A A+ A++

Gdy z początkiem 2018 roku GetBack, jedna z najbardziej dynamicznie rozwijających się firm windykacyjnych, zniknął z rynku ze stratami liczonymi w miliardach złotych, okazało się, że swoją działalność finansował przede wszystkim poprzez emisję obligacji. Papiery miały atrakcyjne oprocentowanie, powszechnie kupowali je drobni ciułacze. Stracili swoje oszczędności.

Rynek obligacji zareagował natychmiast. Na krótki czas wstrzymano nowe emisje korporacyjnych obligacji. Wszyscy czekali, czy z szaf emitentów nie wypadną jakieś kolejne trupy.

Największe emisje obligacji przedsiębiorstw niefinansowych Fot.: Forbes.pl

Nie wypadły. Ale wtedy do akcji włączyli się politycy i postanowili rozwiązać problem ciułaczy kupujących bardziej ryzykowne od „zwykłych” obligacji papiery. Poszli drogą na skróty – pozbawili ich możliwości takich inwestycji. Drobnym inwestorom pozostało kupowanie instrumentów mało ryzykownych i – niestety – też mało dochodowych. Te najbardziej rentowne zarezerwowano dla najbogatszych i najlepiej wyedukowanych. Taki stan rzeczy, nie ma mowy o krytyce.

Czytaj więcej: GetBack żąda ponad 300 mln zł odszkodowania od audytora

  • Emil Szweda, szef portalu obligacje.pl: “Po aferze GetBacku 2018 rok i początek roku 2019 to był trudny czas dla inwestorów. Potem rynek się zmienił i dziś preferowane są mniej ryzykowne inwestycje w papiery dużych emitentów. Obligacje takich uznanych emitentów jak LPP, Enea, KGHM czy Cyfrowy Polsat sprzedają się znakomicie, choć wartość tych emisji czasami liczona jest w miliardach, a ich rentowność nie jest najwyższa. Dla emitentów takie obligacje to też wygoda, bo z reguły nie muszą być dodatkowo zabezpieczane. Nie trzeba zdobywać zgód bankowych komitetów kredytowych. A obligacje sprzedają się szybciej, niż uzyskuje się kredyt.”

Nasz rynek obligacji po aferze GetBacku przypomina już rynki w rozwiniętych krajach. Tam też obligacje korporacyjne kupują przede wszystkim fundusze. My właśnie zmierzamy do tego modelu. OECD opublikował w styczniu raport, z którego wynika, że na świecie w obiegu są obligacje warte 13,5 biliona dolarów – to 2,1 biliona więcej niż rok wcześniej. Rośnie udział emisji ze słabym, śmieciowym ratingiem i jest bardzo dużo obligacji o bliskim terminie wykupu – 30 proc. musi zostać wykupionych w ciągu najbliższych trzech lat. A koronawirus zamroził właśnie rynki i zmniejszył przychody przedsiębiorstw, co może grozić im utratą płynności. W Polsce nie mamy na razie takiego problemu. Po aferze GetBacku emitenci podnieśli marże, by znaleźć inwestorów, a ci z kolei zaczęli wnikliwiej analizować sytuację emitentów. Ale jeśli coś złego zdarzy się na światowych rynkach, to wpłynie to i na nasz.

Proces odcinania drobnych inwestorów od rynku obligacji korporacyjnych (czyli w teorii ich ochrony przed pułapkami) przybrał różne formy. Zasadniczo biura maklerskie – zgodnie z zaleceniami nadzoru finansowego, domagają się od każdego klienta wypełnienia specjalnej ankiety (MIFIDII), czasami wprowadzają absurdalnie wysoki limit minimalnego zapisu (powyżej 100 tys. zł) na obligacje. Dodatkowo Komisja Nadzoru Finansowego jeszcze w 2018 roku wydała bankom zalecenie, by ograniczały sprzedaż obligacji korporacyjnych klientom, którzy posiadają w danej instytucji mniej niż 100 tys. euro aktywów. Ostatnio wyznaczono też minimalną wartość emisji obligacji korporacyjnych wprowadzanych na giełdę (rynek Catalyst) na 5 mln złotych. W ten sposób odcięto najmniejszym emitentom możliwość finansowania działalności przez emisję notowanych na GPW obligacji.

Struktura branżowa emitentów Fot.: Forbes.pl

Według portalu obligacje.pl, działania te doprowadziły do zmniejszenia o około 90 proc. liczby inwestorów indywidualnych inwestujących w obligacje korporacyjne. Rynek mocno podupadł. O ile jeszcze w 2017 roku firmy sprzedały ciułaczom obligacje za około 1,8 mld zł, to rok później zaledwie za połowę tej kwoty, a w ubiegłym roku już tylko za jedną piątą.

To nie oznacza, że zainteresowanie tymi papierami spadło. Wręcz przeciwnie – w ostatniej, lutowej, publicznej emisji, w której sprzedawano warte 20 mln zł obligacje firmy chemicznej PCC Exol, trzeba było zredukować zapisy o 59 procent. I to mimo że zlecenia przyjmowało jedno z mniejszych biur maklerskich. Trudno się dziwić oszczędzającym. Odsetki bankowe są niskie, także tylko niektóre z oferowanych przez państwo bezpiecznych obligacji skarbowych chroni oszczędności przed inflacją. A tymczasem oprocentowanie papierów PCC Exol wynosi 5,5 procent. Zdarzają się inne, bardziej ryzykowne oferty – w jednej z nich, która się skończy 31 marca, dużo mniejsza i mniej znana firma z branży budowlanej oferuje dwuletnie obligacje oprocentowane na 7,1 proc. Tymczasem dwuletnie skarbowe obligacje oszczędnościowe o podobnej konstrukcji zapewniają jedynie 2,1 proc. odsetek.

Mało ob … czytaj dalej
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJest odpowiedź na apel przedsiębiorców
Następny artykułPohukiwania i krzyki. Marszałek Sejmu musiała uspokajać posłów opozycji