A A+ A++

Rodzina Cooperów jest bardzo szczęśliwa – Amanda, Ray i Rachel spędzają ze sobą mnóstwo czasu, dobrze się dogadują, wszystko układa się dobrze. Do czasu. Amanda ponownie choruje na raka, a lekarstwa są bardzo drogie. Nadzieją jest nowy zamiennik, który jednak w wyniku działania chciwej korporacji nie trafia na rynek. Jak to się kończy, można przewidzieć, a zrozpaczony Ray poprzysięga zemstę.

Sweet Girl (2021) – recenzja filmu (Netflix). Nuda, absurd i przewidywalność

Dla Briana Andrew Mendozy Sweet Girl jest reżyserskim debiutem, wcześniej zajmował się głównie (chociaż nie tylko) zdjęciami. I trochę w sumie nie wiem, czemu Netflix jest tak bardzo chętny, by dawać pieniądze ludziom, którzy nie mają wielkiego doświadczenia – chociaż w sumie może to jest jakiś trop, podejrzewam, że pensje nie muszą być wtedy zbyt wysokie, a zawsze można dodać kolejną produkcję do swojej kolekcji. Tylko po co?

Sweet Girl nie ma w sobie nic oryginalnego. Fabuła jest złożona z elementów, które widzieliśmy już niejednokrotnie. Twórcy próbują pokazać tu, jak skorumpowany jest świat elit finansowych i politycznych, że chciwe korporacje są gotowe na wszystko, żeby tylko zabezpieczyć swoje zyski, a życie ludzkie nie ma dla nich znaczenia. Z kolei politycy albo nie są w stanie ich kontrolować (poprzez nałożenie regulacji), albo wręcz dogadują się z nimi, bo w końcu od tego, ile ma się pieniędzy zależy czy wygra się wybory. Są to oczywiste patologie, najbardziej widoczne w Stanach Zjednoczonych, w których system ochrony zdrowia jest bardzo źle skonstruowany, przez co mnóstwo ludzi albo umiera, albo musi się potężnie zadłużyć, żeby opłacić rachunki ze szpitala. Oczywiście słusznie jest to piętnowane, ale tak naprawdę temat ten jest tu ledwie liźnięty.

No, ale w porządku, powie ktoś, Sweet Girl nie ma być filmem dokumentalnym, tylko porządnym akcyjniakiem, który dostarczy dobrej rozrywki. W końcu działania potężnej i złej firmy są jedynie tym, z czym walczy bohater, chodzi o to, by jego motywacje były klarowne. I są, ale niewiele to zmienia. Po pierwsze, historia jest niemal od samego początku przewidywalna, na czele z głównym zwrotem fabularnym – serio, jest on tak źle ukryty, że nie wiem, kto będzie pod koniec zaskoczony. Podobnie jest zresztą z innymi wątkami, które dodatkowo często nie mają za wiele sensu. Dużo tu różnorakich absurdów i bezsensownych momentów. Po drugie, sceny akcji są bardzo słabo zrealizowane, nie mają w sobie żadnej energii, nie budzą ekscytacji, a to, kto wygra pojedynek niespecjalnie mnie obchodziło. Podobnie zresztą jest ze wszystkim, co przydarza się Rayowi i Rachel. Od biedy można uznać, że ich relacja jest poprowadzona jako tako, jest tu kilka niezłych elementów, ale też jestem pewien, że w rękach kogoś bardziej utalentowanego wyszłoby z tego coś lepszego.

Jeśli wątek tego, co dzieje się między ojcem i córką jakkolwiek działa, to dzieje się tak za sprawą grających główne role Jasona Momoy i Isabeli Merced. Mają dobrą chemię, dobrze ze sobą współpracują aktorsko. Ale to w sumie główna zaleta Sweet Girl, które generalnie jest niestety filmem nudnym, za długim i nie wywołującym – przynajmniej we mnie – niemal żadnej ekscytacji. Skończyłem oglądać tę produkcję jakąś godzinę temu i już ledwo pamiętam, co działo się na ekranie.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKoronawirus – Raport Dnia. Wtorek, 24 sierpnia
Następny artykułPiłkarki reprezentacji Afganistanu ewakuowane. “Były w niebezpieczeństwie”