W pędzie ku samochodom elektrycznym zapomina się o jednej ważnej rzeczy – kosztach ich naprawy. A okazuje się, że nawet niewielkie uszkodzenie samochodu bateryjnego może być wręcz absurdalnie drogie w naprawie. O takim przypadku donoszą norweskie media.
Norwegia to europejski lider elektromobilności. Kraj, który paradoksalnie swoją zamożność zbudował na ropie i gazie, konsekwentną polityką fiskalną, zwiększaniem obciążeń podatkowych nakładanych na samochody spalinowe, sprawił, że Norwegowie kupują już niemal wyłącznie samochody elektryczne – w 2022 roku ich udział w rynku sięgnął 87 procent.
Dlatego tym głośniejszym echem odbił się przypadek niejakiego Markusa Jensena-Langsetha. 1 września ubiegłego roku mężczyzna, prowadząc niemal nowe, elektryczne MG5 (auto miało 4 miesiące) na remontowanym odcinku drogi najechał na leżącą luźno, okrągłą pokrywę studzienki kanalizacyjnej. Ciężka pokrywa została podbita, uderzyła w podwozie i zablokowała jedno z kół.
Do przodu jechać się nie dało, ale ponieważ samochód nie zasygnalizował żadnego błędu, kierowca spróbował cofnąć, dzięki czemu udało mu się uwolnić z pułapki. Ponieważ samochód jechał normalnie, nie słychać było żadnych niepokojących dźwięków, nie pojawiły się również żadne błędy, Norweg pojechał dalej. Dopiero później, już po dojechaniu do domu, skontaktował się z warsztatem samochodowym.
Serwis zbadał auto, stwierdził uszkodzenie obudowy pakietu akumulatorów i wydał zakaz jazdy. Następnie warsztat skontaktował się dilerem, który zwrócił się do MG o części zamienne. Odpowiedź przyszła w październiku. Wycena zbiła z nóg i właściciela samochodu i dilera i warsztat.
MG uznało, że konieczna będzie wymiana akumulatora, który wyceniono na 709 556 koron norweskich. Doliczając koszt wymiany i podatek VAT naprawa miała kosztować 939 738 koron. Problem w tym, że ceny MG5 w Norwegii zaczynają się od… 342 165 koron, a ten konkretny egzemplarz po doposażeniu kosztował około 380 tys. koron.
Przeliczając to na złotówki – koszt naprawy samochodu, który kosztował 167 tys. zł miał wynieść ponad 413 tys. zł. A mówimy o samochodzie jeżdżącym, który miał uszkodzone podwozie pokrywą studzienki kanalizacyjnej. Co jednak w całej sytuacji najciekawsze – warsztat stwierdził, że sam akumulator nie został uszkodzony, uderzenie przyjęła skrzynka akumulatorów i zawór bezpieczeństwa.
Oczywiście przy takiej wycenie, naprawa nie wchodziła w grę. Firma ubezpieczeniowa podjęła decyzję o sfinansowaniu zakupu kolejnego MG5, identycznego z uszkodzonym. Pechowy kierowca auto odebrał w grudniu.
Jak to możliwe, że naprawa tak niewielkiego uszkodzenia miała kosztować tak dużo? Przedstawiciele MG tłumaczyli norweskim mediom, że ceny akumulatorów u dostawcy są absurdalnie wysokie, ponieważ akumulatorów brakuje, a te które są – trafiają na pierwszy montaż (czyli do fabryki). Wysokimi cenami producenci chcą zniechęcić klientów do podejmowania napraw. Tylko co to ma wspólnego z ekologią, tak podkreślaną przy okazji samochodów elektrycznych?
Ponadto przedstawiciele MG stwierdzili, że doszło do pomyłki – wspomniany koszt naprawy byłby prawdziwy, gdyby doszło do uszkodzenia samego akumulatora. Jednak w tym konkretnym wypadku, była uszkodzona tylko jego obudowa. A jej wymiana – według MG – jest rutynowa, trwa dwa dni i kosztuje 17 tys. koron (7,5 tys. zł) netto.
A co stało się z uszkodzonym MG5? Wciąż znajduje się u lokalnego dealera MG, który nie wie, jakie będą dalsze losy pojazdu.
Cała historia prowadzi do bardzo niepokojących wniosków. Każda, nawet niewielka stłuczka samochodu elektrycznego może oznaczać, że jego naprawa będzie nieopłacalna. To oczywiście spowoduje wzrost stawek ubezpieczeniowych i wyższe koszty dla kierowców. Ale nie to jest największym problem.
Krótki cykl życia produktu nie ma nic wspólne … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS