trwający ponad trzy godziny finał turnieju w Ostrawie. Z Barborą Krejcikovą przegrała 7:5, 6:7, 3:6 swój najdłuższy mecz w karierze. Była zmęczona, przeziębiona i emocjonalnie wstrząśnięta, ale nie zmieszana tym wszystkim, co dały jej tysiące polskich kibiców obecnych na trybunach Ostravar Areny.
Po ósmym finale i po siedmiu zdobytych tytułach w 2022 roku wzruszona i wdzięczna za to, co już ma, Świątek mogłaby w tę niedzielę w Ostrawie uznać, że należy jej się odpoczynek. Ale ona myśli o jeszcze jednym wielkim celu. Od 31 października do 7 listopada będzie chciała wygrać WTA Finals, czyli turniej dla ośmiu najlepszych tenisistek roku. Impreza odbędzie się w Fort Worth w Teksasie. Żeby przygotować się jak najlepiej, Iga Świątek od razu po finale w Ostrawie poleciała do kalifornijskiego San Diego. Tym turniejem ona już na nowo przyzwyczaja się do grania w Ameryce. Tego, które we wrześniu skończyło się dla niej triumfem w US Open. Choć początki nie były wtedy miłe, bo najpierw zanotowała tylko po jednym zwycięstwie i po jednej porażce w turniejach w Toronto i Cincinnati.
“Sto lat” dla Chinki, ale Świątek nie dała prezentu
Trudno zgadywać, ile meczów Iga rozegra w San Diego. Pierwszy i nie ostatni za nią. Z bardzo trudną Zheng zmierzyła się cztery doby po maratonie-dreszczowcu w zupełnie innej strefie czasowej. Na mecz z Chinką Świątek wyszła jeszcze z pewnością nieprzyzwyczajona do tego, co pokazuje jej rolex. Bo niby jest godzina 11.30, a Iga czuje, że to już wpół do dziewiątej wieczorem. Ale grać trzeba i walczyć z rywalką, która już dawno się w tym San Diego zaaklimatyzowała i grała tam dwustopniowe eliminacje oraz kawałek meczu pierwszej rundy (5:0 z Garbine Muguruzą i Hiszpanka skreczowała).
Co więcej, mecz z Zheng tak naprawdę zaczął się z niemal półtoragodzinnym poślizgiem. Organizatorzy zaprosili na kort zawodniczki i kazali im patrzeć na proces osuszania nawierzchni. Dla zabicia nudy Chince śpiewano z okazji niedawnych urodzin (8 października), a Polce zagrano takie utwory, które wywołały jej uśmiech (m.in. “Deszczową piosenkę”).
Efekt niepogody i później twardej walki był taki, że z kameralnego, śliskiego kortu, Iga zeszła dopiero kilka minut po północy naszego czasu. To ten czas, według którego działa jeszcze na pewno jej zegar biologiczny. Ale czy to dla Igi problem? Jakiś pewnie tak – znając jej nastawienie można zgadywać, że po prostu kolejny do pokonania.
61/69. Co za bilans! Świątek ma to w nogach, ale i w sercu
Oczywiście to jest taka faza sezonu, że swoje problemy ma każdy. Zheng w niedzielę w eliminacjach przegrała z Camilą Osorio trwający ponad trzy godziny trzysetowy mecz. Później narzekała na kontuzję kostki i pierwotnie nie zapisała się do grona szczęśliwych przegranych, które czasem wskakują w miejsce kogoś, kto rezygnuje z pierwszej rundy. W końcu Chinka się namyśliła i dostała szansę zastąpienia Jeleny Rybakiny. Została więc rywalką Muguruzy i w końcu stała się rywalką Igi.
W meczu z najlepszą tenisistką świata Chinka absolutnie nie wyglądała na kontuzjowaną. Najlepiej pokazał to gem, w którym Iga mogła wyjść na prowadzenie 6:4, 5:4, ale Zheng nie dała się przełamać i obroniła swoje podanie, mimo aż pięciu breakpointów dla Polki. Zheng z całych sił walczyła o zwycięstwo i zaskakująco to ona wygrała drugiego seta.
Decydującą partię panie zaczęły grać po już godzinie i 48 minutach walki. Świątek w tym roku wygrała niemal wszystkie mecze, w których wygrywała pierwszego seta (50 z 52), ale tu – biorąc pod uwagę wszystkie opisane już okoliczności – naprawdę trudno było się nie bać o końcowy wynik. Ale Iga się nie bała, czego dowód dała grając genialne akcje w momencie, w którym Chinka stanęła przed szansą wyjścia na 2:0. Zamiast 0:2 Iga zrobiła – bo nie zrobiło się! – 1:1, a po chwili prowadziła 2:1 i 3:1, by po kolejnych gemach jeszcze podwyższać wynik, by dominować, by wygrać już wszystko do końca. W najtrudniejszym momencie pokazała najwyższą, mistrzowską koncentrację. Fizycznie też wyglądała świetnie.
Na pewno i siły fizyczne, i siła mentalna będą w tym turnieju granym bez aklimatyzacji bardzo ważne. Zwłaszcza że w perspektywie są same bardzo trudne mecze. Oby jak najwięcej! Za chwilę w ćwierćfinale Iga zagra z Gauff. Jeśli wygra, to w półfinale zmierzy się z Pegulą, Kasatkiną lub z Keys. A w drugiej połówce drabinki są m.in. Sabalenka, Collins czy Badosa. Słowem – same trudne wyzwania. Ale czy ktoś, kto wygrał w sezonie aż 61 z 69 meczów mógłby się bać jakiegolwiek wyzwania? Na pewno nie, nawet mimo zmęczenia, jakiego raczej nie czuje żadna z tych rywalek. Bo też żadna nie zbliżyła się do takiej dawki grania, jaką ma w nogach i w głowie Iga. Ale ona ma też to wszystko w sercu. I to wszyscy widzą.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS