W Montrealu była godzina 12.30, gdy Iga Świątek i Karolina Muchova zaczęły mecz chętnie nazywany rewanżem za finał Roland Garros 2023. Skończyły go o 21.30 miejscowego czasu. W Polsce i w Czechach było już wpół do czwartej rano. I – co dla nas najważniejsze – to w Polsce a nie w Czechach serca kibiców są na koniec spokojniejsze.
Dwa miesiące temu w Paryżu Świątek pokonała Muchovą 6:2, 5:7, 6:4. Teraz mieliśmy jeszcze więcej zwrotów akcji niż w tamtym thrillerze. Ten mecz wyglądał trochę tak, jakby ktoś wziął scenariusz poprzedniego i jeszcze go podrasował.
Muchova krzyczała, ale się nie poddała
Zaczęło się jak w finale Rolanda – od wysoko wygranego seta przez Polkę. Ale to 6:1 Igi wcale nie było zwycięstwem łatwym, szybkim i przyjemnym. Set złożony z zaledwie siedmiu gemów trwał aż 45 minut. Muchova nie odpuszczała w żadnej akcji. I choć cały czas była o tempo za Igą, choć to Polka ciągle narzucała swoje warunki – ona też robiła swoje i nie przestawała wierzyć, że to da efekt.
I dało. W pierwszym secie Muchova robiła przedziwne grymasy, gdy Świątek w sobie tylko wiadomy sposób kończyła niektóre wymiany. A gdy przegrała swojego gema serwisowego złożonego z aż 18 punktów (z tylu można by złożyć nawet cztery i pół gema), to po prostu krzyczała ze złości. Ale przetrwała to wszystko i jeśli mówimy, że przegrana przez nią partia aż 1:6 trwała aż 45 minut, to zauważmy, jakie maratony Karolina i Iga grały później.
Rywalka się cieszy, gdy Świątek się spieszy
Drugi set potrwał równo godzinę. Nie wiedzieć czemu Idze od początku tej partii zaczęło się spieszyć. Jakby wiedziała o prognozowanym deszczu i jakby chciała zdążyć skończyć mecz przed nim. Niestety, efekt zbyt szybko i nerwowo kończonych wymian przez Igę był taki, że teraz to na jej mimikę zwracali uwagę operatorzy kamer.
Jedna z min Igi zmyliła pewnie nas wszystkich. Otóż po wyjściu ze stanu 1:4 na 4:5 Świątek siadła na krześle i przed swoim gemem serwisowym uśmiechnięta zapisywała coś w notatniku. Znając Igę wielu liczyło, że za chwilę doprowadzi do stanu 5:5 i że faktycznie jeszcze przed deszczem skończy ten mecz. Tymczasem Świątek popełniła serię niewymuszonych błędów, przegrała swoje podanie do zera i zrobiło się 6:1, 4:6. A po chwili przez pogodę trzeba było zawiesić ten mecz na kilka godzin.
Deszcz ostudził Igę
Mowa ciała Igi Świątek w tamtym momencie nie była pozytywna. Długa przerwa była wtedy dobrą opcją raczej dla zdenerwowanej Polki niż dla Czeszki. Po przerwie, a właściwie po dwóch przerwach, bo decydujący set rozegrano na dwie raty, Iga pokazywała siłę spokoju.
I to dzięki niej grała świetny, wszechstronny tenis, w którym potrafiła znaleźć odpowiedź na każde zagranie Muchovej. A ta znów – jak w paryskim finale – pokazała, że i grany przez nią tenis można pokazywać dzieciom, jeśli się chce, żeby te dzieci pokochały ten sport.
Trzeci set polsko-czeskiej walki o montrealski ćwierćfinał trwał godzinę i siedem minut. Cały mecz rozciągnięty między godziną 12.30 a 21.30 to były dwie godziny i 52 minuty czystego tenisa. W punktach Świątek wygrała 105:94. Szkoda, że to nie koszykówka i że nie ma szansy, żeby obie w tym turnieju zmierzyły się jeszcze raz. Choć dla mniej odpornych kibiców może to i lepiej. W ćwierćfinale Iga zagra z Lelyah Fernandez albo z Danielle Collins. I z całym szacunkiem dla tych naprawdę świetnych tenisistek, mecz Igi z każdą z nich raczej nie będzie nas kosztował aż tyle stresu, co te z Muchovą.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS