A A+ A++

„Jak rozumiem, było dla pana istotne, aby zachować w rządzie równowagę płci. Dlaczego?” – na nagraniu z konferencji prasowej słychać miły, ale i dociekliwy głos dziennikarki. Justin Trudeau robi długą, filmową pauzę.

„Bo mamy 2015 rok” – odpowiada. A przy tum wzrusza ramionami w stylu „i co mi zrobicie?” i rzuca dziennikarzom rozbrajający uśmiech. Zgromadzeni wybuchają śmiechem. „Różnorodność daje nam siłę!” – kontynuuje Trudaeu, po czym wygłasza obowiązkową formułkę o tym, jak jego rząd wywiąże się oczekiwań i wykaże się pracowitością.

Obietnice premiera Justina Trudeau

Nie ma polityka na świecie, który nie marzyłby o takim początku urzędowania. Gdy twoje słowa zmieniają się w przeciągu chwili w globalnie rozpoznawalny bon-mot i motto całej nadchodzącej epoki. Ludzie na całym świecie naprawdę powtarzali za Trudeau – because it’s 2015! Dziś mało kto już pamięta o optymizmie tamtej chwili – ostatnim roku urzędowania Baracka Obamy, nadziei na wygraną pierwszej kobiety w amerykańskich wyborach prezydenckich, wietrze pozytywnych zmian, który miał również wiać z mroźnej Kanady. O wizji pokoleniowej, płciowej i etycznej zmiany w całym świecie demokratycznego Zachodu.

Justin Trudeau skończył 50 lat i wygrał trzecie z rzędu wybory. Zdążył dać się poznać światu jako skuteczny polityk – to bez wątpienia. Ale jego obietnice społecznej, obyczajowej i moralnej zmiany w Kanadyjskiej i światowej polityce okazały się trudniejsze do spełnienia. Paradoksalnie charyzmatyczny i utalentowany premier Kanady może mieć więcej problemów ze swoim wizerunkiem postępowca, niż czymkolwiek innym. Być może łatwiej jest wygrywać wybory niż samemu świecić przykładem w czasach moralnego wzmożenia i ostrych społecznych podziałów.

Justin Trudeau stał się osobistością polityki, zanim jeszcze wykonał swój pierwszy kroczek. Urodziny małego Justina, pierwszego syna urzędującego premiera Kanady Pierre’a Trudeau, zostały obwieszczone społeczeństwu z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Niemowlak „poznał” urzędującego prezydenta USA Richarda Nixona w 1972 roku – to było jeszcze zanim afera Watergate nabrała rozpędu – podczas jego wizyty w Ottawie.

„Nie będę przestrzegał formalności” – powiedział, wznosząc toast szampanem na oficjalnej gali Nixon – „wypijmy za przyszłego premiera Kanady, Justina Trudeau”. Czteromiesięczne dziecko dostało też prezent od prezydenckiej pary USA i wszyscy zapamiętaliby tę historię wyłącznie jako rodzinną anegdotę, gdyby nie fakt, że ponad czterdzieści lat później żartobliwy toast Nixona stał się rzeczywistością.

Na scenę polityczną Trudeau wkroczył po śmierci ojca w 2000 roku. Zaistniał w mediach dzięki mowie pogrzebowej, jaką wygłosił wówczas na transmitowanym przez telewizję pogrzebie.

Ale jego droga do parlamentu i wyższych stanowisk w Partii Liberalnej nie była też błyskawiczna – mandat posła uzyskał z wielokulturowego okręgu wyborczego w mieście Montreal w 2008 (reprezentuje go do dziś). Partia przyszłego premiera pozostawała w opozycji do 2015 roku, i nie były to dla nich najłatwiejsze lata. W 2011 roku gazeta „Toronto Star” pytała, czy to już koniec partii. Trudeau sięgnął po fotel szefa partii, gdy sondaże zaczęły podpowiadać, że to będzie najpewniejszy krok do uratowania ugrupowania. I wtedy też media pisały, że albo on uratuje partię, albo nikt. I ta wróżba – podobnie jak toast Nixona czterdzieści lat wcześniej – się sprawdziła.

Gdy partia Trudeau triumfalnie wróciła do władzy w 2015 roku – zdobywając samodzielną większość (184 z 338 mandatów) przy rekordowej frekwencji (68 proc.), najczęściej podawano dwa powody tego sukcesu. Osobisty wdzięk Trudeau i, co może jeszcze ważniejsze, zmęczenie aroganckimi rządami konserwatywnego premiera Stephena Harpera. Jego krytycy podkreślali, że Harper był bardziej ekonomistą niż mężem stanu, i tak też rządził: narzucając Kanadzie oszczędności, wspierając biznes, instrumentalnie traktując parlament. Trudeau ze swoim urokiem, postępowymi poglądami i wrażliwością był dla wielu wcześniej rozczarowanych wyborców przeciwieństwem Harpera, na jakie czekali.

Trzecia kadencja Justina Trudeau

Jednym z częściej przypominanych faktów o pierwszej kadencji Trudeau jest – obok słynnego bon-motu z początku tego tekstu – odsetek spełnionych przez niego obietnic. Panel ekspertów z kanadyjskich uczelni oszacował, że rząd Trudeau częściowo lub całkowicie zrealizował 92 proc. obietnic z kampanii wyborczej, co dało mu nieco lepszy wynik niż poprzednikowi i honorowy tytuł najskuteczniejszego premiera od 35 lat. Wiele innych społeczeństw i krajów świata zachodniego chciałoby mieć tak efektywne rządy. Jednak w kanadyjskiego premiera uderzały zupełnie inne – czasem niezwiązane z jakością rządzenia – problemy.

W 2016 roku światowe agencje prasowe zaczęły donosić o tym, że rząd Trudeau utrzyma w mocy umowę na sprzedaż sprzętu wojskowego Arabii Saudyjskiej. Kontrakt, podpisany przez konserwatywnych poprzedników, opiewał na 12 mld dolarów amerykańskich. Wyborcy prawicy mieli pewnie do swojej partii mniej pretensji, że sprzedaje broń saudyjskiej monarchii. Zresztą to samo, i to na wielokrotnie większe kwoty, robią Stany Zjednoczone.

Jednak w tym samym 2015 roku, gdy Trudeau wygrał wybory, wybuchła wojna w Jemenie, gdzie wspierani przez Amerykanów Saudyjczycy bombardowali miasta zajmowane przez pro-irański Ruch Huti. Sprzedaż sprzętu wojskowego do Arabii Saudyjskiej stała się dla Trudeau bardzo niewygodnym bagażem odziedziczonym po poprzednikach. Tym bardziej, że akurat gdy przyszły prezydent Kanady kończył swoją kampanię wyborczą, sytuacja w Jemenie przeistoczyła się w dramatyczny kryzys humanitarny. Mimo to rząd Trudeau upierał się, że muszą uszanować zobowiązania poprzedników i po prostu się z umowy wywiązać.

To był pierwszy kryzys, gdy Trudeau został zaatakowany z lewej flanki. Organizacje pacyfistyczne i obrońcy praw człowieka zaczęli głośno krytykować premiera, który – jak mówili – cały wizerunek Kanady buduje na równości i feminizmie, a jednocześnie pomaga zbroić reżimy jak najdalsze od tych wartości. W kolejnych latach media donosiły, że umowa na zbrojenia Arabii Saudyjskiej wcale nie dotyczyła „ciężarówek” czy „jeepów”, jak utrzymywały rządy zarówno Harpera i Trudeau, ale pojazdów bojowych i innych rodzajów broni. Kanada sprzedawała broń Arabii Saudyjskiej nawet, gdy – po skandalu z zamordowaniem w jej ambasadzie Dżamala Haszokdżiego – swój eksport zbrojeń wstrzymały Szwecja i Niemcy.

„I to ma być ta twoja feministyczna polityka zagraniczna?” – pytali kpiarsko i złośliwie co bardziej lewicowi wyborcy i komentatorzy.

Skandale Justina Trudeau

Jesienią 2019 roku, gdy Kanadę czekały kolejne wybory, na barki Trudeau spadł kolejny skandal – tym razem dotyczący jego samego. Na kilka tygodni przed elekcją media ujawniły – najpierw jedno, potem kolejne – zdjęcia premiera z młodości i czasów szkolnych w kostiumie blackface. Chodzi o umalowanie sobie twarzy na czarno lub brązowo przez białego człowieka na potrzeby etnicznej karykatury czy występu. Młody Trudeau na ujawnionych zdjęciach pozował między innymi jako Alladyn podczas gali tematycznej pod tytułem „arabskie noce”.

Przez wiele dziesięcioleci biali obywatele Stanów Zjednoczonych i Kanady uważali blackface za niewinną zabawę, a kostium za czysto teatralny czy artystyczny rekwizyt. Współcześnie jednak każdy przypadek wykorzystania tego stroju jest uznawany za rasistowskie nadużycie. Dokładnie to przyznał Trudeau w swoich przeprosinach „Wtedy nie wiedziałem, że to rasistowskie. Dziś wiem. Nie powinienem tego robić, powinienem wiedzieć lepiej i jest mi naprawdę przykro” – mówił.

To było jeszcze przed demonstracjami Black Lives Matter, które wybuchły latem 2020 roku, ale i tak wielu wydawało się, że sprawa może pogrzebać Trudeau. Wszak kanadyjski premier budował swój wizerunek na różnorodności i walce z uprzedzeniami, promocją wielokulturowej i otwartej Kanady. A tu został przyłapany na rasizmie. Okazało się jednak, że choć skandal był bolesny, to Kanadyjczycy byli ostatecznie mniej oburzeni niż klasa komentatorska i politycy.

W opublikowanym przed wyborami sondażu YouGov mniej więcej połowa Kanadyjczyków powiedziała, że uczestnicy życia publicznego nie powinni ponosić politycznych konsekwencji czynów, których dopuścili się przed wejściem do polityki. I także mniej więcej połowa badanych stwierdziła, że przeprosiny Trudeau są wystarczające, a jeszcze kolejne 18 proc., że w ogóle nie zrobił nic złego. Mniej niż jedna trzecia Kanadyjczyków uważała, że Trudeau wciąż zrobił za mało, żeby przeprosić za błędy młodości.

Stało się więc coś odwrotnego niż na początku przewidywano – Trudeau wybronił się osobiście, ale wybory i tak poszły dla jego partii poniżej oczekiwań. Liberałowie zdobyli mniej głosów niż Partia Konserwatywna, i tylko dzięki kanadyjskiej ordynacji udało im się mimo to zdobyć najwięcej mandatów w parlamencie i uformować rząd mniejszościowy.

Wkrótce potem, jak wiemy, nie tylko kanadyjską, ale całą światową politykę zdominowała pandemia COVID-19 i walka z nią. Trudeau uruchomił szereg programów pomocowych i socjalnych oraz zadeklarował hojne wsparcie dla badań nad szczepionką. Jeden z tych programów również ściągnął na głowę Trudeau kłopoty.

Okazało się, że organizacja WE Charity, której rząd powierzył wart blisko miliard dolarów kanadyjskich grant aktywizację studentów, miała związki z rodziną Trudeau i ministrem finansów w jego rządzie. Jednak trwające kilkanaście miesięcy śledztwo nadzorującej działania parlamentu i rządu komisji etyki wykazały, że to nie sam premier, ale jego minister finansów dopuścił się nadużyć i faworyzował WE Charity, z którego kierownictwem łączyły go bliskie relacje. To podobnie jak wcześniejszy skandal korupcyjny dotyczący pochodzącej z Quebecu firmy SNC-Lavalin, który również uderzył w rząd Trudeau i podzielił jego współpracowników, ale nie pogrążył premiera osobiście.

Korzystne dla Trudeau wyniki postępowania komisji etyki w sprawie WE Charity ukazały się w 2021 roku i nie przeszkodziły w kolejnej kampanii – premier zwołał przedterminowe wybory na wrzesień. To właśnie konieczność poszerzenia wyborczego mandatu do walki z COVID-19 stała za decyzją rządzących liberałów, by rozwiązać parlament i rozpisać nowe wybory.

Złośliwa ironia demokracji chciała, że wyniki były bardzo zbliżone do tych z poprzednich wyborów – Kanadą znów rządzi partia bez większości w parlamencie. Trudeau wszedł w swoją trzecia kadencję jako premier, ale nie zyskał nic ponadto. W grudniu skończył 50 lat. Historia się powtórzyła: w podobnym wieku jego ojciec również był u szczytu władzy, tyle że zaczynał swoją pierwsza kadencję.

Premier czasów stabilizacji

Cofnijmy się do 2015 roku i pierwszej wygranej Justina Trudeau. Weekendowe wydanie amerykańskiego „New York Timesa” poświęciło młodemu premierowi obszerną sylwetkę, zilustrowaną obowiązkowym fotograficznym portretem w stylu politycznego glamour. Na zdjęciu, nieco ziarnistym i mocno doświetlonym, jak z epoki lat 90-tych i szczytowego Billa Clintona, uśmiechnięty Trudeau rozmawia przez słuchawkę telefonu w skórzanym fotelu. Trochę retro, trochę „Playboy”. Ale choć fotografia mocno grała seksapilem premiera, to artykuł głosił bardzo poważne tezy. Trudeau – przepowiada „New York Times” – przedefiniowuje samo znaczenie pojęcia „bycia Kanadyjczykiem”.

W tekście obejmujący urząd premier zapowiada, że Kanada będzie nowym rodzajem państwa – demokracją postnarodową. „Nie ma czegoś takiego jak źródłowa tożsamość, jak mainstreamowa Kanadyjskość. Mamy wspólne wartości: otwartość, szacunek, współczucie, gotowość do ciężkiej pracy, wspierania siebie nawzajem i poszukiwanie równości oraz sprawiedliwości” – przekonywał Trudeau.

Wiemy, że późniejsze lata Trumpa, wojen kulturowych, wyborczych zwycięstw antyliberalnych partii i rosnących napięć z Rosją i Chinami, zepchnęły idee społeczeństwa „postnarodowego” na margines. Rasy, narody, klasy i tożsamości – zamiast zlać się w jedną wspólnotę demokracji – przypomniały o sobie, a debatę publiczną w całym świecie demokratycznym zdominowały spory tożsamościowe i ostra polaryzacja. Trudeau zaś nie musiał „redefiniować” Kanady na nowo, bo wielokulturowość kanadyjskiego społeczeństwa jest faktem.

Premier Kanady nie okazał się rewolucjonistą. Największy komplement pod jego adresem wygłosił być może publicysta Adam Gopnik na łamach „New Yorkera”, gdy pisał że w USA tak nudnej i przewidywalnej polityki, jak ta prowadzona przez Trudeau i Kanadę można tylko zazdrościć. Gdy kanadyjski premier wygrywał swoje kolejne wybory, USA były przecież pogrążone w kolejnych próbach impeachmentu prezydenta Trumpa, postępowaniach FBI, komisjach śledczych i skandalach – żaden z których zresztą nie wywrócił władzy. Trudeau ma jeszcze przed sobą, o ile wytrwa, całą epokę w polityce. I paradoksalnie może okazać się, że historia zapamięta go nie jako premiera wielkich zmian, ale wielkiej stabilizacji.

Czytaj też: Kanada. Dlaczego Kościół umywa ręce od zbrodni na dzieciach? „Główny sprawca sznuruje usta”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWybuch podwodnego wulkanu na Oceanie Spokojnym. Ostrzeżenie przed tsunami
Następny artykułW dyplomacji szczerość jest mocno przereklamowana [OPINIA]