A A+ A++

Co z tego, że na karku już sto lat, skoro zdrówko dopisuje? Ogląda mecz za meczem, dużo spaceruje, czasem wychyli kieliszek cytrynówki. Panu Bogu się starość nie udała. Ale panu Mietkowi na pewno.

Rok 2017, ciepłe majowe południe.  

Słońce wdziera się do salonu i coraz mocniej przygrzewa w plecy, ale choćby za oknem przechodziła trąba powietrzna, pan Mieczysław ani drgnie. Dosłownie zastygł za stołem. Filiżanka czarnej kawy od kilku chwil stoi nieruszona, palce gładzą czarno-białe zdjęcie. 

Derby Krakowa 1949. Mieczysław Kolasa z prawej strony (fot. reprodukcja Dariusz Faron/archiwum rodzinne Mieczysława Kolasy).

Zrobiono je w 1949 roku. Derby Krakowa. Mieczysław Gracz z Wisły dośrodkowuje ze skrzydła prawą nogą, a Mieczysław Kolasa, najstarszym żyjącym mistrzu Polski w piłce nożnej, z 1948 roku, pędzi w pasiastej koszuli Cracovii i próbuje go zablokować. Pamięta tamte derby, jakby odbyły się wczoraj. 

– Wie pan, kto jest autorem zdjęcia? Może udałoby się do niego dotrzeć – rzucam.  

– Oszalał pan?! – pan Mieciu odrywa wzrok od fotografii i robi wielkie oczy. – Facet
musiałby mieć ze sto lat!

On sam ma wówczas dopiero 95. 

PRZEWRÓT W PRZÓD  

Nagle wstaje od stołu, kładzie się na tapczanie i pokazuje, jak ćwiczy rano każdego dnia: lewa noga, prawa noga, lewa ręka, prawa ręka. Skręt biodrem w lewo. Skręt biodrem w prawo. I jeszcze raz to samo.  

– Przewrót w przód też zrobić? – pyta niczym uczeń zaliczający gimnastykę na WF-ie, ale nie czeka na odpowiedź. Dłonie ułożone równo na tapczanie, kolana zgięte, głowa schowana. Pach! 

Po porannej gimnastyce chodzi na długi spacer z kijami trekkingowymi. Drewniane schody skrzypią pod stopami, z podwórza zabytkowej kamienicy wychodzi się na Rynek Podgórski. Za gotyckim kościołem św. Józefa kilkaset metrów w górę i pan Mietek jest między drzewami Parku Bednarskiego. 

A po powrocie czeka go jeszcze przejażdżka na rowerze stacjonarnym. Licznik pokazuje już 1500 km. 

Ale – tłumaczy pan Mieciu – sekret długowieczności tkwi nie tylko w sporcie. Wstaje z tapczanu, gładzi białą koszulę i sięga do barku. Nic nie leczy jak cytrynówka domowej roboty. Spirytus, woda, słoik miodu lipowego i sok z cytryny – opowiada, napełniając kieliszki. Robi sobie też wersję bezalkoholową, z czosnkiem.  

Regularnie pije dla zdrowia kieliszeczek i od dawna nie miał nawet kataru. 

No to chlup! 

Umawiamy się, że za pięć lat z okazji setnych urodzin znowu wpadnę na jednego.  

KRÓLOWA ELŻBIETA 

Styczeń 2023. 

Kije trekkingowe leżą w kącie, na rowerze stacjonarnym osiadł kurz. Nie zawsze są siły. Kiedy zaprosili pana Mietka na trening noworoczny Cracovii jako gościa honorowego, córka wzięła go podstępem. Zjedli wcześnie śniadanie, potem pomogła mu się ogolić. 

– Basiu, a co my się tak szykujemy? 

– Obiecałeś prezesowi Cracovii, że przyjdziesz na trening noworoczny. 

Pan Mieciu chwilę milczy. – No to podaj mi laskę! Musimy się zbierać!
 
Patrzą z Basią, a przed samą murawą schody bez poręczy. Powolutku, krok po kroku. Namęczył się, ale warto było. Spiker podał, że na stadionie jest mistrz Polski z 1948 roku, który za kilka dni będzie obchodził setne urodziny. Pan Mieciu przy gromkich brawach zainaugurował trening, kopiąc piłkę. A potem, śmieje się pani Basia, machał do kibiców niczym królowa Elżbieta.  

– Tata zapomina w południe, co zjadł na śniadanie. Ale jak go pan zapyta, kto grał w derbach w 1948 roku, od razu odpowie – tłumaczy córka.  

Pan Mieciu, jakby na potwierdzenie: 

– Najlepszym piłkarzem Wisły był Mietek Gracz. Myśmy się kolegowali, ale na boisku kości aż trzeszczały! Grałem w pomocy, a obrony pilnował Tadek Glimas, na lewej stronie bardzo dobrze się z nim współpracowało. Dwóch Różankowskich i Gędłek też dawali radę – wylicza Kolasa. 

1 stycznia 2023. Mieczysław Kolasa odbiera pamiątkową paterę na treningu noworocznym Cracovii (fot. Newspix/Krzysztof Porębski).
1 stycznia 2023. Mieczysław Kolasa odbiera pamiątkową paterę na treningu noworocznym Cracovii (fot. Newspix/Krzysztof Porębski).

A z tytułem mistrza Polski było tak: w 1948 roku Cracovia i Wisła zakończyły sezon z równą liczbą punktów i PZPN zarządził dodatkowy mecz. Przyszedł prawie cały Kraków. Jedni weszli na płot, inni na drzewa, a ci, co mieli stadion Garbarni po sąsiedzku, zwycięstwo Cracovii 3:1 oglądali z balkonu. Po porażce Staszek Flanek, kuzyn pana Miecia grający w Wiśle, trzy dni nie spał i nie jadł.  

Mieciu do dziś ma też w uszach niski głos gospodarza klubu, Jana Wiechcia, który szył piłkarzom korki. “Panowie, jak sprawują się nowi?” – pytał starszyznę. Jeśli ktoś nie dawał rady, dostawał od pana Janka buty z gwoździami w środku i więcej się nie pojawiał. 

Przed meczami wyjazdowymi drużyna przedzierała się przez tłum na dworcu. Podsadzało się najmniejszego piłkarza, wchodził oknem i zajmował miejsca. Najgorzej było jechać na Pogoń – pociąg do Szczecina tłukł się dziesięć godzin, a siedzenia niewygodne, więc pan Mieciu wchodził na półkę z bagażami. 

Z tamtych czasów doskonale pamięta też patrona stadionu Cracovii, Józefa Kałużę (“pan w długim płaszczu ze skrzypcami w futerale, uczył muzyki”) i Kazimierza Górskiego (“bardzo miły facet i świetny piłkarz, graliśmy przeciwko sobie w Warszawie”). 

Wielkich pieniędzy to z piłki nie było – 500 zł miesięcznie zimą na dożywienie. Za to skórzany szwajcar, którego pan Mieciu dostał za zasługi dla Cracovii, odmierza czas do dziś. 

Oddał go do naprawy tylko raz.

KIEDY GRA IGA?
 

Pani Basia, córka: Kiedy skończył 90 lat, przygotowaliśmy z mężem oddzielny pokój z łazienką. Chciałam zabrać tatę do siebie. “No wiesz, Basiu, mnie jest dobrze w moich czterech ścianach. Jak będę niedołężny, to dam znać”. I tak mnie zwodzi już dziesięć lat!

Pan Mieczysław: Na szczęście zdrowie dopisuje. Serduszko działa jak należy, na nogach nie ma obrzęków. Budzę się o siódmej i chodzę. Jak się zmęczę, siadam na chwilę, a potem znowu chodzę. To chodzenie mnie, proszę pana, trzyma przy życiu. 

Do niedawna ćwiczył. Ksiądz przychodzi po kolędzie, jeszcze kropidła nie wyjmie, a Mieciu już przy tapczanie, żeby zademonstrować, jak dba o sprawność. Prawa noga, lewa, skręt biodrem i jeszcze raz to samo. 

Basię poprosił, żeby kupiła mu dekoder. W weekend ogląda pięć, sześć meczów Ekstraklasy. Jeśli transmisja zaczyna się po 20, śledzi tylko połowę, bo za późno. Ale następnego dnia poluje na powtórkę. Do tego siatkówka, skoki narciarskie i tenis. Córka zaznacza w gazecie najważniejsze wydarzenia. Największy problem jest z tenisem. Co mu Basia zakreśli, ojciec pyta z nadzieją: 

– Iga? 
– Przecież wczoraj grała! Mówiłam ci już, nie mogą codziennie puszczać Świątek.  

Pan Mieciu nie rozumie, jak się można nudzić. Codziennie przegląda “Dziennik Polski”, żeby wiedzieć, co w trawie piszczy (czyta bez okularów). A potem szuka w gazetach zdrowych przepisów kulinarnych. 

Owszem, czasami mu się coś zapomni, ale, zaznacza pani Basia, jest w niepamiętaniu bardzo uroczy. 

Telefon od córki w południe: 

– Zjadłeś śniadanie? 

– Wiesz dobrze, Basiu, że nie przywiązuję wagi do takich rzeczy. Skoro ci tak zależy, zerknę, czy talerz w zlewie jest pusty. 

Styczeń 2023. Mieczysław Kolasa z córką Barbarą.
Styczeń 2023. Mieczysław Kolasa z córką Barbarą.

PRZEPIS  

Pan Mieciu podaje krótki przepis na długie i szczęśliwe życie: 

Punkt pierwszy: przeżyć jak najwięcej ciekawych chwil, na starość trzeba mieć o czym opowiadać.

Regularnie się ruszać, bo najgorzej być niedołężnym. Kolasa nieraz słyszy o takich beznadziejnych przypadkach – młody chłopak, osiemdziesiąt lat, a nie zrobi już ani kroku, bo się zastał. 

Po trzecie, nie brać życia zbyt poważnie. Człowiek często nie śpi po nocach, a potem dana sprawa sama się rozwiązuje. 

Trzymać odpowiednią dietę, przede wszystkim unikać smażonego mięsa i soli.  

Najlepsze na wszystko są czosnek, cytryna i miód.

SAMOLOTY 

– Najważniejsze, że nigdy nie było u mnie pustki – powtarza jak refren pan Mieczysław. 

W latach 30. ubiegłego wieku Kolasowie zajmowali obszerną chatę tuż przy torach w Prokocimiu, wówczas pod Krakowem. Ojciec, kolejarz, dbał, żeby Mieciu dobrze wspominał dzieciństwo. Reszta chłopaków z okolicy goniła za gumową piłką, a nastoletni Mietek za skórzaną. 

Młody Mieczysław Kolasa (fot. reprodukcja/archiwum rodzinne).
Młody Mieczysław Kolasa (fot. reprodukcja/archiwum rodzinne).

Dzieciństwo skończyło się w pewną słoneczną niedzielę. 

Mietek wracał akurat z kościoła. Najpierw zobaczył na niebie srebrne samoloty, chwilę później usłyszał huk. Przybiega na osiedle, a tam akcja ratunkowa. Stara Kowalska pod gruzem, bomba spadła na jej sklepik (tak to przynajmniej pan Kolasa pamięta). Potem w Prokocimiu gruchnęła plotka, że Niemcy będą obcinać mężczyznom uszy i ręce, więc matka błagała: Mietek, uciekaj! 

Ruszył z trzema kolegami wałami Wisły, ukrywając się na polach i w krzakach. Dziennie robili 50 kilometrów (tak to przynajmniej Mietek pamięta). Kiedy Niemcy palili wioski w okolicy, to takie światło biło, że można było w nocy książkę czytać. 

Wrócił do domu po kilku tygodniach. Wychudzony. Zarośnięty. Brudny tak, że mateczka potrzebowała chwili, żeby się zorientować, że to przecież jej syn. 

Pani Basia się śmieje, że przy rodzinnym stole wnuki słyszały tę opowieść milion razy, ale chętnie usłyszą milion pierwszy. Bo mało kto umie opowiadać jak dziadek Mieciu. A wojna to jego konik. Nieraz zmieniają się daty, postaci, zdarzenia, ale zawsze zaczyna się tak samo: 

Jest ciepła niedziela, 16-letni Mietek wraca z kościoła. Zaraz zobaczy na niebie srebrzyste samoloty, a chwilę później usłyszy huk i ze sklepiku starej Kowalskiej zostaną gruzy. 

Tak to przynajmniej Mieciu pamięta. 

DOBRANA PARA 

Ostatnio pani Basia wybrała kilkanaście zdjęć i stworzyła pamiątkowy album. Na pierwszej stronie para. Mieczysław jak zawsze elegancki – biała koszula, krawat, garnitur. Obok Marysia – blond włosy, ciemna sukienka, biały kołnierz. 

Mieczysław kolasa wraz z żoną Marią (fot. reprodukcja/archiwum rodzinne).
Mieczysław kolasa wraz z żoną Marią (fot. reprodukcja/archiwum rodzinne).

Przychodziła na boisko niedaleko Puszczy Niepołomickiej, gdzie w czasie II wojny światowej Mietek i jego koledzy rozgrywali amatorskie mecze. Nie można było spotykać się w większych grupach, więc umówili się, że jak tylko ktoś zobaczy Niemca, obie drużyny pędem w las. Część kolegów Mietka z tamtego boiska trafiła później do więzienia na Montelupich za działalność w podziemiu. Podobno rozstrzelano ich pod mostem kolejowym. 

Mietek i Marysia naprawdę mieli sporo szczęścia.

Kiedy prosił jej rodziców o rękę córki, nie przyznał się, że jest dwa lata młodszy, żeby go nie odprawili.

Najpierw urodził się Władek, potem Basia. 

W weekendy jeździli całą rodziną na Błonia albo do Lasu Wolskiego. Pani Basia opowiada, że czasem rodzicom udało się wyskoczyć do Teatru Rozmaitości (dziś Bagatela), jeśli sąsiad załatwił bilety. W domu pierwszoplanową rolę odgrywała mama. Gotowała obiad, prała, prasowała, pilnowała szkoły, a Władka to i trzeba było na studiach budzić, bo lubił pospać. A jak musieli ściany odmalować, chwytała za pędzel. 

Mietek, tokarz i frezer w Zakładach Szadkowskiego, po zmianie leciał na trening Cracovii, więc na domową scenę wchodził wieczorem. Świetnie się uzupełniali. Ona – stanowcza i wymagająca. Pilnowała, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. On – z dystansem, zawsze spokojny. Wszystko potrafił obrócić w żart. 

Przeżyli razem kilkadziesiąt lat. Zanim Marysię zabrał Parkinson, Mietek przez dwa lata praktycznie nie odstępował od jej łóżka. 

Później nigdy nie skarżył się na samotność. W starej kamienicy na Podgórzu mu najlepiej. Nad jednym tylko ubolewa: kiedyś w podwórzu siedziało na balkonach po kilkanaście osób. Wypiło się herbatę, dłużej porozmawiało. A teraz? 

Pusto. Ludzie się pozamykali. Tylko urocze młode małżeństwo z chłopczykiem regularnie puka: panie Mieciu, jak zdrowie? 

Mówi im, że dopisuje. 

TITANIC  

Przygotowania do urodzin idą pełną parą.

We wtorek rano mają się zjawić delegacje od prezydenta Krakowa i z urzędu stanu cywilnego. Wręczą panu Mieczysławowi list gratulacyjny. Potem będzie impreza rodzinna w kameralnym gronie. Pani Basia się trochę martwi, bo panuje ta cholerna grypa. Wolałaby, żeby goście trzymali dystans, ale…

“Nie ściskajcie proszę taty” – nie wypali tak przecież na jego setnych urodzinach!  

Będą dwa torty czekoladowe (najbezpieczniej, czekoladę lubi przecież każdy) i specjalność zakładu. Pan Mietek już nie daje rady zrobić cytrynówki, więc dał przepis Basi. 

Pięć wyciśniętych cytryn, słoiczek miodu (250 g), najlepiej gryczany albo lipowy. Przegotować 0,5 l wody, wystudzić, wymieszać z 0,5 l spirytusu z cytryną. Odstawić. Niech się to wszystko spokojnie przegryzie. 

Pan Mieczysław ciągle czeka na tytuł mistrzowski Cracovii.
Pan Mieczysław ciągle czeka na tytuł mistrzowski Cracovii.

Pytam pana Mietka, czego życzyć stulatkowi. I od razu idę po najmniejszej linii oporu: dużo zdrowia! 

– Na Titanicu wszyscy byli zdrowi, a poginęli – kontruje, skądinąd słusznie, mąż pani Basi. 

– Zatem zdrowia, szczęścia i tytułu mistrzowskiego Cracovii – szybko się poprawiam. 

Co do ostatniego, pan Mieczysław trochę stracił nadzieję, bo ile można czekać? Nie ma się co przejmować. Niedługo Iga startuje w Australian Open, w weekend jest Puchar Świata w Zakopanem. Basia mu wszystko zakreśli w gazecie. 

A z tytułem Cracovii też nie wszystko stracone. Niedawno pan Mieciu wyczytał, że przy odpowiedniej diecie i aktywności można dożyć nawet 170 lat. 

Zięć się zastanawia: – Jeśli tata chce pociągnąć tak długo, to może jeszcze zdążą? 

*** 

Mieczysław Kolasa – ur. 10 stycznia 1923, najstarszy piłkarski żyjący mistrz Polski. Po tytuł sięgnął z Cracovią w 1948 roku, w dorobku ma trzy medale mistrzostw Polski. W zespole “Pasów” występował w latach 1947-1957, zaś w latach 70. prowadził drużynę jako trener.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKlub zatrudnił kobietę po 40. i ogłosił: “Nie wykluczamy z powodu wieku”. To nie mogło się dobrze skończyć
Następny artykułPonad 26 proc. dzieci urodzonych w Częstochowie nie pochodzi z małżeństw. To o 14 proc. więcej niż 9 lat temu